reklama  
 
  play  
Sobota, 27 Lipca w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "David ``Honeyboy`` Edwards - Delta Bluesman - Eyes Full of Tears"
Jazz
  Aktualnie: "Ahmad Jamal - Live At The Montreal Jazz Festival 1985 - Yellow Fellow"
Blues Standards
  Aktualnie: "John Lee Hooker - Live At Montreux 1990 - Mabel (Live)"
Soul
  Aktualnie: "Dionne Warwick - Now - 11 - Make It Easy On Yourself"
Bluesrock
  Aktualnie: "Dave Matthews Band - Live Trax, Vol. 60 - 1995-08-20 - Cincinnati Music Hall, Cincinnati, OH - Halloween"
Polski blues
  Aktualnie: "Krzak - Extrim - Forma 47"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15700504]  Wizyt łącznie
 [5584]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
ARHOOLIE RECORS  
Autor: administrator, 2009-09-15 23:12:58
ARHOOLIE RECORS

by Chris Strachwitz

Nasz pierwszy album

3 listopada1960 spod prasy wyłonił się pierwszy longplay Arhoolie – dwieście pięćdziesiąt kopii “Texas Sharecropper and Songster” Mance'a Lipscomba. Wayne Pope, jego żona Alice i ja siedzieliśmy wokół kuchennego stołu naklejając na płyty barwne naklejki, które zamówiłem w drukarni. Pakowaliśmy krążki w folię i wkładaliśmy je do obwolut, z nadrukowaną notą Macka McCormicka i tekstami piosenek. Po kilku godzinach ciężkiej pracy na stole piętrzył się stosik dwustu pięćdziesięciu ‘domowej roboty’ płyt gotowych do sprzedaży.

Latem 1960 roku, podczas mojej pierwszej wyprawy badawczej do Teksasu, Mississippi i Luizjany, nagrywałem Mance’a Lipscombe’a, znakomitego gitarzystę i wokalistę z Navasota w Teksasie. Mack McCormick, który ubiegłego lata w Houston przedstawił mnie przez Sama Chartersa mojemu idolowi Lighting Hopkinsowi, był znakomicie poinformowanym i hojnym gospodarzem. On także nadał mojemu nowemu wydawnictwu płytowemu nazwę Arhoolie. Zdecydowałem się założyć własną kompanie, przede wszystkim ze względu na Lightin’ Hopkinsa. Pragnąłem nagrywać go live w jego kolebce: juke-joincie, w którym po raz pierwszy usłyszałem go ubiegłego lata. Niestety, choć później wiele razy miałem szansę nagrywać Hopkinsa przy różnych okazjach, nie miałem nigdy kapitału, ani odpowiedniego wyposażenia, by urzeczywistnić swoje marzenia, a Lighting już wkrótce stał się sławnym artystą występującym w salach koncertowych, jakże różnym od głęboko emocjonalnego improwizatora, którego słyszałem w prowincjonalnym juke-joincie w 1959 roku.

Pochodzenie nazwy

Początkowo myślałem by nadać mojej wytwórni nazwę Delta, Gulf, Down Home, kiedy Mack nagle zawołał ARWHOOLIE! Zaskoczony zapytałem ''AR co?''. Ale wkrótce nazwa, a właściwie jej część, będąca zawołaniem oraczy, wydała mi się w sam raz odpowiednia dla muzyki, którą chciałem nagrywać. Zawołanie, zapisane fonetycznie tak właśnie, jak wymieniłem, pojawia się na nagraniach Biblioteki Kongresu zarejestrowanych w Mississippi. Tak jeden ze śpiewaków odpowiada, zapytany o nazwę utworu, który właśnie nagrał. Odpowiedział zresztą prawdopodobnie Hoolie, a początkowe ARW było jedynie zająknięciem.

Większość Afroamerykanów, których spotykałem w sklepach z płytami, tawernach i na tańcach, nazywało interesujący mnie rodzaj chropawego, prowincjonalnego bluesa „down home bluesem” lub „alley music”, choć biznes muzyczny, w tym sztandarowy magazyn „Billboard”, zaliczał go w owym czasie do ogólnej kategorii R&B. Moim celem było udokumentowanie najlepszych autentycznych śpiewaków down home bluesa i próba zaoferowania ich muzyki nowej, w przeważającej większości białej publiczności z kręgów folkowych, jaka wyrastała w owych czasach w USA, a także w Europie, Australii i Japonii. Pragnąłem także dotrzeć do czarnych odbiorców, przedstawiając im ich własną, wspaniałą tradycję. Z myślą o nich postanowiłem produkować single na 45-tkach i znaleźć dystrybutorów, którzy pomogliby mi podbić ten specyficzny rynek. Wielu uważało w tym okresie down home bluesa za gatunek pośledni i nie rokujący zysków, a samą muzykę za wsteczną i prowincjonalną. Na szczęście znałem kilku DJ-ów, jak Rockin’ Lucky z San Francisco i Gabriel z Kansas City, którzy wciąż grali bluesa.

Pierwsza wyprawa na nagrania

Latem 1960 roku, w legendarnym Peabody Hotel w Memphis, poznałem brytyjskiego miłośnika bluesa, autora i wykładowcę architektury, Paula Olivera i jego żonę Valerie. Paul odbywał właśnie swą pierwszą podróż po USA, by wyprodukować cykl audycji radiowych dla BBC i przeprowadzić wywiady z ostatnimi z aktywnych muzyków bluesowych. Paul wysłał mi na początek listę śpiewaków bluesowych, którzy nagrywali w Dallas i Fort Worth w latach 20-tych i 30-tych, mając nadzieję, że uda mi się wpaść na ślad choć kilku z nich w drodze z Zachodniego Wybrzeża do Teksasu. Jadąc z Bobem Pinsonem (obecnie działającym w Country Music Foundation Library) do Teksasu wytropiliśmy Lil’ Sona Jacksona i Blach Ace’a, wokalistę, który akompaniował sobie na gitarze National. Dzięki pomocy Macka McCormicka miałem szczęście poznać i nagrać Mance’a Lipscombe’a. Później podczas podróży z Paulem na Zachodnie Wybrzeże, spotkałem jeszcze wielu artystów z Teksasu, Luizjany i Mississippi, w tym Alexa Moore’a z Dallas, barwną postać i znakomitego pianistę wczesnego bluesa.

Jak zacząłem robić nagrania

Pomysł nagrywania własnych płyt narodził się z mojej pasji kolekcjonowania tradycyjnych nagrań. Zacząłem zbierać 78-tki już jako nastolatek, krótko po moim przybyciu do Stanów z nękanych kryzysem Niemiec w 1947 roku. Na początku odkryłem swing, zafascynowany nagraniami Lionela Hamptona i Tommy’ego Dorsey’a, których słuchałem jeszcze w Niemczech w Armed Forces Radio. Kiedy zamieszkaliśmy w Niemczech i poszedłem do szkoły w Kalifornii, razem z moim kolegą – Billem Mellonem zwróciłem się ku nowoorleańskiemu jazzowi. Dzięki filmowi „Nowy Orlean” odkryłem muzykę Kida Ory’ego, Louisa Armstronga, Meade’a Lux Lewisa i Billie Holiday. Słuchałem też namiętnie radia, a przede wszystkim country i hillbilly (w radiu XERB z Rosa Rito Beach, Baja California), Rhythm & Bluesa (w KFVD z DJ-em Hunterem Hancockiem, który prezentował czystego bluesa Lightning Hopkinsa, Sonny Boy’a Williamsona i Howlin’ Wolfa), gospel (zwłaszcza w audycji nadawanej w niedzielne wieczory z St. Paul Baptist Church w Los Angeles), ale również muzyki meksykańskiej nadawanej przez małą rozgłośnię z Santa Paula w Kalifornii.

Po eksperymentach z tanim sprzętem nagrywającym w szkole średniej, kupiłem sobie mój pierwszy zestaw do nagrywania. Cóż to był za grat. Były wczesne lata 50-te, a ja zaczynałem właśnie studia w Pomona College. Nagrywałem audycje radiowe i jazz band prowadzony przez kolegę ze szkoły Franka Demonda, dziś trębacza w Preservation Hall Jazz Band. Kiedy w 1952 roku przeniosłem się na północ, by studiować w Berkeley, poznałem producenta muzycznego Boba Geddinsa. Wpadałem do niego w każdej wolnej chwili. To właśnie on nauczył mnie, jak nagrywa się płyty.

Po odbyciu dwuletniej służby wojskowej w 1956 wróciłem Berkeley by skończyć studia na rachunek armii i wyjechałem uczyć w szkole średniej w Los Gatos w Kalifornii. W weekendy nadal odwiedzałem Boba Geddinsa w Oakland. Poznałem też miejscowe blues bandy Jesse Fullera czy K.C. Douglasa. Trudno mi było zgromadzić kapitał niezbędny do rozpoczęcia nagrań i podróży badawczych, sprzedawałem więc 78-ki z mojego zbioru kolekcjonerom z całego świata i walczyłem o przetrwanie. Życie stało się jeszcze cięższe, kiedy w 1962 roku zrezygnowałem z pracy w szkole i wróciłem do Berkeley. Na szczęście rozpoczął się właśnie boom muzyki folk i w całym kraju, zarówno wśród białej, jak i czarnej publiczności wzrosło zainteresowanie autentyczną amerykańską muzyką ludową. Gościłem w Berkeley Mance’a Lipscombe’a na sławnym dziś Berkeley Folk Festiwal, zorganizowałem mu też trasę koncertową po wschodnim i zachodnim wybrzeżu. Płyty Arhoolie Records zaczęły się sprzedawać, a dochód wystarczał mi już nie tylko na skromne życie, ale i rozwijanie wydawnictwa. Moje nagrania zaczęły też dystrybuować niewielkie firmy ze Stanów i Europy.

Co przyniosło mi dobrobyt

Pierwsze prawdziwe pieniądze nie pochodziły jednak ze sprzedaży longplay’ów. Zaczęły napływać dopiero kiedy mój przyjaciel Ed Denson, manager Country Joe and the Fish, skłonił mnie do nagrania pierwszej płyty zespołu. Nagrywaliśmy w moim salonie, powiesiłem u sufitu mikrofon wielokierunkowy, tak jak to uczyniłem, nagrywając Hackberry Ramblers i J. E. Mainer’s Mountaineers, a Joe zaczął grać swoje “One, two, three, what are we fighting for, ...next stop is Vietnam”, nazwane później “I Feel Like I’m Fixin’ To Die Rag.” Kiedy się żegnaliśmy zapytał mnie, ile jest winien za nagranie płyty. Chciałem powiedzieć „Ani grosza”, ale przypomniałem sobie, co Eddzie Szuler z Lake Charles opowiadał mi o prawach autorskich i poprosiłem „pozwólcie mi wydawać wasze piosenki”. Joe przystał na to, by moja kompania wydawnicza Tradition Music Co. zaczęła wydawać jego płyty. Pierwsze nagrania Joe McDonalda i Eda Densona wydane w Rag Baby Records ukazały się zaledwie w stu kopiach. Rozprowadzono je na wielkiej antywojennej manifestacji, jaką zorganizowano kilka tygodni później. Zespół wkrótce nagrał ponownie piosenkę w Vanguard Records, a Bill Belmont, dziś reprezentant Fantasy Records zaprosił Joe’go McDonalda na festiwal w Woodstock. Joe wziął swoją gitarę i zagrał antywojenny protest-song przed wielotysięczną publicznością. Utwór wszedł nie tylko na ścieżkę dźwiękową filmu dokumentalnego o festiwalu, ale znalazł się także na filmie nagranym podczas głównego koncertu. Eddie Shuler miał rację, więcej zarabia się na hitach, niż na ezoterycznych nagraniach autentycznej muzyki folk. Ale to nagrywanie tych właśnie płyt było treścią mojego życia.

Pod koniec lat 60-tych nagrania Rolling Stones rozsławiły bluesa na całym globie, a sprzedaż płyt bluesowych wzrosła, jak nigdy dotąd. Alan Lomax przedstawił światu Freda McDowella, znakomitego wokalistę i gitarzystę sidle z Como w Mississippi. Jego niewiarygodne nagrania ukazywały się na longplay’ach Atlantic. Nie mogłem zapomnieć tych dźwięków, skontaktowałem się więc z Alanem Lomaxem. Alan chętnie podał mi adres Freda w Como, a ja wybrałem się do Mississippi i już pierwszego wieczoru po spotkaniu Freda nagrałem pełen album. Wydaliśmy już kilka płyt Freda, kiedy Rolling Stonesi zamieścili jego wersję „Sou Gotta Move” na płycie „Sticky Fingers”. Po długich i kosztownych wysiłkach i dzięki pomocy naszego adwokata Petera Francka i managera Rev. Gary’ego Davisa – Manny’ego Greenhilla, mogłem przekazać Fredowi największy czek, jaki widział kiedykolwiek w życiu. Dałem mu go, kiedy po raz ostatni odwiedziłem go w Como. I znów, pieniądze nie pochodziły ze sprzedaży płyt Freda, ale z tantiemów z jednej z jego piosenek, która stała się przebojem The Rolling Stones. Prawa do utworu posiadał Tradition Music Co., nasze skrzydło wydawnicze. Bonnie Raitt zajął się muzyką Freda, organizował mu trasy, nagrywał płyty i przygotowywał reedycje wcześniejszych nagrań.

Dzięki Alanowi Jacksonowi, który kilka lat temu nagrał „Mercury Blues” i uczynił z niego numer jeden na listach przebojów country, przez minione cztery lata byłem w stanie kontynuować prace. Utwór skomponowali K.C. Douglas i Bob Geddins, a Tradition Music Co. wykupiła prawa autorskie K.C., kiedy nagrywałem go ponownie w latach 70-tych. Należna mi połowa przychodów z tego tytułu pozwoliła mi przetrwać chude lata, kiedy sprzedaż nagrań Arhoolie spadała. Tradition Music Co. jest teraz administrowana przez BUG Music Co. z Hollywood i dzięki ich pracy niejedno nasze nagranie znalazło się na ścieżkach kasowych filmach. Kilka lat temu w znakomitym filmie “Lone Star” wykorzystano osiem naszych nagrań, z klasykami Conjunto/Norteño, które przejęliśmy od wytwórni Rio i Ideal z południowego Teksasu. Film zaczyna się od nagrania Conjunto Bernala śpiewającego swój wielki hit “Mi Unico Camino”.

Nowe brzmienia, nowe gatunki i nowe przedsięwzięcia

W lutym 1964 roku, w małym juke-joincie w Houston, mój idol Lightning Hopkins przedstawił mnie kuzynowi swojej żony, Cliftonowi Chenierowi. Już następnego dnia nagrałem naszą pierwszą sesję. Odtąd zachwycająca muzyka zydeco Clintona miała wejść na trwałe do katalogów Arhoolie. Na nieszczęście nigdy nie miałem wystarczających środków, by właściwie promować Clintona Cheniera i sprzedaż za jego życia nigdy nie była zbyt duża. Dopiero po jego śmierci świat zaczął zdawać sobie sprawę, że Clinton Cheniera był prawdziwym królem zydeco, muzycznym geniuszem i niezrównanym wokalistą. W owych czasach nie miałem wystarczających kontaktów by organizować trasy koncertowe, które pozwoliłyby zaistnieć twórcom w szerokim świecie, ale starałem się nawiązywać kontakty z rozmaitymi festiwalami i promotorami, a Ed Pearl z The Ashgrove w Los Angeles i Debbie Green z The Cabale w Berkeley zawsze chętnie wspierali ludowych twórców.

Inny znakomity muzyk – akordeonista Flaco Jiménez z San Antonio w Teksasie, także przyniósł nam powodzenie i zdobył dla nas nagrodę Grammy za album “Ay Te Dejo En San Antonio”. Wielokrotnie zaglądałem do San Antonio w powrotnej drodze na Zachodniej Wybrzeże. Zachwyciła mnie muzyka meksykańska, ale nie byłem pewny, czy zaakceptują ją fani bluesa, którzy byli moimi głównymi odbiorcami. Miałem zwyczaj odwiedzać Genie Wolf-Miri, której zmarły mąż był właścicielem Rio Records. Genie prowadziła sklep z nagraniami Rio Records przy West Commerce Street i to ona opowiedziała mi o utalentowanym akordeoniście z San Antonio. Flaco miał charyzmę, która pozwalała wyczuć w nim przyszłą gwiazdę. Genie nie myliła się i Flaco zyskał międzynarodową sławę, przedstawiając światu muzykę Conjunto/Norteño. Słuchałem Flaco przy różnych okazjach, ale nie zachwycały mnie jego popisy wokalne, a wiedziałem, że w muzyce meksykańskiej, jak i w większości innych to śpiew przesądza o popularności utworu. Kiedy Les Blank i ja kręciliśmy film dokumentalny “Chulas Fronteras,” muzyka Flaco zachwyciła młodego gitarzystę Ry’a Coopera. Dzięki niemu zrozumiałem, że prawdziwym atutem Flaco, jest jego umiejętność towarzyszenia na akordeonie niemal każdemu gatunkowi muzyki, choć ja sam preferowałem czyste i autentyczne „brzmienie conjunto”, z którego słynęły okolice San Antonio. Ry wiele podróżował z Flaco, podobnie Peter Rowan. Obecnie Flaco gra w składzie Texas Tornados i nagrywa na własną rękę dla wielkich wytwórni, jammuje też wiele ze sławnymi muzykami.

Doskonale sprzedają się też płyty Michaela Douceta i jego zespołu cajun BeauSoleil. Gra Michaela na skrzypcach zachwyciła mnie od pierwszego momentu, kiedy ją usłyszałem. Czuję, że nagrał u nas swoje najlepsze płyty, choć ich jakość nie zawsze szła w parze z popularnością. Miałem także szczęście poznać osobiście zmarłego wielkiego skrzypka muzyki całun - Leo Boileau. Spotkałem go na krótko przez jego śmiercią, niestety nie pragnął już więcej nagrywać. Dla mnie Michael brzmi jak młodsza wersja Leo! Muzyka cajun rzuciła na mnie czar już pierwszego lata, jakie spędziłem w tej okolicy. Był rok 1960, a ja usłyszałem mój pierwszy koncert live. Grał Aldus Roger (zmarły wiosną 1999). Miałem zawsze ochotę spisać kiedyś wszystkie te moje przygody, niestety zawsze brakowało na to czasu. Tyle wciąż przede mną muzyki do nagrania i starych 78-ek wartych wznowienia i ocalenia przed zapomnieniem! Chris Simon i Maureen Gosling wydrukowali wiele moich fotografii, zrobionych podczas podróży w latach 50-tych, ładna byłaby z nich ksiązką, ale nie wiem sam, kiedy uda mi się to wszystko połapać.

W styczniu 1976 otworzyłem Down Home Music Store. Firma meblowa, zajmująca część budynku (który kiedyś zresztą prawie puściła z dymem) zmieniła siedzibę, pozostawiając mi pusty lokal na parterze. Dwa lata później w 1978 roku, dołączył do nas Frank Scott, który postawił na sprzedaż wysyłkową. Tego samego roku otworzyłem też za zapleczu firmę handlową Back Room Record Distributors. Kiedy Tom Diamant i zmarły Jeff Alexson, którzy zajmowali się dystrybucją płyt Arhoolie, chcieli zrezygnować z pracy i założyć Kaleidoscope Records, przyszli do mnie i powiedzieli „Chris, masz już tak wiele płyt, czemu nie handlujesz na szerszą skalę?” . Obaj kochali muzykę down-home i dobrze się rozumieliśmy. W 1981 oficjalnie przemianowałem firmę na Bay Side Record Distributors. Nazwa „Back Room” nie wzbudzała entuzjazmu u partnerów handlowych, istniała zresztą już inna firma o tej nazwie. Póżniej Bay Side stała się samodzielną firmą, a z czasem wykupiła ją MTS/Tower. Sprzedaliśmy też na początku lat 90-tych Down Home Music Mail Order (nazwaną później Roots & Rhythm). Zatrzymaliśmy jednak sklep Down Home Music, w którym niezmiennie stawiamy na blues, jazz, country, muzykę świata, cajun, tex-mex, zydeco i inne style regionalne.

W tej chwili większość czasu poświęcam na reedycje nagrań Arhoolie na CD. Przesłuchuję oryginalne taśmy, wyszukuję niewydane dotąd kawałki, kompiluję dwa longplaye w album CD. Remasterujemy nagrania, redagujemy bądź piszemy na nowo noty i projektujemy nowe okładki. Oczywiście nadal trzymamy się 78-ek. Mamy nadzieję, że te perełki okażą się warte waszych pieniędzy. Staramy się rzecz jasna nadal wyszukiwać i nagrywać wyróżniających się młodych artystów, wykupujemy też licencje od innych wytwórni. Nie opuszcza mnie jednak wrażenie, że z roku na rok coraz ciężej zdobyć naprawdę wartościowe nagrania. Dziś na rynku panuje wielka konkurencja, wytwórnie mnożą się, jak grzyby po deszczu, a większość wybijających się muzyków niechętnie pracuje dla mniejszych wytwórni, wybierając wielkich producentów, zdolnych zapewnić im szeroką promocję. Nie mamy takich możliwości, możemy tylko robić wszystko, co w naszej mocy.

Nadal koncentruję się na muzyce regionalnej i brzmieniach, które mnie samemu sprawiają uciechę. Zawsze bardziej interesowało mnie dokumentowanie czystej, prawdziwej muzyki down home w jej nieskażonej formie, niż promowanie jednego, czy dwóch wyróżniających się artystów. Tyle nagrań krąży dziś po świecie – nie tylko nowych, także reedycji starych płyt na CD lub w internecie, że sklepy nie są w stanie ich wszystkich pomieścić. Zaczęły więc powstawać sklepy wyspecjalizowane w kilku wybranych gatunkach, z ofertą skierowaną do konkretnej grupy klientów. I my idziemy więc z duchem czasu.

Szykujemy nową serię 9000 - za niewygórowaną cenę kupić będzie można nigdy dotąd nie wydane nagrania Santiago Jiméneza Jr., czy Big Joe Williamsa, ale i nasze starsze pozycje.

Dziś Arhoolie nie tylko kontynuuje produkowanie swoich własnych albumów, ale także sprowadza do Stanów płyty holenderskiej firmy PAN, wydającej muzykę świata i Document, austriackiej firmy mającej zamiar wydać pełną dokumentację przedwojennego bluesa i gospel oraz wczesnego białego country.

tłum. by_ingeborg

http://www.downhomemusic.com
http://www.arhoolie.com
Więcej o Chrisie Strachwitzu w dziale FMTN
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-07-27
50 lat temu...
1974.07.27 w Detroit zmarł Lightin' Slim, wł. Otis V. Hicks, gitarzysta z Luizjany, znany z nagrań ze Slimem Harpo i Lazy Lesterem.

22 lat temu...
2002.07.27 w Nashville zmarł Roscoe Shelton, elektryczny gitarzysta i wokalista R&B, muzyk The Fairfield Four. Miał 71 lat.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..