reklama  
 
  play  
Wtorek, 23 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Blind Lemon Jefferson - Blind Lemon Jefferson [Milestone] - Black Snake Moan"
Jazz
  Aktualnie: "Pat Metheny Trio - Day Trip - Day Trip"
Blues Standards
  Aktualnie: "Muddy Waters - The Muddy Waters Woodstock Album - Why Are People Like That"
Soul
  Aktualnie: "Amy Winehouse - Frank - (Outtakes) - Close To The Front"
Bluesrock
  Aktualnie: "The allman brothers band - At fillmore east : deluxe edition (disc two) - Whipping post"
Polski blues
  Aktualnie: "Magda Piskorczyk - Mahalina - Get Away Jordan"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15021488]  Wizyt łącznie
 [45956]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
WYWIAD Z GUITAR GABRIELEM, Living Blues No 103, 05/06.1992  
Autor: administrator, 2010-01-31 21:01:31
WYWIAD Z GUITAR GABRIELEM, Living Blues No 103, 05/06.1992

by Timothy Duffy

Miałem może sześć albo siedem lat, kiedy zacząłem grać. Muzykowałem razem z moim dziadkiem. Pamiętam, że wygrywał na banjo różne stare piosenki, takie jak ”John Henry”. Grał też chętnie na jugu – starym szklanym słoju, albo galonowej butli. Najlepiej wychodził mu na nich blues. Dziadek zmarł kiedy miałem 15 lat.

Grał również mój ojciec. Pamiętam, że zapraszali go, by grał do tańca na fish-fries, ale byłem za mały, żeby mnie ze sobą zabierał. Mogłem się tylko przyglądać muzykom przez okno. Ojciec miał mały zespół, bas, gitarę i perkusję. Kiedy wychodził wieczorami moja siostra i ja szliśmy ukradkiem za nim i przyglądaliśmy się zza drzew, jak tańczył. Nie macie pojęcia, jak bardzo pragnąłem być tam z nim. Myślę, że dlatego właśnie sam zacząłem grać na gitarze. Niedługo potem ojciec porzucił farmę i przeniósł się do miasta. Zatrudnił się w fabryce tytoniu Reynoldsa w Salem.

Ćwiczyłem wówczas całe dnie, nie dbałem o naukę, zasypiałem nie wypuszczając z ręki gitary. Nieraz dostawałem za to w skórę od mamy.

Ojciec grał kawałki Blind Boy’a Fullera i własne rzeczy. Nagrał kiedyś płytę pod nazwiskiem Jack Jones, było na niej coś o „kobiecie o zimnym sercu morderczyni”. Naprawdę nazywał się James Johnson. Później uciekł z przyjaciółką mojej matki. Wyjechali razem do Detroit i tyle go widziałem. Spotkałem go potem tylko raz jeden. Później sam ruszyłem w drogę. Pewnego dnia powiedzieli mi, że mój ojciec nie żyje. „Jestem już zmęczony i pragnę zasnąć w spokoju” – pamiętam, jak śpiewał nam nieraz. Siadał na podwórku, śpiewał nam to, a matka płakała. Kiedy sobie wypił, a rzadko był trzeźwy, siadał za domem ze swoją akustyczną gitarą. Miał dobry głos. Jamowałem z nim czasem, ale byłem wtedy jeszcze zbyt młody.

Zawsze pragnąłem być muzykiem, jak ojciec. Całe moje życie tego właśnie pragnąłem. Poszedłem więc w jego ślady. Wiele mi pokazał. Mawiał „Synu, obojętnie w którą stronę pójdziesz, pamiętaj, bądź zawsze sobą. Nie staraj się nikogo kopiować. Rób swoje, a nikt ci tego nie zabierze. Mogą próbować grać ja ty, ale tacy sami nigdy nie będą. I mi ta mówili „Masz coś, czego nikt inny nie ma, swoje własne brzmienie”. I dobrze mi za nie płacili”.

Nigdy nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Chciałem się uczyć, wciąż podróżowałem po kraju. Kiedy całe życie nie ruszasz się z miejsca dalej niż do sklepu na rogu, nigdy nie dowiesz się, jak żyje się gdzie indziej. Dobrze jest być wciąż w ruchu. Tak wiele się wtedy uczysz.

Pierwszym miejscem, do jakiego się udałem była Atlanta. Mieszkała tam moja babcia. Zatrzymałem się u niej jakiś czas, a potem ruszyłem dalej. Grałem wciąż lepiej i lepiej, a pragnąłem nauczyć się jeszcze więcej. Spotkałem chłopaka o imieniu Ben. Ależ on śpiewał. Ruszyliśmy pociągami z Atlanty do Baltimore. Imaliśmy się różnych robót, a potem zaczęliśmy występować w klubach. Pierwszym zespołem z którym grałem był skład Lightnin’ Hopkinsa. Graliśmy Little Poodle Dog, Get My Airplane i takie tam. Graliśmy razem jeszcze nie raz przez te lata. Było nas czterech – Hopkins, ja, perkusista i drugi gitarzysta. Potem ruszyłem do Tampy na Florydzie. Zostałem tam jakieś pół roku, a później ruszyłem do Orlando i zatrudniłem się w Jimmy Straits’ Fair. Dawali popisy w całym stanie. Mieli tańczące panienki i czarnych tancerzy, cały ten kram. Graliśmy wszystko, przy czym dało się tańczyć - Dixieland, jazz, różne taneczne kawałki, bluesa. Po północy zaczynało się Midnight Ramble. Dzieciaki wyganiano z namiotu, ceny biletów szły w górę, tancerki pokazywały więcej ciała, a myśmy grali bluesa. I tak całą sobotnią noc, aż do białego rana.

Jeden z chłopaków podszedł do mnie i zawołał “Hey, Gabe!” „Co?” zdziwiłem się. „Gabriel to piekielnie dobre imię, w sam raz dla ciebie chłopie – odpowiedział. Spodobało mi się i tak już zostało.

Podróżowaliśmy z miejsca na miejsce specjalnym pociągiem. To był zwyczajny pociąg, kiedy chciało się wziąć kąpiel, trzeba było pójść do hotelu, albo wykąpać się w namiocie. To było cygańskie życie. Ale nie było wśród nas dyskryminacji. Wszyscy tancerze, czarni i biali trzymali się razem. Zarabiałem jakieś trzy setki miesięcznie. Dawali mi też jeść do syta. Wystarczyło, że grałem. Jeździliśmy tak po II wojnie.

Byłem też na Hawajach. Pracowałem wtedy z Louisem Jordanem. Zmarł lata temu. Grałem też cztery albo pięć wieczorów na gitarze rytmicznej u Bo Diddley’a. Cały czas byłem w drodze. Spotkałem Bo w St. Louis, siedział w kafejce, pił mleko i pogryzał krakersy. A ja miałem na ramieniu gitarę. Nigdzie się bez niej nie ruszałem. Nie poznałem Bo, a i on mnie nie znał, ale zaciekawiła go moja gitara. Wiecie jak to jest, kiedy ma się ze sobą gitarę, nie trzeba nawet na niej grać, ludzie i tak zerkają na ciebie zaciekawieni. Zaczęliśmy rozmawiać. „Umiesz na niej grać?” zapytał Bo wskazując na gitarę. “Co nie co” – odparłem. “Zagraj coś dla mnie” – poprosił. Spodobało mu się i zaproponował mi robotę. Kupił mi nowe struny i zabrał ze sobą do klubu. Zarobiłem tego wieczoru całą setkę. Grałem z nim kilka dni, a potem ruszyłem w dalszą drogę. Było gorące lato, nigdy nie zapomnę tego upału. Piliśmy słodkie, czerwone wino. Ostro wtedy piłem. Zarzuciłem gitarę na ramię i ruszyłem przez miasto. Miałem w kieszeni sto dolców i niczego mi nie brakowało do szczęścia. Poszukałem torów i wskoczyłem do wagonu. Zasnąłem jak kamień. Obudziłem się dopiero w Nowym Orleanie. Tankowaliśmy wodę. Obudził mnie jej szum, podniosłem się, a wokół pełno było glin. „Shit – pomyślałem – trzeba się stąd zabierać”. Wyskoczyłem z pociągu i zapytałem pierwszego z brzegu faceta, gdzie jesteśmy. „W Nowym Orleanie, chłopie. Co z tobą, nie wiesz, gdzie jesteś?” zrugał mnie. Zapytałem go, gdzie mieszkają czarni. Kazał mi złapać autobus i jechać w dół Fox Road. „Zobaczysz ich i usłyszysz, nie bój się, nie zgubisz drogi” – poradził. Zostałem tam ładnych kilka lat.

Chodziłem wtedy z wielką, tęgą dziewczyną. Miała na imię Margaret. Dobrze mi z nią było. Ale nie potrafiłem usiedzieć na miejscu. Za bardzo kochałem włóczęgę. Kiedy zatrzymałem się gdzieś i zaczynało mi się dobrze dziać, jakiś diabeł pchał mnie dalej w drogę nim minął miesiąc.

Grałem na gitarze rytmicznej u gościa imieniem King Curtis. Był gitarzystą, prawie takim jak Albert King. Grałem też w Nowym Jorku z Chuckiem Berry’m, grałem w Newark z Lightnin’ Hopkins i z Muddy’m Watersem w Nowym Orleanie. No i z B.B. Kingiem w Alabamie. Byłem z Jimmy’m Reedem, grałem w Apollo... występowałem też z T-Bone Walkerem i drugim takim, którego zwali Big Boy Crudup. W Durham poznałem Blind Boy’a Fullera. Ile to już lat minęło od tamtych dni.

Pamiętam, jak kiedyś stałem przy drodze i łapałem okazję. Podjechała do mnie biała lady w starym Buicku. Błyszczał jak lustro. Zatrzymała się i spytała: „Dokąd pan jedzie?”. “Może mnie pani podrzucić – spytałem – nie mam już siły iść, a przede mną daleka droga.” „A gdzie pan jedzie?” „Gdzie oczy poniosą” „W takim razie mogę panu pomóc”. A potem poprosiła, żebym dla niej zagrał. Miałem wtedy ładny głos, łagodny jak u dziewczyny. Dziewczyna była zachwycona. Podwiozła mnie do miasta a na pożegnanie rzekła „Jesteś cudowny. Gdybym nie była zamężna, pojechałabym z tobą”. I dała mi 15 dolarów, żebym mógł coś zjeść. Poszedłem do miasta i poszukałem czarnej dzielnicy. Facet, którego spotkałem zabrał mnie do juke-jointu. Zostałem tam kilka miesięcy, zarobiłem cztery, albo pięć setek. A potem ruszyłem dalej. Świat stał przede mną otworem. Inni czarni tak nie mieli. Byłem muzykiem. Miałem białe kobiety. Mało który czarny mężczyzna miał kiedyś białą kobietę. Za to można było zawisnąć na gałęzi.

Porzuciłem Salem i ruszyłem do Pittsburgha. Grałem w barach w czarnej dzielnicy - Big Apple, Two Spot, Chat and Chew. Kilku facetów zaproponowało mi nagrywanie. Spodobało mi się, nigdy wcześniej niczego nie nagrałem. Zabrali mnie do studia przy Broad and Market w Pittsburghu. Bill Lawrence, producent, wymyślił mi pseudonim – nazwali mnie Nyles Jones. Powiedział, że takie lepiej brzmi, że sprzedamy więcej płyt. Nagrałem Poodle Dog, Welfare Blues i jeszcze kilka innych kawałków. Wydali mi 45-tkę i longplay’a. Moja 45-tka bardzo się spodobała. Ale nie dali mi za nią ani grosza. Bardzo mnie to ubodło. Szukałem faceta, do którego należała wytwórnia, ale nigdy nie udało mi się z nim spotkać. Powiedzieli mi, że się wyprowadził.

Miałem dość, wróciłem do siebie do Salem i na całe lata odwiesiłem gitarę na kołek. Zacząłem pracować na budowie i strzyc trawniki. Kiedy miałem dobry humor szedłem na potańcówkę i grałem ludziom do tańca. Nie brałem za to pieniędzy, wystarczył mi dobry obiad. Zarabiałem na życie jako kierowca buldożera i operator dźwigu. Grałem wieczorami. Kochałem swoją pracę, bo i mój ojciec nie inaczej żył.

Ludzie z telewizji [WFMY-TV z Greensboro, w Północnej Karolinie] zrobili o mnie reportaż. Zacząłem znów grać, zarobiłem cztery setki, a potem na dwa tygodnie poszedłem w miasto razem z czarnymi chłopakami i dwiema białymi dziewczynami. Wytrzeźwiałem, kiedy wszystko przepiłem. Poszedłem do marketu i buchnąłem butlę wina. Ściągnąłem też ze półki karton papierosów i kawał wieprzowiny. Ochroniarz mnie zauważył i złapał za ramię. Dałem mu w szczękę i próbowałem zwiać, ale złapali mnie przy wejściu i wsadzili do paki. Na proces założyłem biały garnitur i lśniące buty, a do tego białą koszulę z czarnym krawatem. Zabrałem też do sądu gitarę. Kiedy sędzia ją zobaczył, kazał mi zagrać Amazing Grace. Białe panie na sali zaczęły klaskać. Wiedziałem już, że ich kupiłem. Sędzia przywołał mnie i powiedział surowo: „Spójrz no na mnie. Masz zbyt wielki talent, żebyś robił to, co robisz”. Powiedziałem mu, jak to wszystko przepiłem i byłem głodny. „Powinienem cię tu zatrzymać, żebyś nas zabawiał – odparł na to sędzia – ale tym razem tego nie zrobię. Jesteś wolny.” A wszyscy na sali klaskali, jakbym był gwiazdą. Chłopcy zabrali mnie do miasta i upili. Następnego dnia pisali o mnie w miejskim kurierze.

Winston-Salem było królestwem tabaki, a stary R. J. Reynolds miał tu wielką fabrykę. Dobrze się tu żyło. Pensje były wysokie, a dolar był coś wart. Teraz już tak nie jest. Kiedy byłem mały za czterdzieści dolarów można było załadować całą ciężarówkę zakupami. Teraz za tyle nie zapełnisz nawet siatki. Życie się zmieniło i ludzie też. Czas nie stoi w miejscu, nie czeka na nikogo. Każdy dziś się gdzieś spieszy, ludzie nie mają celu. A przecież najważniejsze co powinniśmy zrobić to bratać się ze sobą. Zaufanie, szacunek, przyjaźń... te rzeczy liczą się w życiu. Razem przetrwamy, podzieleni upadniemy. Dzieci nie znają rasizmu, uczą się go dopiero od dorosłych. Kiedy weźmiesz białe dziecko i przyprowadzisz je do czarnego, będą się razem bawić cały boży dzień. Gdyby rodzice się nie wtrącali, tak by już między nimi zostało. Ale oni nie potrafią trzymać się z boku. I czarni i biali nie dają dzieciom spokoju. Dzieci rosną i zaczynają nienawidzić siebie nawzajem. A wiecie czemu? Bo rodzice zrobili im pranie mózgu. Ludzie nie rodzą się z uprzedzeniami, oni się ich uczą. Pamiętam czasy, kiedy czarni nie mogli pić z tych samych kurków, chodzić do tych samych łazienek. Jestem szczęśliwy, że tak wiele się zmieniło, ale przed nami wciąż jeszcze daleka droga. Martin Luther King i prezydent Kennedy wiele zdziałali.

W moim mieście był kościół dla czarnych i kościół dla białych. Nie wiem, jakiego koloru skórę miał Jezus, ale jakiejkolwiek by nie miał źle go potraktowali. Cóż, życie. Trzeba je akceptować takim, jakie jest. Nie wiemy, kiedy przyjdzie na nas czas. Ale zanim Pan nas wezwie do siebie powinniśmy żyć w braterstwie.

Tak wielu ludzi nie potrafi odnaleźć własnej drogi. Krzywdzą samych siebie robiąc w życiu rzeczy, które nie przynoszą im szczęścia. Jedni rodzą się po to, by zostać murarzami, inni nauczycielami, ale kimkolwiek się nie urodziłeś, powinieneś szukać własnej drogi. Ludzie nie myślą, nie szukają, biorą pudełko z lunchem i idą do pracy, i tak całe życie. Nie próbują innych dróg, nie chcą się uczyć. Tak to jest w życiu. Słabi giną, przeżywają tylko silni. A życie jest takie, jakim je stworzysz. Trzeba walczyć o swoje marzenia. Jeśli czegoś pragniesz, musisz przy tym wytrwać. Tak w muzyce, jak i w piłce, czy hokeju.

Jestem szczęśliwy, kiedy mogę uradować innych swoją muzyką. Muzyka trzyma nas z dala od przemocy. A blues w szczególności – pomaga wyrzucić z serca nienawiść i troski. Kiedy ci źle, zamiast puścić w ruch pięści, włóż swój ból w muzykę. Kiedy tracisz nadzieję, chwyć za gitarę, a odnajdziesz spokój. Jeśli nie potrafisz grać, śpiewaj albo tańcz, a wyrzucisz z serca smutki. Picie ci nie pomoże, wpadniesz tylko w większy gniew i skrzywdzisz innych.

Muzyka jest trudna tylko wtedy, kiedy jej nie rozumiesz. Muzyka to feeling. Jeśli nie potrafisz wczuć się w to, co robisz, na nic cały trud. Jeśli nie kochasz tego, co robisz, lepiej porzuć to od razu, bo nigdy nie będziesz dobry. To tak jak z kaznodziejami. Ci z miasta potrafią tylko słodzić „Ladies and gentleman” – kto chciałby słuchać tego shitu. A na wsi? Idźcie i posłuchajcie starego, wiejskiego kaznodziei. Jakże on przemawia! A wiecie dlaczego? Bo wkłada w modlitwę całe serce. Najważniejsze to poruszyć ludzi, sprawić by czuli to, co czujesz sam. Zrób tak właśnie, to wszystko czego ci trzeba. Inaczej nie warto w ogóle zadawać sobie trudu.

Jestem dobry, znam swoją wartość. Nie boję się zagrać przed nikim na świecie. Nie trzeba mi niczyich pochwał. Wystarczy, że w głębi serca wiem, co jestem wart. Gram na gitarze tak wiele, że komu innemu tyłek by odpadł od tego grania. Blues to coś, czego nie znajdziesz w nutach. Nie zapiszesz go na papierze. To coś, co znaleźć można tylko w sercu. Musisz czuć bluesa, żeby go grać. Musisz go doświadczać. Kto żyje bluesem, wie o czym mówię. Czasem jest nam dobrze, czasem jest nam źle. To życie za nas wybiera. Wstajesz rano i zabierasz się za pracę, robisz co trzeba osiem godzin, albo i cały dzień. To właśnie jest blues. A kiedy wszystko idzie ci źle, kiedy nic się nie udaje – to także blues. Blues jest w twoim domu. Towarzyszy ci w pociągu i w drodze. Kiedy mieszkasz w Nowym Jorku z dwudziestoma milionami ludzi, także możesz go czuć. Blues to nasze niepowodzenia, rozczarowania, nasze radości i smutki. Tak właśnie, blues to nic innego jak nasze uczucia. To dar od Boga. I ludzie ci go nie zabiorą. Czasem się radujemy, czasem smucimy. Spójrzcie na ptaki w lesie i one to czują.

Dawniej w Afryce ludzie potrafili grać choćby na papierowej torbie. Grali to, co czuli w sercu. Spójrzcie na moją czapkę. To czapka z Afryki. Opowiada o kulturze z której się wywodzimy. Przypomina mi rzeczy, których doświadczyłem, ludzi, których spotkałem. Kiedy zakładam ją na głowę, czuję kim jestem.

Blues nigdy nie umrze. Blues ma duszę. Blues jest drogą i pomocą. Daje ludziom wytchnienie. Daje im radość. Muzyka jest po to by nieść szczęście, przywoływać uśmiech i rozwiewać smutki. Dobra Księga mówi, by czynić radosny harmider. Nie jest powiedziane, jaki rodzaj gwaru mamy czynić, wystarczy, że go czynimy na chwałę Panu. To właśnie próbujemy robić grając naszą muzykę.

tłum. by_ingeborg

foto: by Tim Duffy
http://www.livingblues.com
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-23
130 lat temu...
1894.04.23 w Anniston w Alabamie ur. się Cow Cow Davenport, jeden z największych pianistów wczesnego bluesa, jeden z twórców boogie woogie, autor sławnego ''Cow Cow Boogie''. Zmarł 03.12.1955 r.

40 lat temu...
1984.04.23 W Dallas zmarł William ''Red'' Garland, pianista i kompozytor jazzowy, członek kwintetu Milesa Davisa.

29 lat temu...
1995.04.23 w Luizjanie zmarł Lonesome Sundown wł. Cornelius Green, wokalista i gitarzysta bluesa i zydeco, muzyk Cliftona Cheniera i Excello Records. Miał 66 lat.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..