reklama  
 
  play  
Piątek, 19 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Jimmy Duck Holmes - Done Got Tired of Tryin - Pencil and Paper"
Jazz
  Aktualnie: "Stanley Clarke - School Days - Desert Song"
Blues Standards
  Aktualnie: "Joe Louis Walker - New Direction - Do You Love Me"
Soul
  Aktualnie: "Little Milton - Think Of Me - The Blues Is My Companion"
Bluesrock
  Aktualnie: "The John Butler Trio - Three - Believe"
Polski blues
  Aktualnie: "Krzak - Extrim - Forma 47"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [14994571]  Wizyt łącznie
 [19039]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [1]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
GIVE MY POOR HEART EASY: Voices Of The Mississippi Blues  
Autor: administrator, 2009-11-08 17:29:15
GIVE MY POOR HEART EASY: Voices Of The Mississippi Blues. Living Blues No 202, VIII/IX.2009

by William Ferris

Wyjątki z nowej książki Williama Ferrisa. Cytowane wywiady zarejestrowane zostały przez Ferrisa w Mississippi w latach 1968-1974.

Parchman Penitentiary

Parchman Penitentiary to licząca 18.000 akrów więzienna farma położona w samym sercu Delty. Przez lata pola Parchman uprawiały zaprzęgi mułów prowadzone przez białych i czarnych skazańców. Więźniów obowiązywała segregacja rasowa, a jednym z największych obozów pracy dla czarnych był Obóz B, położony w pobliżu miejscowości Lambert.

Latem 1968 roku odwiedziłem Obóz B nagrałem i sfilmowałem czarnych skazańców karczujących las w rytm pieśni pracy, których korzenie sięgają Zachodniej Afryki. Od pięciu do piętnastu mężczyzn naraz unosiło topory i opuszczało je zgodnym ruchem do wtóru pieśni intonowanej przez lidera grupy. Słowa pieśni opowiadały o skazańcu, który uciekł z Parchman przepływając wpław Sunflower River, by zgubić tropiące go psy [słynne bloodhoundy, do dziś uznawane za najlepszych tropicieli, są do dziś wykorzystywane przez policję i służby więzienne na Południu Stanów, przyp. red.], więźniach, którzy zwrócili motyki przeciw „Kapitanowi” i zbiegli z pracy i pięknej Rose czekającej za murami na swego męża.

Więźniowie Parchman znani byli pod przydomkami, jakie zyskiwali w więziennych murach. Oddawały one zarówno cechy ich charakterów, jak i fizyczne właściwości. Johnny Lee Thomas, dawny więzień Parchman, otrzymał przydomek „Have Mercy” („Miej litość” ), kiedy błagał o zmiłowanie dla okrutnie bitego innego więźnia.

Thomas siedział w Parchman w czasach, kiedy wybrani więźniowie służyli władzom jako nadzorcy i nosili broń ładowaną ostrą amunicją, by trzymać w ryzach swych pobratymców. Thomas opowiadał mi o „Old Timerze”, albo „Timerze”, nadzorcy, który miał przeszło dziewięćdziesiąt sześć lat. Wspomina Parchman jako krainę strachu, w której przeżywali tylko silni i inteligentni. Czarny więzień musiał dorównywać biegłością cyrkowemu magikowi, poruszać się żwawiej i myśleć lotniej niż jego biały pan. Ponieważ Thomas był przodownikiem, który pielił grzędy i zbierał bawełnę szybciej, niż inni chodzili, zdobył uznanie strażników. Dzięki pracowitości udawało mu się unikać razów, które spadały na pleców innych więźniów.

Powróciłem do Parchman w 1974 roku, by sfilmować i nagrać więzienne pieśni i przeprowadzić wywiady ze skazanymi. Podczas tej wizyty James „Blood” Shelby, Ben Grooch i Roosevelt Strewart Jr. opisywali mi poruszająco swoje losy. Przeprowadziłem również wywiad z sierżantem Webbem, komendantem więzienia, który wspominał lata spędzone w Parchman i opowiadał o tym, jak bardzo więzienie zmieniło się od dnia jego przybycia. Dla wszystkich ze skazanych muzyka była sposobem na przetrwanie w ponurym, pełnym okrucieństwa świecie.

Pieśń pracy z Obozu B

„Brzoskwinki, które kocham nie rosną na drzewie,
Mały, jędrny pępuszek i słodkie kolana.
O Berto, Berto, o moja dziewczyno.
Ach to jej żądełko,
kładzie je na mnie krótko przed świtaniem
Bądź moją dziewczyno, będziesz cała moja,
Każdy dzień jak niedziela, dolar w twojej dłoni
Przynieś drzewa, ja rozniecę ogień
Nanieś wody z rzeki,
Zawrze, daj mi tylko znak”.

James „Blood” Shelby

Nazwali mnie „Blood” („Krew” ), kiedy moja matka zachorowała. Pracowałem ciężko, ale nie zarabiałem dość by opłacić doktora. Wziąłem się więc za hazard. Gdy mi się szczęściło i wygrywałem, chłopcy naciągali mnie, bym dał im parę groszy, odmawiałem im wtedy „O nie, muszę kupić krew dla mojej mamy”. „To najbardziej żądny krwi czarnuch, jakiego znamy” żartowali.
Z czasem wszyscy u nas zaczęli wołać na mnie „Blood”. Pytałeś o pieśni pracy. Kiedy śpiewasz przy pracy, zapominasz o całym świecie, myślisz tylko o pracy. Dobrze ci i dobrze przepracowujesz dzień. Nauczyłem się ich od staruszka, który siedział tu przede mną. Słuchałem jak śpiewa, a potem sam się do niego przyłączyłem.

Przywieźli mnie tu w 1942 roku. Miałem dwadzieścia dwa lata. Od tego czasu siedziałem tu pięć razy. Mawiają, że to inny świat. Mają na myśli, że postępujemy tu inaczej, niż ludzie na wolności. Nie wiemy, co dzieje się na świecie, a ludzie tam na zewnątrz nie wiedzą, co dzieje się za murami. Kiedy przybyłem tu po raz pierwszy wychodziło się w pole o pierwszej zorzy, a wracało po zmroku, kiedy było za ciemno, by pracować na roli. Pracowaliśmy od świtu do zmierzchu. Czasami nie wracaliśmy nawet na obiad, tylko jedliśmy w polu.
Dziś jest tu całkiem inaczej. To jak pobyt w sanatorium w porównaniu z czasami, kiedy tu przyszedłem. Nikt nie śmiał wymigiwać się od pracy. Albo pracowałeś, albo bili cię prawie na śmierć. Pracowałem do ostatnich sił, nie będąc pewien dnia, ani godziny. Gdybym nie był dobrym człowiekiem, nie zniósłbym tej katorgi.

Ben Gooch

Pierwszy raz trafiłem tu w 1934 roku. 5 listopada. Mogłem mieć wtedy dwadzieścia sześć, dwadzieścia siedem lat. Parchman to było wtedy złe miejsce. Co ci kazali zrobić, musiałeś robić bez zwłoki.
Pieśni pracy? One same cisną ci się na usta, kiedy pracujesz. W czasach kiedy tu trafiłem nie wolno nam było rozmawiać przy pracy. Co mieliśmy robić? Śpiewaliśmy. Nie pozwalali nam rozmawiać podczas pracy w polu. Gadać mogliśmy jedynie w celi. Kiedyśmy pracowali, nie pozwalali nam wcale. Byłem tak wystraszony, że kiedy dawali nam obiad, nie mogłem jeść łyżką. Jedzenie z niej spadało, tak bardzo trzęsły mi się ręce. Nie mogłem jeść nic, a nic. Tylko zlizywałem co się dało. Ale przetrwałem. Przeszedłem przez to.

Tutwiler

W.C. Handy usłyszał bluesa po raz pierwszy w 1903 roku, kiedy czekał na pociąg w Tutwiler. Wędrowny muzyk grał na peronie na gitarze slide, śpiewając, że zmierza „tam, gdzie Southern przecina The Dog”. Handy wspominał później, że była to najniezwyklejsza muzyka, jaką dane mu było słyszeć.
To małe miasteczko – liczące w 2000 roku zaledwie 364 mieszkańców – niewiele zmieniło się od czasu, kiedy Handy odwiedził je ponad sto lat temu. W 1968 roku postrzegałem Tutwiler jako miejsce niezwykłe, uświęcone, w mojej pamięci kojarzyło się ono w bluesem i W.C. Handy’m. W Tutwiler odwiedziłem Lee Kizarta, utalentowanego pianistę bluesowego i gawędziarza, który wspominał Deltę swojej młodości i jej witalną, bluesową scenę. Usiedliśmy przy starym pianinie w miejscowej szkole, Lee grał i opowiadał o swojej karierze.

Lee Kizart

Moim domem jest Glendora w Mississippi. Tam właśnie dorastałem. Stroiłem pianina, naprawiałem je i budowałem. Robiłem wszystko, co trzeba robić z pianinami. Myślę o tym, by przenieść się do Dallas w Teksasie. Kiedy już tam będę wezmę się za granie.
Gram w stylu swing. Nie znam się na nutach. Nie umiem czytać, ani pisać, ale znam swoje pianino. Mogę ci zagrać kilka starych bluesów, które grywałem w 1925 roku. Gram na pianinie już lata całe. Kiedyś miałem pianino. Szczury dostały się do niego i pogryzły cały filc. Wszystkie struny były pozrywane. Zawziąłem się i postanowiłem je naprawić. Dałem radę. Odtąd wiedziałem wszystko o pianinach.
Nawet ślepiec potrafi zagrać „St. Louis Blues”. Spójrzcie tylko na Ray’a Charlesa. Nie wie, gdzie położyć ręce, ale kiedy tylko posadzą go przy pianinie, poznaje w mig klawisze.

Mam dziś sześćdziesiąt pięć lat. I trzynaścioro dzieci. Miałem czternaścioro, ale jedno zabili mi w lipcu w St. Louis. Zabili mi syna w kawiarni w jakiejś sprzeczce. Zadźgali go. Inny mój chłopak poparzył się przed świętami. Pracował w stalowni we wschodnim St. Louis. Wysłałem żonę by go doglądała. Nie mógł sam jeść. Poparzyło go od szyi w dół. Zdjęli mu skórę z ramienia i dali ją w inne miejsca, żeby go jakoś połatać. Wypłacili mu odszkodowanie. Wysłałem do niego mojego najmłodszego. Jest taki wysoki jak ten tu chłopak, ale nie tak ciężki. Został z bratem, aż mu się polepszyło.

Umiem grać na pianinie spirituals, ale nie przepadam za nimi. Nie lubię mieszać bluesa ze spirituals tak jak robią inni. DJ-e chcą żeby grać te wszystkie mieszane rytmy, ale to nie dla mnie. Przychodzili do mnie ludzie z kościelnych chórów, chcieli ze mną występować, ale mi to nie leżało. Mówili mi „Potrafię śpiewać co tylko chcesz”. A ja im na to „Taa, ale ja tak interesów nie robię”.

Może zostanę za to kiedyś pokarany – nie przez ludzi, przez naszego Pana, tam w górze – ale nie dla mnie kościelna muzyka. W 1925 roku potrafiłem grać całą, długą sobotnią noc. Grywałem „Forty-four Blues”. Grałem w honky-tonku tu w Glendora. Grałem sam jeden, tylko ja i moje pianino. Tego dnia, kiedy Ida Cox jechała pociągiem pasażerskim przez nasze miasto. Nazywali go Teddy, ileż on miał wagonów. Opuściłem Glendora jesienią 1926 roku i wyjechałem do Aberdeen.

W owych czasach kraj tu stał w rozkwicie. Dopiero dziś zszedł na psy. Wtedy kwitł jak się patrzy. Tylu chłopców stąd zastrzelono nocą, tylu innych przedawkowało. Pamiętam, jak kula strzaskała mi klapę pianina. Dziewczyna śpiewała trzymając dłoń na klapie. Ktoś do niej strzelił. Kula trafiła ją, uderzyła też w pianino. Dostała na moich oczach. Upadła na ziemię. Nie wiem, kto strzelał, inni też nie wiedzieli.
Widziałem, jak zastrzelili kobietę. To było tej nocy, gdy grałem w juke-joincie za miastem. Jej głowa upadła na ziemię, tyle od końca ganku. Złamali jej kark. To musiał być strzał z czterdziestki piątki. Strzaskało jej kark i padła na ziemię, głową tak daleko od ganku. Mój samochód stał tuż obok ganku. Wyskoczyłem tylnymi drzwiami, obiegłem bar i wskoczyłem do auta. Ruszyłem z rykiem silnika, byle dalej stąd. Nie dbałem czy ktoś wpadnie mi pod maskę. Miałem wtedy szybkie autom, wyścigowe.
Ludzie pierzchali mi z drogi. Tyle mnie widzieli. Nie miałem z tym nic wspólnego. Przyjechałem tam tylko zagrać i wziąć moje dwadzieścia dolarów. Nie byłem stamtąd. Mieszkałem w Glendora, miałem tam kafejkę. Płacili mi dwudziestkę za noc. Tyle mogłem zrobić. Więcej nic. Nie martwiłem się o kobietę, którą zginęła. Taki już jest ten świat, ludzie wciąż giną. Nie przestraszyłem się więc zanadto.

Kiedy miałem własny skład było nas czterech. Graliśmy w klubach, w Midnight Club w Tchula, w Goodman, Winona, Jackson, Canton, w całej okolicy. W dobrą noc wyciągałem pięćset, sześćset, albo i siedemset dolarów.

Straciłem moją żonę przez tę jej nabożność. Co tu dużo mówić, zełgałem jej, kiedy brałem z nią ślub. Udawałem, że i ja jestem pobożny, byle była moja. A kiedy już ją dostałem, nie wytrzymałem długo i wróciłem do grania. Kiedy wróciłem do domu w jeden niedzielny poranek powiedziała mi, że jeśli mam zamiar grać bluesa, pora, żebym się spakował i wracał do domu. Powiedziałem jej „Dziękuję!”. Spakowałem moje rzeczy. Nie miałem daleko do domu mojej matki. Tyle może co stąd do torów. Moja żona i jej rodzina byli nabożni i dobrze się prowadzili.
Potem przyszła do mnie i powiedziała, że kościół ją potępił. Wierni powiedzieli, że źle uczyniła każąc mi odejść w taki sposób. Poprosiła żebym wrócił i przyrzekła, że nigdy więcej mnie nie odeśle. Prosiła, żebym wrócił do domu. Ale moje rzeczy były już u matki. „O nie – powiedziałem – ja po niej nie pójdę. Ty sama kazałaś mi je zabrać. Więc to ty po nie pójdziesz. Ja nie ruszę palcem. Ale wrócę do ciebie, jeśli poprosisz mnie i wybaczenie.”

Nie przejąłem się. Nie zraniło mnie to zbytnio. Granie bluesa nie szkodzi mi ani trochę, tak jak nie szkodzi Louisowi Jordanowi i wszystkim tym wielkim gwiazdom. Ale za moich czasów w naszej okolicy mawiali „Spójrzcie na tego chłopa, nic tylko gra. Niech no lepiej wybierze się do kościoła!” Tak właśnie i o mnie mówili. Teraz jest całkiem inaczej. Dobrze to wiem. W Chicago przy kościołach pootwierali saloony, sprzedają ludziom steki i hamburgery. W piwnicy się bawią, a piętro wyżej modlą. Nie ma co, ładny biznes robią tam wielebni. Schodzi taki na dół, strzeli sobie setkę, dobrze sobie podje, a potem wraca i służy do mszy.
Ale to nie dla mnie. Mi pasuje tylko jedna droga. Nie łączę swoich spraw ze sprawami kościoła. Nie da się robić, co się chce i być zbawionym. Grałem kiedyś z chłopakiem, który chciał połączyć moje granie z kościelnymi pieśniami. Pewnie, to możliwe, jeśli tego chcesz i wiesz, jak się do tego zabrać. Ale ja tak robić nie lubię.

Clarksdale

Jeśli gdzieś bije serce Delta bluesa, znajdziecie je z pewnością na ulicach Clarksdale, miasta leżącego w samym centrum regionu sławnego z bluesa. Całe generacje młodych czarnych muzyków opuszczały okoliczne plantacje i przybywały do miejsca, gdzie radio WROX, mnogość domów towarowych, restauracji i zakładów fryzjerskich gwarantowały dobrą rozrywkę i dawały nadzieję na sukces.
Z Clarksdale i jego okolic wywodzi się rzesza wybitnych muzyków, takich jak Muddy Waters, Ike Turner, Reverend C.L. Franklin (ojciec Arethy), czy Sam Cooke. Artyści tej miary co B.B. King regularnie przybywali do miasta i występowali w jego klubach, a Bessie Smith zmarła tragicznie w Clarksdale, na skutek ran jakie odniosła w wypadku samochodowym. Ukochany przez mieszkańców miasta DJ Early Wright przez ponad czterdzieści lat grał tu bluesa, zapowiadając co noc na falach radia WROX: „Nightime is the right time, the Early Wright time”.

W 1968 roku nagrałem wiele taśm z opowieściami Jaspera Love w jego domu przy McKinley Street 420. Love opowiadał mi o swych dziadkach, którzy przywiezieni zostali w okolice Clarksdale jako niewolnicy. Z godną podziwu jasnością wspominał dni swojego dzieciństwa, pamiętał także, jak niemal na śmierć przeraziło go spotkanie z brytyjskich badaczem bluesa Paulem Oliverem i kalifornijskim producentem muzycznym Chrisem Strachwitzem. Opowieści Love’a toczyły się w Clarksdale i jego okolicach, rysując ramy muzycznego świata, którego sam Love był istotnym ogniwem. Przyjaciel Jaspera Love’a Wade Walton także dorastał w pobliżu Clarksdale. Obaj muzycy spotykali się każdego tygodnia na zapleczy zakładu fryzjerskiego, by pić i rozmawiać o życiu. Znany ze swoich „barbershop boogie-woogie” Walton wspominał młode lata Ike’a Turnera, pogrzeb Sonny Boy’a Williamsona i powrót Howlin’ Wolfa do matki.

Wade Walton

Lubię bluesa. Nauczyłem się bluesa od brata. Graliśmy go u nas na farmie. Poza łowieniem ryb, zbieraniem bawełny i graniem nie było tam nic innego do roboty. Było nas w domy siedemnaścioro, byliśmy dzierżawcami. Urodziłem się w Longbody w Mississippi. Opuściliśmy je, kiedy byliśmy mali i wyjechaliśmy do Goldfield w Mississippi, gdzie zamieszkaliśmy na plantacji. To jakieś pięć mil od Plattsville. Więzienie stanowe leżało może cztery, albo pięć mil na północ od nas.

Żyliśmy tam jakiś czas i chodziliśmy do szkółki kościelnej. Mieli tam stary piec na drewno i rodzice, których dzieci chodziły do tej szkoły, musieli ścinać drzewo i nosić je do szkoły, by było czym palić. Było nas w domu siedemnaścioro i nasza matka nie dałaby rady wysyłać nas wszystkich do fryzjera. Kupiła więc parę nożyc i powiedziała „Jeden z was musi się nauczyć ścinać włosy, nie stać mnie, byście mogli wszyscy chodzić się strzyc”. Tak właśnie zdobyłem zawód. Mój brat strzygł mi włosy, a ja strzygłem jemu. A później wyjechałem do Memphis. Poszedłem tam do szkoły fryzjerskiej Modern Barber College i zdobyłem dobry zawód. Przyjechałem tu 17 maja 1943 roku i zacząłem pracować z zawodowymi fryzjerami Donny’m i Jakem. Obaj już odeszli z tego świata.

Później zacząłem grać. W naszym zakładzie i poza nim. Spotkałem Ike’a Turnera. Wtedy był jeszcze pianistą – niczym więcej, tylko pianistą – i mieszkał w Riverton. Ike bardzo chciał się wybić, działał jako DJ. Była w mieście fabryka – Bennett Furniture Company – która sponsorowała audycję, w której Ike grał na swoim pianinie. Ike grał znakomicie boogie-woogie.
Ike przychodził do nas się strzyc. Zobaczył mnie z gitarą i spytał mnie, jak ją się stroi. Pokazałem mu, jak ją stroić. A Ike zdecydował, że sprawi sobie gitarę. Wyjechał na Florydę, a kiedy wrócił przywiózł ze sobą kawał ładnej gitary. Musiał to być Fender. Podłapał, jak na niej grać, przyszedł do naszego zakładu i powiedział „Spójrz chłopie, czego się nauczyłem”. Grał boogie, czy coś w tym stylu.

Znałem B. B. Kinga lata całe, zanim jeszcze stał się gwiazdą. Często bywał w naszym mieście. Chodziłem wtedy do nocnych klubów w okolicy. Znałem i Sonny Boy’a Williamsona. Grywałem z nim. Pamiętam go z tych lat. Jakieś dwa tygodnie przed jego śmiercią, graliśmy razem w City Cafe, gdzie grywał Ike Turner, naprzeciwko Big Six Barbershop. Zabierałem gitarę, a Sonny stroił ją i pokazywał mi w jakiej tonacji chce grać i czego ode mnie oczekuje, a sam chwytał za harmonijkę.
Było to jakieś dwa tygodnie przed śmiercią Sonny Boy’a Williamsona. Pochowali go w Tutwiler. Pamiętam kolor jego czapki i pamiętam ile miał harmonijek. Miał ich trzydzieści pięć do czterdziestu, podróżował po całym kraju, był nawet w Anglii. Nosił dwubarwny garnitur za całe dwieście pięćdziesiąt dolarów. To był wesoły chłop, ale i dziki ponad miarę. Miał w zwyczaju pić kwartę whisky każdego dnia. To szczera prawda. Był moim dobrym przyjacielem. Pamiętam jak grał w kawiarni w Arkansas. Kiedy jeszcze byłem zbieraczem bawełny, nastawiałem radio na King Biscuit Time, a Sonny reklamował w nim mąkę King Biscuit.

Matka Howling Wolfa mieszka w Clarksdale. Howling Wolf zajrzał tu pięć, albo sześć lat temu i wystąpił w VFW. Jego matka jest mi bardzo bliska. Siadujemy razem i pijemy kawę. To starsza, miła pani. Ale nie wierzy w bluesa. Bliższy jest jej kościół, wiecie jak to jest. Kiedy Howling Wolf grał w VFW, nie widział swej matki ze dwadzieścia, albo dwadzieścia pięć lat.

Ktoś zapytał Wolfa „Czy twoja matka nie mieszka aby w Clarksdale?”
„Nie wiem sam”.
„Zaprowadzę cię do chłopaka, który wie. To fryzjer. Powie, gdzie mieszka twoja matka”.
No i przyszli do mnie do Big Six Barbershop. Wjechali i zaparkowali na podwórku. Wolf wysiadł z auta i zapytał mnie „Gdzie mieszka moja matka?”
„Przechodziła tędy kilka minut temu”
Chłopcy wybiegli na ulicę i znaleźli ją.
Zawołali: „Pani Wolf, pani syn tu jest. Chce go pani zobaczyć?”
„Oj, chłopcy, nie żartujcie sobie ze mnie. Nie dam się nabrać”.
Więc pobiegli, przyprowadzili Wolfa i przedstawili go matce. Spojrzała na niego i poznała go „Tak, to mój syn”.
A on uściskał matkę i uniósł ją w górę, o tak. Chciał jej dać trochę grosza, ale odmówiła „Nie chłopcze, nie chcę tych pieniędzy. Grasz w tych wszystkich grzesznych miejscach”.

Wolf nie widział matki piętnaście, albo dwadzieścia lat, ale dał jej w końcu te pieniądze. Matka czuła, że to nie były czyste pieniądze, bo jej syn grał bluesa. Ona płakała, i on łkał. Tak bardzo cieszył się, że zobaczył matkę, ale ona czuła, że należą do różnych światów. Wolf wystąpił w VFW, a potem przyszedł tu. Usiadł w tym właśnie krześle, bujał się i nucił „Shake it, little baby. Oh, shake it for me”. Ludzie próbowali namówić jego matkę, żeby przyszła go posłuchać. Ale odmówiła. „Nie pójdę tam, o nie”. Mieszka tu teraz. Mam wiele zdjęć z nią. Obejmuję ją ramieniem. Jest dla mnie bardzo czuła. Wiele o mnie myśli. Mówiłem jej, że szaleję na punkcie jej syna, ale nie chce o tym wiele mówić.

Grałem w życiu z wieloma znanymi muzykami. Jeździłem z Ike’m aż do samego Biloxi i Itta Bena. Ale kiedy wyprawiał się dalej, musiałem wracać do domu, miałem przecież pracę. Trzeba było co dzień strzyc włosy. I tak się rozstaliśmy. Ale wiele razem przeżyliśmy radości. Czasem zachodził tu do mnie do zakładu, gawędziliśmy godzinkę a potem graliśmy. Zawsze trzymałem w zakładzie gitarę. Tak, to ta stara gitara. Powiesiłem ją na ścianie i spoglądam na nią.

[do klienta] „Masz twardy zarost. Potrzeba ci golenia, wiem. Jeśli chcesz się ogolić na sucho, ogolę cię tak właśnie. Powiem ci, co zrobię. Ogolę cię gładko, nie będzie trzeba ci niczego więcej. Unieś brodę, o tak. Ogolimy cię. Trzeba nam tu nożyczek. O, tu są. Twój zarost należy do tych twardych, wiesz. Chcesz pozostawić tą bródkę? Jak ci się podoba? Zostawiłem ci wąsy. Nie będę tobie żałował. I cóż, teraz zarost nie jest już taki twardy, prawda? Posmaruję ci twarz kremem i gotowe. Jak się teraz czujesz? Niech no się tobą zajmę. Mamy swój styl, wiesz. Golił cię ktoś kiedyś z takim beatem?
[Klient] Powiedz mi tylko, ile policzysz sobie za strzyżenie.

Pomysł wybijania rytmu brzytwą na pasku wziąłem z muzyki. Słuchałem jej, wczuwałem się w beat i tak właśnie narodził się pomysł by wybijać do brzytwą. Nazywam go „barbershop boogie”. Wielu ludzi tu zagląda, a ja nie byłbym sobą, gdybym nie uderzał brzytwą w pasek. Idę do szafy grającej, puszczam muzykę i wybijam rytm brzytwą, wszyscy są zaskoczeni, wiele z tego uciechy. Sporo ludzi tu przychodzi, żeby obejrzeć mnie przy goleniu.
Paul Oliver i jego żona z Middlesex wpadli na chwilę i spodobało im się to co robię. Paul mnie nagrywał, a kiedy wrócił do siebie, do Anglii dał taśmę British Broadcasting Company, a ta puściła ją brytyjskim słuchaczom. Przysłali mi nawet czek. Wciąż go mam. Całe dziesięć dolarów. Sporo pieniędzy.

tłum. by ingeborg
foto by Bill Steber
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-19
96 lat temu...
1928.04.19. w Paryżu w grecko-żydowskiej rodzinie ur. się Alexis Korner, muzyk i wpływowy dziennikarz, główna postać brytyjskiej sceny lat 60-tych, ojciec brytyjskiego bluesa.

126 lat temu...
1898.04.19 w Georgii ur. się Peter Joe ''Doctor''Clayton, popularny w latach 30-tych wokalista bluesowy. Występował z Robert Lockwoodem i Sunnyland Slimem. Zm. 07.01.1947

82 lat temu...
1942.04.19 w Fatfield w Wielkiej Brytanii ur. się Alan Price, brytyjski klawiszowiec, jeden z założycieli kultowej grupy The Animals.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..