reklama  
 
  play  
Sobota, 20 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Blind Willie McTell - Statesboro Blues - The Early Years : 1927 - 1935 - Disc 3 - Bell Street Blues"
Jazz
  Aktualnie: "Hudson (DeJohnette, Grenadier, Medeski&Scofield - Hudson - Song for World Forgiveness"
Blues Standards
  Aktualnie: "Eric Clapton - Crossroads 2 (1) - Little Wing"
Soul
  Aktualnie: "Aretha Franklin - Queen of Soul - Vol. 2 - The House That Jack Built"
Bluesrock
  Aktualnie: "Gov`t Mule - 2005/04/04 Milan, Italy - Cortez The Killer"
Polski blues
  Aktualnie: "Kasa Chorych - Rythm&Puls - Wolny wybr"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15040339]  Wizyt łącznie
 [64807]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
LIL’ ED WILLIAMS. Slidin’ home. Living Blues No. 202, 08/09.2009  
Autor: administrator, 2009-10-06 00:18:43
LIL’ ED WILLIAMS. Slidin’ home. Living Blues No. 202, 08/09.2009

by Tim Holek

“Moje życie jest spełnione” deklaruje Lil’ Ed Williams majowego ranka 2009 roku. Poprzedniego dnia Lil’ Ed i jego zespół The Blues Imperials zdobyli tytuł Zespołu Roku podczas trzydziestej, jubileuszowej edycji Blues Music Awards (BMA) w Memphis. Mówiąc o spełnieniu Ed na myśli nie tylko nagrodę, ale także satysfakcję jaka odczuwa w życiu zawodowym i osobistym. Patrząc na jego pogodną fizjonomię niełatwo zgadnąć, z jakimi wyzwaniami przyszło mu zmagać się w życiu, trzeba równie bystrego oka, by dojrzeć, że prowokacyjna sceniczna maniera kryje wielkiego muzyka.

Williams urodził się w Chicago, 4 kwietnia 1955 roku. W wieku dwunastu lat grał już na trzech instrumentach. Jego wujem był J.B. Hutto, legendarny chicagowski gitarzysta slide, kompozytor i wykonawca ceniony przez wytwórnie. Hutto stał się muzycznym mentorem siostrzeńca, który podziwiał jego zdolności w klubach West Side. W 1975, pracując jako pomocnik w myjni samochodowej Red Carpet Car Wash, Williams stworzył Blues Imperials, zapożyczając nazwę zespołu z dawnej, telewizyjnej reklamy margaryny Imperial. Dziesięć lat później miał już podpisany kontrakt z Alligator Records. Nie na darmo mówi o nim jako o ‘szczytowym osiągnięciu całego życia’. Dzień po dniu zespół porzucił granie w lokalnych chicagowskich barach, dla scen czołowych klubów i festiwali Ameryki.

Baśniowa kariera zamarła na jakiś czas na początku lat 90-tych, kiedy Williams rozwiązał skład i skupił wszystkie siły na rozwiązaniu osobistych problemów. Porzucił narkotyki, pozbył się ze swojego otoczenia nielojalnych towarzyszy, zebrał wiernych fanów i przyciągnął nowych, podniósł z rozpadu swoją rodzinę. Jego fani nie posiadali się z radości kiedy w 1998 ponownie zwołał swój zespół – w jego dawnym składzie. Od tamtej pory zdobył dwie nagrody BMA w kategorii Zespół Roku, nagrał kolejne cztery płyty dla Alligator, występował w telewizji i zyskał sobie międzynarodową popularność. Wysoki na zaledwie pięć stóp i jeden cal (155 cm) Lil’ Ed Williams gra muzykę pełną radości. On sam i członkowie jego zespołu (gitarzysta Mike Garrett, basista - przyrodni brat Eda - James „Pookie” Young i perkusista Kelly Littleton) grają bluesa surowego, brudnego i ciężkiego. Występują i nagrywają razem od czasów drugiego albumu Eda „Chicken, Gracy & Bisciuts”, wydanego w 1989 roku. Osobiste doświadczenia Eda zwróciły jego uwagę ku wewnętrznym przeżyciom. Przekuwa je w emocjonalne melodie i pełen wyrazu blues.

Lil’ Ed Williams to żywe ucieleśnienie dewizy Alligatora „Genuine Houserocking Music”. Tworzy muzykę autentyczną, osobistą i do głębi poruszającą.
“Całą moją rodzinę pociągała muzyka – wspomina w lobby hotelu w Memphis – wszyscy oni co niedzielę palili się, by pójść do kościoła. Moje ciotki i wujowie założyli grupę wokalną The Golden Crowns. Śpiewali w kościele. A później wracali do domu i dalej śpiewali gospel. W pewnej chwili J. B. (Hutto) sięgał po gitarę i wszyscy zaczynali śpiewać bluesa. Najmłodszy z moich wujów znał wszystkie piosenki Percy’ego Mayfielda. Inny znał na pamięć całe mnóstwo utworów Jimmy’ego Reeda i Howlin’ Wolfa. Stąd właśnie znam te wszystkie stare kawałki. Mogli je śpiewać i grać w nieskończoność, nigdy im się nie nudziły. Kiedy spotkałem Bruce’a [Iglaubera, założyciela i szefa Alligator Records], był zaskoczony, że śpiewam piosenki zrodzone w latach 50-tych, w rodzaju „You Don’t Exist Anymore”.

Opuszczony przez ojca, Williams odnalazł opiekę i męskie wsparcie w otoczeniu wujów. Szczególnie jeden z nich – Hutto – stał się wzorem dla chłopca. Niestety zmarł on 12 czerwca 1983 roku, kiedy Ed miał 28 lat, nie dożył więc wielkich dni Lil’ Eda i nie mógł wraz z nim cieszyć się z sukcesów jego nagrań. „J.B. był moim idolem. Kochałem go i poważałem bardziej niż mojego własnego ojca. Ojciec porzucił mnie, kiedy miałem zaledwie sześć lat. Pamiętam jeszcze jak mówił: „Wrócę za tydzień”. Nie widziałem go już nigdy więcej. J. B. był ojcem dla mnie i mojego brata Pookie’go. Mieliśmy później ojczyma, ale mój brat i ja zawsze trzymaliśmy się braci matki. Nauczyliśmy się od nich tego jak przetrwać i jak traktować ludzi. Chłopaki wzięły nas pod swoje skrzydła. J.B. pokazywał mi jak grać, a ja przekazywałem to zaraz Pookiemu. Tak bardzo się cieszyli, kiedy widzieli nas na scenie. Wrzeszczeli i wiwatowali jak prawdziwi fani. To było takie wspaniałe”.

Williams dorastał w wyjątkowo niebezpiecznej części chicagowskiej West Side. Chodził do szkoły niedaleko rogu Madison i Piątej Alei. Kawałek dalej mieścił się Avenue Lounge. Ed wykorzystywał wszystkie okazje, by słuchać bluesa. Wędrował od klubu do klubu. „Blues na South Side miał się lepiej niż na West Side. South Side to nasz stary Muddy Waters, Jimmy Reed i John Lee Hooker. West Side to B.B. King, Bobby Bland i Little Milton. Lecz blues na West Side był głębszy, wyrazistszy. Sam nigdy tam nie dotarłem, nie spędzałem aż tak wiele czasu w barach. To Pookie wyciągał mnie do klubów West Side. Przychodził, chwytał mnie za rękę i rzucał „Choć Ed, sprawdźmy, co za jedni dziś grają”. Z czasem sam zacząłem trzymać się tych barów. Przestawałem z ludźmi takimi jak Big Bad Ben i Willie Kent. To oni namówili mnie, żebym wyszedł na scenę. „Dalej chłopcze. Wychodź i graj. Wiesz, że potrafisz”. Dodawali mi ducha, a publiczność szalała. Tak właśnie zacząłem grać bluesa. Myślę, ze gdyby nie te kluby na West Site, nigdy nie zostałbym muzykiem.”

Po przyciągnięciu uwagi Iglaubera, Ed został zaproszony do studia, by nagrać piosenkę na nową antologię Alligatora „The New Bluebloods”. Iglauer poprosił Williamsa o dwa oryginalne kawałki. Uwinął się z nimi tak szybko, że Iglauer zaproponował mu nagranie jeszcze kilku, by wykorzystać pozostały czas w studio. W sumie tego dnia nagrano trzydzieści piosenek w ciągu trzech godzin i to bez dubli, ani poprawek. Jedna z nich weszła do antologii, dziesięć wydano na debiutanckiej płycie Lil’ Eda „Roughhousin’”. Do tej pory Williams wydał w Alligator siedem nagrań, wszystkie nagrane live w studio. „Nie potafię inaczej. Zbierasz ludzi, idziesz do garażu poćwiczyć, a jak już się nakręcisz, biegniesz do studia i nagrywasz. Live to live. Kiedy nagrywasz live, tu i ówdzie wkradnie się jakiś zgrzyt. Ale któżby się o to troszczył, kiedy nogi same rwą się do tańca” [śmieje się].

Występy Eda są zawsze wydarzeniami, w dużej mierze dzięki jego niezwykłemy scenicznemu image’owi. Ta żywa iskra, przybrana w barwną marynarkę i zawadiacki fez (hołd dla Hutto), sypie iskrami ze strun, padając na kolana, strojąc miny, drobiąc kroczkami czy sunąc po scenie słynnym ‘duck-walkiem’ Chucka Berry’ego. „Ludzie przepadają za tymi moimi popisami, a ja uwielbiam ich bawić, kocham, kiedy się śmieją, kocham te ich emocje. Nie dla mnie set-lista. Próbowałem, ale kiedy muzyka mnie porwie, nie mam czasu zerknąć, jaki nowy kawałek mnie czeka. Zamiast na papier spoglądam na twarze ludzi, próbuję z nich odgadnąć, czego ode mnie pragną”.

Tematy jego piosenek – zwycięstwo nad przeciwnościami, wszechogarniająca namiętność, okazywanie szacunku, lojalności i odpowiedzialności – odzwierciedlają najcenniejsze wartości w jakie wierzy Ed. „Moja muzyka jest prawdziwa. Taka właśnie jest jej rola. Opowiada o mnie, o moim życiu, o życiu wokół mnie, o tym, co widziałem, o moich dzieciach i moich kobietach. Za każdym razem, kiedy zaczynam grać, muzyka niesie mnie prosto w przeszłość, tak głęboko, aż łzy stają mi w oczach. To zadziwiające, co muzyka może dla ciebie uczynić”.

Williams nagrał dla Alligatora trzy płyty, a później wziął udział w pamiętnej trasie uświetniającej dwudziestolecie wytwórni. [więcej o początkach kariery Lil’ Eda przeczytacie państwo w 95 numerze Living Bluesa ze stycznia 1991 roku]. Nawet na początku lat 90-tych, kiedy Williams zmagał się z uzależnieniem od narkotyków i rozwiązał skład, nie przestał nagrywać. Wydał dwie płyty w innej chicagowskiej wytwórni – Earwig Music. „Na jednej z nich [Keep On Walkin’] odwaliłem kawał dobrej roboty. Nagrałem ją razem z Dave’m Weldem [gitarzystą The Blues Imprerials]. W tym czasie byłem pełen bólu. Cały ten ból spiętrza się w mojej muzyce. Dobrze, że nagrywałem. Dziś te nagrania przypominają mi przez co przeszedłem. Wszyscy miewamy w życiu złe lata, lata które trzeba przetrwać, by nadeszły lepsze. Za każdym razem, kiedy spoglądam na tą płytę, nie podoba mi się to, co widzę. Byłem wówczas w kiepskiej kondycji. Spójrzcie na nią, daje do myślenia. Mike Frank [założyciel i szef Earwig] sądzi, że to właśnie jest wspaniałe. Ludzie sądzą, że musi być z tobą kiepsko, żebyś czuł bluesa. Że powinieneś przejść przez to wszystko, żebyś go poczuł. Cóż, ja tam czułem bluesa, zanim wpakowałem się w to wszystko. [śmieje się]. Bluesa miałem w sercu.”

Dzięki głębokiej wierze i wsparciu ze strony kobiety, która później została jego żoną, Lil’ Ed przezwyciężył koszmar uzależnienia. To poruszająca historia, którą opowiada cicho, głosem pełnym emocji: „To łaska Boża. Gdyby nie jego wola, nigdy bym nie dał rady. Mówią, że kiedy wpadniesz w nałóg, uzależnisz się od narkotyków, albo alkoholu, musisz sięgnąć dna, dna absolutnego. Sięgnąłem go. Jesteś szczęśliwy, że mogę dziś opowiadać o tym ludziom. Powinno się o tym mówić. To daje mi siłę. Pozwala pamiętać przez co przeszedłem. Pomaga też innym. Ludzie wątpią w siebie „Nie dam rady. Nie wiem, co mam robić”. Ty jeden możesz dać sobie z tym radę. Musisz tego naprawdę gorąco pragnąć. Musisz szukać oparcia w sile wyższej, bo wiele tej siły będzie ci trzeba. Prosiłem o pomoc tego z góry, a on pokazał mi właściwą drogę”.

„Mam cztery córki i syna. Kiedy zaczęło być ze mną źle, naprawdę źle, kiedy wszedłem w narkotyki i te sprawy, mieszkałem z jedną z moich córek i z moim synem. Z pozostałymi dwiema córkami nie miałem prawie wcale kontaktu. Próbowałem częściej się z nimi widywać, ale za głęboko wszedłem w narkotyki. Wszyscy dookoła brali. Cała rodzina. Brałem codziennie, a kiedy nie brałem – piłem. Nie było od tego ucieczki, bo ja sam nie potrafiłem jej dostrzec. Mówili mi „To twoje miejsce”, „Nie powinieneś się stąd ruszać”. Trwoniłem wszystko, co miałem z tymi ludźmi. A oni mówili, że jestem nikim. Sięgnąłem dna. Samego dna. Moja córka i jej mężczyzna mieszkali w pokoju obok. Oni nie brali. Bóg przemówił do mnie jej ustami. Spojrzała mi w oczy i powiedziała „Musisz stąd odejść”. Człowiek się nie spodziewa, że usłyszy kiedyś coś takiego od własnej córki.

„Aż wreszcie Bóg pozwolił mi spotkać Pam. Pam była przy mnie za każdym razem, kiedy jej potrzebowałem. W końcu zebrałem się na odwagę i powiedziałem mojej córce „Odchodzę i długo nie wrócę”. Cóż to był za ból, powiedzieć coś takiego córce. Nie chciałem odchodzić. Objęła mnie i powiedziała „Jeśli ma to ci pomóc, tak właśnie zrób tato”. Poszedłem do wyjścia, a moja szwagierka próbowała zabrać się ze mną. Myślała, że idę skołować towar. Kazałem im wszystkim czekać na mnie w domu. Wcześniej zadzwoniłem do Pam i poprosiłem, żeby po mnie przyjechała. Autostrada na której się umówiliśmy jest dobre trzy kilometry od mojego domu. Biegłem całą drogę. Kiedy dobiegłem, Pam akurat zjeżdżała z rampy. Taka była widać Boża wola. Nie zatrzymała się nawet, otworzyła drzwi, a ja wskoczyłem do auta.”

„Wszystko, co miałem zostawiłem im. Płakałem jak dziecko całą drogę do domu Pam. Kiedy tam dotarłem, długo rozmawialiśmy. A potem znaleźliśmy mi terapeutę. Miał na imię Victor i był naprawdę dobry. Kiedy stawiałem mu pytania, potrafił odwrócić je tak, że sam sobie na nie odpowiadałem. Był przewodnikiem, który nie wywiera presji. A ci wszyscy pseudoprzyjaciele, którzy się wokół mnie kłębili? Odciąłem się od nich. Dziś mam nowych. Mam swoich fanów. I moją wspaniałą rodzinę.” „Kiedy po raz pierwszy ruszyłem w trasę, czyhało na mnie mnóstwo pokus. Bywało i tak, że odmawiałem wyjścia z garderoby. Wychodziłem z niej tylko prosto na scenę, a po secie zamykałem się znowu. Dziś, kiedy ktoś podchodzi do mnie i próbuje mnie skusić, mówię „Nie chcę. I nie chcę, żebyś mnie do tego namawiał”. Teraz, kiedy jest już we mnie tyle siły, by to powiedzieć i spojrzeć im w oczy, spoglądają na mnie i odchodzą. „Zmieniłeś się bracie!” „O tak - odpowiadam – nie chcę już tego shitu”.

Dziś Williams ma możliwość zadośćuczynić za porzucenie swych dzieci. Kiedy już zapanował nad samym sobą, zebrał wokół swoją rodzinę. „Kiedy porzuciłem moją najstarszą córkę i syna, porzuciłem też i dwie młodsze. W ubiegłym roku grałem na festiwalu w Chicago. Wracam do garderoby, a tam czekają na mnie moje dwie córki. Nie widziałem ich całe lata. Były brzdącami, kiedy odchodziłem. Dziś to młode damy. Podeszły do mnie i powiedziały „Przyszłyśmy zobaczyć naszego tatę”. Gdybyście nas wtedy widzieli. Łzy stanęły im w oczach i ja też zapłakałem. Zapytałem sam siebie „Co ja mam powiedzieć tym moim dwóm dziewczynkom?”

„W końcu nie powiedziałem nic. Musiałem wracać na scenę. Poszedłem do mojego mistrza – producenta moich nagrać, pana Iglauera [który też był obecny na festiwalu]. Cierpiał wraz ze mną, przez te wszystkie złe lata. Powiedziałem Bruce’owi: „Moje dwie córki, których nie widziałem przez dwadzieścia lat, przyszły dziś tu do mnie. Co ja mam im powiedzieć?”. „Powiedz im prawdę” poradził mi. Łatwo mu było mówić. „Ten chłop całkiem oszalał” pomyślałem [śmieje się]. A później objąłem moje córki i poprosiłem „Przejdźmy się kawałek razem”. „Wiem, że nie widzieliśmy się długie lata – powiedziałem im – i że wiele mamy do nadrobienia”. Wyznałem im, jak bardzo boleję nad tym, że je porzuciłem w tak młodym wieku, ale nie miałem wówczas innego wyboru. „Myślę, że wasza mama powiedziała wam co nie co”. „Tak, powiedziała” – przyznały. A potem poszliśmy do mnie do domu. Chciały jeszcze ze mną pobyć. Opowiedziałem im, co mnie spotkało. A one mnie zrozumiały. Stopniałem jak wosk. Dziś mam pod moim dachem wszystkie moje dzieci. Tak bracie, wszystkie moje dzieci, a z nimi moich pasierbów - dzieci Pam. Dziś moje życie jest spełnione.”

Osobiste życie Williamsa to nie jedyne, w którym mu się wiedzie. Przeżywa równocześnie wyjątkowy okres w swojej długiej muzycznej karierze. Kiedy już poradził sobie ze sobą, w 1998 zwołał na nowo zespół w dawnym składzie, wydał cztery dalsze płyty w Alligator, pojawił dwa razy w popularnym talk-show, zdobył dwie BMA i dwie nagrody Living Bluesa dla Artysty Roku. Występuje regularnie na wszystkich znaczących festiwalach i klubach bluesowych Stanów – grywa na festiwalach w Chicago, Pocono a także na nowoorleańskim Jazz and Heritage Festival.

Żona Eda, Pam, nie tylko dała mu siłę, by przetrwał, ale bardzo aktywnie włączyła się w komponowanie. Oboje współpracują od czasów wydanego w 2002 roku albumu „Head Up!”. „Kobiecy styl pisania jest całkiem odmienny od męskiego. Mężczyźni myślą wersami. Kobiety całymi zwrotkami. Kiedy opowiadają historię, wierzcie mi, nie zapomną o żadnym szczególe. Kiedy moja żona przyniosła mi pierwszą piosenkę miała ze trzy stopy długości.[śmieje się]. Powiedziałem jej „Zajęło by mi z półtorej godziny, zanim bym ją całą zaśpiewał”. Zabraliśmy się we dwoje do pisania. Teraz jest w tym naprawdę dobra. Pracujemy razem, nie jest tak, że ona pisze tekst, a ja muzykę. Piszemy ją wspólnie. Kiedy wpadnie mi coś do głowy, idę do niej i pytam „Słuchaj, co myślisz o tym wersie, nada się?”. Ledwo Pam skończy pisać, biegnie do mnie i prosi „Dajmy pod to muzykę”.

Choć Williams jest wciąż jednym z najbardziej zapracowanych muzyków w branży, rozsądnie pozostawia sobie czas na relaks. „Mój zespół to wspaniały skład. Wiem, że Mike poradzi sobie ze wszystkim, co mu poruczę. Dziś to on jest naszym prawdziwym liderem. Mam już 54 lata. Moi wujowie i wielu innych bluesowych muzyków ciągnęło aż do samego końca. A kiedy mieli sześćdziesiąt, czy siedemdziesiąt lat, pozwalali, by młodsi ich zastępowali. Myślę, że kiedy sam dojdę do wieku, w którym poczuję, że moje stare ciało potrzebuje nieco odpoczynku, skorzystam z takiej sposobności. Myślę, że ten czas jest już blisko”.

„Nie chcę stawiać sobie zbyt wysokich wymogów. Kiedy masz oparcie w dobrym zespole, nie musisz pracować ponad siły. Nadal możesz dawać ludziom tą samą radość, jaką dawałeś przed laty. Kiedy już wyjdę na scenę, robię to, co muszę robić. Nie staram się niczego zabierać ani Mike’owi, ani innym. Williams dąży do zwiększenia liczby instrumentów wykorzystywanych podczas nagrań i koncertów. „To był mój pomysł, by znów wprowadzić na naszą ostatnią płytę „Full Tilt” instrumenty dęte. Ludzie pytają mnie „Stary, gdzie masz dęciaki? Przydałaby ci się tu trąbka”. Ogromnie brak mi Eddiego McKinley’a [który nie gra z nami od 1992 roku i płyty „What You See Is What You Get”]. Był moim saksofonistą. Musiał zrezygnować z grania z powodów rodzinnych. Byłoby wspaniale mieć go znowu w studio. Przyprowadzał ze sobą kolegę [Davida Basingera], grał na saksofonie barytonowym.

„Myślę, że isntrumenty dęte wiele dadzą mojej muzyce. Pragnąłbym także dodać w niektórych momentach pianino i organy. Myślę nad poszukaniem sobie pianisty”. Rzeczywiście pianista Johnny Iguana pojawia się na dwóch ostatnich płytach Lil’ Eda „Rattleshake” i „Full Tilt”. „Technologia poszła dziś tak bardzo na przód. Nie trzeba już mieć potężnej B3. Wystarczy im teraz mały instrumencik, który brzmi całkiem jak B3. Mam bzika na punkcie Hammonda B3, kojarzy mi się z kościołem. Jeden dęciak i jedno małe pianino byłyby w sam raz”.

Fani Lil’ Eda będą zaskoczeni słysząc, że blues nie jest jedynym gatunkiem, w którym tworzy. „Kiedy tylko mam okazję gram na perkusji w moim kościele. Kocham mój kościół i wierzę w Bożą opiekę. Nie umiem powiedzieć, w co wierzą inni, ale nie troszczę się o to, wystarczy, że wiem, w co ja wierzę. Chciałbym nagrać płytę gospel, całkiem sam. Bruce mawia, że mam do zrobienia jeszcze dwie rzeczy. Płytę gospel i płytę akustyczną. Nie koliduje to z jego planami. Szanuję go za to. Jestem coraz bliższy poszukania sobie większego domu, który pomieści całą moją rodzinę. Planuję w nim i małe studio dla siebie, żebym mógł usiąść i nagrać parę własnych płyt. Kiedy jestem sam, rodzi się we mnie wiele dobrego. Przepełniają mnie myśli i uczucia, chwytam moją akustyczną gitarę i gram. To wspaniała sprawa. Przychodzą takie momenty w życiu, kiedy pora zmienić kierunek, bo życie się zmieniło. Życie nie stoi w miejscu. Tyle lat śpiewałem dla siebie samego i moich fanów, może przyszedł czas, by śpiewać Bogu.

Jedną z cnót Williamsa jest optymizm. Nie zawsze był taki. Nauczył się go, choć życie nie szczędziło mu ciosów. „Nie raz bywa, że czuję się zgnębiony, ale nadal się uśmiecham. J.B. mawiał, że kiedy się uśmiechasz, kiedy jesteś radosny, nie masz czasu się smucić”. Miał rację. Życie nauczyło mnie, że dobre czasy zawsze kiedyś nadejdą. Przekonałem się, że kiedy myślę pozytywnie, kiedy optymistycznie podchodzę do życia, dam sobie radę z wszelkimi przeciwnościami. Wielu ludzi, kórzy zmagają się z opresjami, zamyka się w sobie „Sam jestem nieszczęśliwy. Niech nikt inny nie waży się cieszyć”.

Rankiem, tuż przed naszym wywiadem, Williams odkrył, że włamano się do jego vana i ukradziono mu GPS. Nie pozwolił jednak, by ten incydent zepsuł mu humor. „Nieszczęścia chodzą parami, ale nie zdołają cię osaczyć, jeśli nie pozwolisz im na to. Czytam w życiu jak w księdze. Świeci słońce, a po chwili przychodzi deszcze. Raz jest chłodno, a potem znowu ciepło. I choć zarzekamy się, że lubimy ciepło, bywa, że upał niemiłosiernie daję się nam we znaki. Później, kiedy się wreszcie ochłodzi, narzekamy znów „Ale chłodno, nie cierpię zimna”. Tak właśnie powinniśmy przyjmować życie. Jego koleje zmieniają się, jak pogoda wokół. Są dni piękne, jak w bajce. Taka właśnie była ubiegła noc. Móc spotkać B.B., Stevena Seagala, mieć przy sobie wszystkich moich fanów i tych, którzy mnie kochają. Wszyscy ci ludzie sprawiali, że czułem się wielki, jak sam B. B. King. I wokół mnie, i wokół niego cały wieczór roiło się od ludzi. Gdziekolwiek się nie odwróciłem słyszałem „Gratulacje Ed, kochamy cię!”. Dam głowę, że to samo mówili B.B. Kingowi. Pomyślałem sobie „Jestem taki jak on!”. Oboje obdarzamy naszych fanów szacunkiem i miłością, oboje dajemy im to, co czyni ich szczęśliwymi.

„Bóg zesłał nas na tą ziemię, przydzielając każdemu z nas zadania do wypełnienia. Mnie posłał po to, bym mógł się z wami dzielić swoim życiem, zaświadczyć, że kiedyś byłam na dnia, ale dziś wróciły szczęśliwe dni. A jutro? Któż z nas wie, co przyniesie jutro, ale nie powinniśmy się tym trapić. [śmieje się]. Kiedy jutro przyjdzie, stanie się dniem dzisiejszym. Zeszłego wieczoru, gdybym był żarówką, miałbym chyba ze sto watów. [śmieje się]. Przez cały tydzień mam ze czterdzieści, ale ubiegłej nocy i te wieczory, kiedy gram dla moich fanów i przyjaciół mam ze sto, mówię wam!”.

tłum. by_ingeborg

http://www.livingblues.com
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-20
32 lat temu...
1992.04.20 w Tuscaloosa w wieku 77 lat zmarł Johnny Shines, jeden z ostatnich gitarzystów Delty, mistrz Johnny'ego Wintera i Floyda Jonesa.

116 lat temu...
1908.04.20 W Kentucky, Louisville (USA) urodził się Lionel Hampton perkusista, pianista, vibrafonista.
lionelhampton.nl

95 lat temu...
1929.04.20 w Edwards w Missisipi ur. się Johnny Fuller, gitarzysta i wokalista, jeden z czołowych muzyków West Coast bluesa lat 50-tych. Łączył bluesa z R&B i rock'n'rollem. Zm. w Oakland w Kalifornii 20.05.1985.

84 lat temu...
1940.04.20 w Scott w Arkansas ur. się Calvin Leavy, gitarzysta i wokalista soulowy i bluesowy, autor ''Cummins Prison Farm''. Zmarł 06.06.2010.

66 lat temu...
1958.04.20 w Chicago ur. się Gary Primich, harmonijkarz, gitarzysta i wokalista, współzałożyciel Mannish Boys. W 1995 wydał album swój najb. znany album:''Mr Freeze''. Współpracował z Marcią Ball, Ruthie Foster i Jimmiem Vaughanem. Zmarł w 2007 z powodu p

116 lat temu...
1908.04.20 w Louisville, Kentucky, ur. się Lionel Leo Hampton, wibrafonista, pianista i perkusista jazzowy, lider słynnego big-bandu, jeden z największych jazzmanów w historii gatunku. Zm. 31 sierpnia 2002.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..