reklama  
 
  play  
Czwartek, 25 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Bukka White - Legends of Country Blues - CD 3/5 - Promise, True and Grand"
Jazz
  Aktualnie: "Mahavishnu Orchestra With John Mclaughlin - Birds Of Fire - Birds Of Fire"
Blues Standards
  Aktualnie: "B.B. King - Lucille&Friends - You Shook Me"
Soul
  Aktualnie: "Bettye Lavette - Tell Me A Lie - Suspicions"
Bluesrock
  Aktualnie: "Joe Bonamassa - Time Clocks - The Loyal Kind"
Polski blues
  Aktualnie: "Krzak - Krzaki - Kim Jestes Listonoszem"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15017401]  Wizyt łącznie
 [41869]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
POONANNY, Living Blues, No 203, X/XI.2009  
Autor: administrator, 2010-03-14 18:44:09
POONANNY, Living Blues, No 203, X/XI.2009

by Mark Camarigg

“Dobrze żyć, to jeść na co się ma ochotę, leżeć do góry brzuchem cały boży dzień, nie robić niczego, na co się nie ma chęci. Jeśli to nie jest dobre życie, to co u licha miałoby nim być?” prawił Poonanny pewnego popołudnia w centrum Birmingham w Alabamie. Zgadzał się z nim bez zastrzeżeń dobry tuzin jego znajomków z miejscowego warsztatu samochodowego, zwanego Grease Monkey Social Club. Od super klubów chitlin’ circuit po prowincjonalne honky tonki i studenckie zabawy, Joe „Poonanny” Burns od ponad czterdziestu lat bryluje na muzycznej scenie głębokiego Południa.

W latach 70-tych Poonanny przemierzał Stany ze swoim zespołem, osiadał to tu, to tam, prowadził własne kluby w Luizjanie, Mississippi i Alabamie. Owocne spotkanie z promotorem Tommy’m Couchem Jr. pozwoliło mu wydać piąć albumów w subsydiowanym przez firmę Coucha Waldoxy Records. Zdobył nimi uznanie w kręgach południowego soulu. Jego rubaszny dowcip i soczyste interpretacje znanych standardów zdobyły mu pozycję bluesowego komedianta.

Wydany w 1993 roku „Poonanny Be Still!” położył podwaliny pod potoczyste call’n’ response jakim zasłynął w bluesowym kręgu. Na płycie znalazła się między innymi krwista wersja „Strokin’”– hitu Clarence’a Cartera. Albumy „Grindin’ Man” i „Ponyrider” kontynuowały dobrą passę, a wydany w 2001 roku „That Baby Ainn’t Black Enough” zastąpił „Hole In The Wall” (Dziurę w ścianie) Mela Waitersa, ucieszną „Dziurą w portkach”.
Poniższy wywiad nagraliśmy w letnie popołudnie w Birmingham w Alabamie – rodzinnym mieście Poonanny’ego, przemierzając ulice historycznego centrum oczkiem w głowie Poonanny’ego – lśniącym cadillakiem z 1940 roku.

DZIECIŃSTWO

Urodziłem się w Birmingham w Alabamie, 6 stycznia 1940 roku. Było nas w domu troje – ja, siostra i brat. Moi rodzice jak dzień długi słuchali muzyki. To od taty przejąłem styl śpiewania. Tatko pracował na kolei i radził mi od małego „Poonanny, trzymaj się z dala od męskiej roboty”. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. I wołami nie zaciągnęłoby mnie się do pracy. Każdą robotę traciłem po pierwszym lunchu. Kiedy już zacznę jeść, nie umiem myśleć o niczym innym. Ha! Nie powinni pozwalać mi jeść. Znajdowałem sobie jakiś kąt i wyciągałem się jak długi.

Mój ojciec potrafił zaśpiewać każdą melodię, jaką grali w radio. Podkładał pod nią swoje własne słowa, a my boki zrywaliśmy ze śmiechu. Skoro miało się takiego ojca, jak można normalnie śpiewać, sami powiedzcie? Kiedy zacząłem występować, po prostu musiałem dobrać się do słów i pozmieniać je na swój sposób. Ludziska już do tego przywykli. Nie potrafiłem darować nawet nabożnym pieśni om – z hymnu „Just A Closer Walk With Thee” zrobiłem „Just A Bowl Of Butter Beans”. Spodobała się ludziom w Birmingham. Kazali mi ją śpiewać na każdym występie.

Wołali na mnie Poonanny ( ''Cipcia'' ) odkąd sięgam pamięcią. Nawet w szkole tak mnie nazywali. „Poonanny?” „Obecny!”. Nauczycielka powiedziała kiedyś, żebym poszedł do matki i spytał czemu u licha tak mnie nazwała. „Czemu nazwaliście mnie Cipcią?” spytałem. A matka mi na to „Bo kiedy byłeś mały puszczałeś bąki tak głośno, że słychać cię było w pokoju obok. Zawsze wiedziałam, kiedy się pokichałeś. Siedziałeś wtedy jak zaczarowany. Ani nie drgnąłeś. „Chodź no tu, Joe” wołałam. A ty nic. Przybiegałeś dopiero, kiedy wrzeszczeliśmy “Poonanny!” Nie pytajcie mnie czemu. Widać Bóg tak chciał. Od dzieciństwa byłem klasowym klaunem. Musiałem zawalczyć o to piękne imię, ale teraz nikt mnie już z kim innym nie pomyli.”

Kiedy dorastałem naprzeciwko domu mieliśmy bluesowy klub. Wystawało przed nim zawsze paru kolesi. Niejeden oberwał tam kulkę, a mojemu ojczymowi poderżnęli na ulicy gardło. Tak to już u nas było. Przywykłem do takich widoków.
W klubie mieli muzykę na żywo. Okno mojej sypialni wychodziło prosto na tylne drzwi baru. Z mojego łóżka widać było kolesia za perkusją. Sceny nie widziałem, tylko bębny i jego. Zwariowałem na punkcie bębnów. W kinie grali akurat „Gene Krupa Story” (opowieść o życiu sławnego kompozytora i perkusisty jazzowego polskiego pochodzenia). Pomyślałem, że to właśnie chcę robić w życiu. Odtąd nie dało się mnie oderwać od grania. Wciąż uciekałem ze szkoły.

Przepadaliśmy za spektaklami muzycznymi – co tam się nie działo! Byli komicy, tancerze, piosenki, a na końcu zawsze parę filmów. Tam właśnie zobaczyłem Pigmeat Markhama. Pigmeat to jeden z moich mistrzów. Miałem okazję go spotkać. Siedział na sali i oglądał film. Ależ ja kochałem ten showbiznes! Zacząłem grać na perkusji w szkolnej orkiestrze. BB Taylor, harmonijkarz z sąsiedztwa potrzebował perkusisty, przysiągłem mu na wszystkie świętości, że gram jak stary. Grałem z nim wieczorem w golfa. Zaliczyłem osiemnaście dołków i ograłem go na trzy i pół dolara. Wziął mnie ze sobą do klubu. Właściciel stawiał mi tyle hamburgerów i coli, ile mogłem zmieścić. Ludzie byli dla mnie mili, a na odchodnym BB dał mi jeszcze sześć dolców. Nie posiadałem się ze szczęścia. Płacą mi szóstkę za tyle radości? W klubie golfowym musiałem biegać cały dzień, żeby tyle zarobić. Wróciłem do domu o czwartej nad ranem, obudziłem matkę i oznajmiłem jej, że chcę zostać perkusistą. „Gaś światło i kładź swój czarny tyłek do łóżka” – burknęła. Taka to była moja mama.

BIRMINGHAM

W połowie XX wieku Birmingham z jego kopalniami i stalowniami stało się najpotężniejszym ośrodkiem przemysłowym Południa. W latach 50-tych i 60-tych w erze walki o prawa obywatelskie przetoczyła się przez nie fala rasistowskich rozruchów. Miasto weszło na pierwsze strony gazet, kiedy w 1956 roku zaatakowano tu na scenie Nata King Cole’a. Sławny muzyk omal nie zginął podczas występu w miejskiej sali koncertowej z rąk trzech fanatycznych członków North Alabama White Citizen Council.

Jako chłopiec dorabiałem sobie w klubie golfowym. Nosiłem kije. Chodziłem do czarnej szkoły podstawowej, a klub golfowy był wyłącznie dla białych. Wyłącznie dla nich. Były lata 50-te, a Birmingham należało do najgorszych miejsc w całych Stanach.
Był w mieście taki jeden biały – Bull Connor. Prawdziwe kanalia. Integracja im się nie spodobała. Myśleliśmy, że dzięki niej będziemy równi. Jest 2009, a my nadal nie jesteśmy równi.
[Bull Connor był szefem policji wsławionym brutalnym tłumieniem manifestacji zwolenników Ruchu Praw Obywatelskich, wysyłaniem czołgów przeciw demonstrantom i aktywnym wspieraniem Ku-Klux-Klanu; za jego kadencji po serii zamachów bombowych Birmingham zyskało niesławne miano Bombingham, a w ataku Klanu na miejscowy kościół zginęło czworo czarnych dzieci; winnych osądzono dopiero po roku 2000, kiedy zmalało poparcie władz dla Ku-Klux-Klanu; przyp. red.]

Nigdy nie lękałem się białych, ale zawsze trzymałem się z dala od białych kobiet. Nawet dzisiaj trudno byłoby białej kobiecie zaciągnąć mnie do łóżka. Musiałem nieźle się napocić, żeby trzymać mój zespół z dala od kłopotów. Latali za spódniczkami. Ja byłem inny. Wiedziałem, że za to można było zawisnąć. Naprawdę zawisnąć. Do licha, kiedy skopali tyłek samemu Natowi [King Cole’owi], przeraziliśmy się nie na żarty. Wiecie, że rzucili się na Nata?! I to bez żadnego powodu? Był tylko jeden powód – białe dziewczyny za nim szalały.

Było wtedy całe mnóstwo miejsc, do których nas nie wpuszczali. Teatry, restauracje i cały ten kram – jeśli byłeś czarny mogłeś je pooglądać tylko przez okno. W latach 60-tych na prowincji było jeszcze gorzej. Baliśmy się zawsze, że nasmarkają nam do kanapek. Nigdy nie znaleźliśmy smarków w jedzenie, ale i tak trzęśliśmy portkami. Nie macie pojęcia, jaką czuliśmy ulgę, kiedy za stołem stał czarny kucharz. Jeśli gotował biały, mogliśmy spodziewać się najgorszego.
Czy się tu od tego czasu polepszyło? Naprawdę nie wiem. Znacie mnie, wiecie, że mówię to, co myślę. Powiem wam, jak ja to widzę. Jeśli kogoś urażę – mam to w nosie. W połowie lat siedemdziesiątych w muzyce sprawy zaczęły się zmieniać. Birmingham to było złe miejsce dla czarnych. Bull Connor był czystym red neckiem. Cóż to był za okropny człowiek. Ale my czarni jesteśmy jak karaluchy. Nie da się nas wytępić. Nadal tu jesteśmy. A teraz jeden z nas zasiada w Białym Domu. Do licha, wciąż nie mogę w to uwierzyć. Zobaczycie, zrobi jeszcze porządek z tymi wszystkimi bogaczami!

HUNTSVILLE I OKOLICE

W połowie lat 60-tych Poonanny zdobył stały angaż w house –bandzie Hi Fi Club w Huntsville w Alabamie. Bawili się tu żołnierze z pobliskiego garnizonu U.S. Army. Po kilku latach pracy w Huntsville Poonanny znowu ruszył w trasę po miasteczkach Południa. Cieszył się popularnością zarówno wśród białej, jak i czarnej publiczności, grał country w klubach muzycznych i w akademickich kampusach, wciąż jednak bez spektakularnych sukcesów.

„Nigdy nie wziąłem udziału w demonstracji – wspomina – w tych latach byłem wiecznie w biegu, dawałem po pięć koncertów tygodniowo w miejscowych białych klubach. Armia ściągała ludzi z całego świata. To w Huntsville po raz pierwszy usłyszałem z ust białego „Tak, proszę pana, nie, proszę pana”. To był inny świat, drugiego takiego nie było w całej Alabamie. Gubernator Wallace nie życzył sobie kłopotów. Tutaj policja nie szczuła psami, nie atakowała ludzi miotaczami ognia. Nie tak jak u nas w Birmingham. Dobrze, że byłem w Huntsville, kiedy to się zaczęło.

Mój pierwszy zespół nazwałem Red Lighters. Później byli Bel-Airs. Graliśmy w białych klubach, ale nie kto by tam wtedy myślał o nagrywaniu. Kiedy chłopcy zwiedzieli się, że nazywają mnie Poonanny, wołali tak na mnie jak dzień długi. Kiedy tylko mnie rozpoznali, parskali śmiechem: „Hej, czy to nie ty wygadujesz te wszystkie głupoty?” „Tak, ten shit to moja sprawka”. I to mi pasowało.

Nigdy nie zależało mi, by zostać liderem zespołu, ale pewnej nocy, kiedy mieliśmy grać w klubie przywitał nas wielgachny napis „Poonanny and the Stormers”. Tak właśnie nazywał się nasz house band z Hi Fi Clubu. Byłem jego szefem i liderem. Tak to się zaczęło.

Pamiętam, że szukałem saksofonisty tenorowego. Przyszedł do nas na próbę Fred Wesley (trębacz, ostatni z liderów zespołu Jamesa Browna). „Słyszałem, że szukacie muzyka. Ja gram na tenorze” powiada i wyciąga z futerału puzon. „Bracie, nie trzeba nam puzonisty” – fuknąłem. Ale on się uparł. “Dasz radę zagrać Yakety Sax?” – spytałem w końcu. Zagrał, i to jak jeszcze. “Masz tę robotę!” krzyknąłem ucieszony. Potrafił zagrać, co tylko chciałeś na tym swoim puzonie.
Nie miałem wcześniej pojęcia, co to znaczy prowadzić zespół, odpowiadać za ludzi. Ludzie z klubów namawiali chłopaków do odejścia, bo nie potrafili mnie przekabacić. Kiedy chcieli żebyśmy grali dla nich za darmo godzinę dłużej nigdy na to nie szedłem. Nikt nie mógł mi mówić, co mam robić. Taki właśnie byłem. W końcu porzuciłem zespół, wróciłem do Birmingham i zacząłem od nowa.

Na początku lat 70-tych zaprzestałem występów w Birmingham. Chcieli płacić nam dziesięć dolarów na głowę. Pięćdziesiąt - jeśli było nas pięciu. Nie mogłem na to pójść, bo nie mógłbym grać nigdzie indziej. Musiałem dorabiać sobie gdzie indziej. Zacząłem wyjeżdżać za miasto. Zacząłem w Gadsden w Alabamie, potem ruszyłem do Anniston. Spotkałem tam chłopaka, który grał na całym Południowym Wschodzie. Dał mi namiary na bluesowe kluby. Odpisałem od niego adresy i zacząłem w nich grać. W czarnych klubach. I w białych. Występowałem najpierw pod szyldem Poonanny and the Hurricanes, potem jako Joe Poonanny, a w końcu stanęło na samym Poonanny. Graliśmy chyba wszędzie poza Mississippi.

Powiem wam coś o Mississippi. W tych latach był to najgorszy stan w całym kraju. O nie, wołami nie zaciągnęlibyście mnie do Mississippi. Z powodu rasizmu. Kiedy słyszałeś „Mississippi”, myślałeś „lincz”. Widziałem już siebie wiszącego na suchej gałęzi gdzieś w polu. Ale nie miałem racji, świat się zmieniał. Nie było tam gorzej niż w Alabamie, a nam nawet lepiej się działo. Kiedyś nasz agent nie miał dla nas innej roboty, więc załatwił nam występ w Mississippi. „O nie!” – powiedziałem. „750 dolców!” – kusił. “Do diaska, jadę” – ugiąłem się.

Mississippi okazało się najlepszym stanem w jakim graliśmy. Zarobiliśmy tam więcej, niż gdziekolwiek indziej, mówię wam. Ciągle tam wracałem. Miałem w Missisippi dwa kluby i nigdy nie było z nimi żadnych problemów. Problemy miałem tylko w Birmingham.

Marzyłem o rewii, zmieniłem więc nazwę na Poonanny’s Revue. Mieliśmy piętnastu ludzi. Hurricanes z trzema dziewczętami, chłopców z Tornados, nasz zespół the Stormers i jeszcze dwóch wokalistów zwanych Whirlwinds. Same pogodowe nazwy! Musiałem wyrwać trochę grosza. Mieliśmy piętnastu ludzi i jeden stary Oldsmobile. Nie pytajcie mnie jak się w nim pomieściliśmy. Między siedzeniami było chyba dziesięć centymetrów przerwy. W środku było duszno jak w łaźni. Nie było kompletnie czym oddychać. Jedna z dziewcząt prawie zemdlała od naszego pierdzenia. Tak wtedy żyliśmy.

Graliśmy chyba wszędzie. Przepadali za nami i czarni i biali. Nie miałem nigdy problemów z białymi, nawet jeśli dawali nam jeść na zapleczu. I cóż z tego, że musiałem jeść w przeklętej kuchni. Wszystko, czego od nich chciałem, to ich pieniądze. W Mississippi grało się pięknie. Grałem w Georgii i na samym krańcu Florydy. Nie miałem wówczas jeszcze ani jednej płyty. Moja reputacja zależała od tego, ilu ludzi przyszło na nasz koncert. Disco puściło nas z torbami. Chciałem od klubu 1000 dolarów, a oni mogli mieć DJ-a za dwieście pięćdziesiąt. Cóż było robić, przyszedł czas na własną płytę i otworzenie klubu.

Mój pierwszy klub Poonanny's był w Monroe w Luizjanie. Drugi, w Columbus w Mississippi, nazwałem Nanny. W 1980 miałem klub tu, w Birmingham – the Nanny. Grał tam u mnie Z.Z. Hill. Miałem Denise LaSalle, McKinley’a Mitchella, Charlesa Browna. Grał u nas w same święta! Łysy jest jak kolano, ale porządny z niego chłop.

WALDOXY RECORDS

Począwszy od 1993 roku Poonanny wydał w Jackson serię albumów w Waldoxy Records, filli Malaco Records. Waldoxy skupiało się początkowo na alternatywnym rocku i białych zespołach bluesowych, ale strategia wytwórni zmieniła się całkowicie po podpisaniu kontraktu z Poonanny’m. Waldoxy podjęło ofensywę na rynku południowego soulu, wydając płyty artystów takich jak Artie ''Blues Boy'' White czy Bobby Rush. Wśród pięciu albumów Poonanny’ego wydanych przez Waldoxy znalazła się znakomita płyta nagrana w duecie z Bobby’m Rushem. „Too Late, I'm Gone” i towarzysząca jej wydaniu trasa koncertowa ugruntowały jego pozycję, jako ojca chrzestnego chitlin’ circuit.

Grałem zawsze w obu drużynach. W piątek mogłem zagrać przed białymi, a w sobotę w czarnym klubie. Dla białych i dla czarnych gra się całkiem inaczej. Moich hitów chcieli słuchać tylko biali. Czarni chcą zawsze tego, co najnowsze. Nie interesują ich ograne kawałki. Lepiej, żebyś się nie pomylił, ani nie zapomniał słów, bo cię wygwiżdżą. Co innego z białymi. Nieraz wciskamy im kit. Wiemy, co u nich uchodzi.

Grałem country u Gilley’a, w klubie muzycznym nad Mississippi. To był biały klub, ale i czarni tu zaglądali. W połowie lat 80-tych, kiedy występowałem u białych grałem ''He Started Loving Her Today” Georga Jonesa albo „When A Man Loves A Woman”. Przysiadł się tam do mnie biały chłopal, Tommy Couch Jr. Powiedział mi „Poonanny, jesteś jedynym facetem jakiego znam, który potrafi grać i dla białych i dla czarnych. W country clubie doprowadziłeś ludzi do łez. Zaczął bukować dla mnie występy. Wyznał, że zaimponowałem mu, bo potrafię grać w obu drużynach.
Tommy Couch Senior, jego tato, był dla nas legendą. Jr nagrywał właśnie płyty w Jackson. Nagrałem dla niego parę piosenek i wysłałem mu do Jackson, a kilka tygodni później zaproponował mi kontrakt.

„Poonanny Be Still” [debiutancka płyta Poonanny'ego wydana w 1993] sprawiła, że Jr przemyślał na nowo swoje plany wydawnicze. Waldoxy nagrywało dotąd wiele białych grup, ale odtąd skupić się miało na R&B.
Nagrywałem to, co grałem w klubach. Malaco wiele dla mnie uczyniło. Dzięki nim jestem dziś znany na całym świecie. Od kiedy podpisałem z nimi kontrakt zacząłem występować na wszystkich tych wielkich festiwalach southern soulu. Przestałem występować w białych klubach i zacząłem częściej grać dla czarnych. W chitlin’ circuit czułem się jak w domu, ale biała publiczność pragnęła słuchać tradycyjnego bluesa, a mnie zawsze pociągało R&B. Z Malaco zaczęłem robić karierę. Nie jako zespół, ale pod własnym nazwiskiem. Przestałem grać dla sąsiadów i wszedłem na rynek, mogłem więc promować moje płyty.

Nie chciałem nagrywać „That Baby Ain't Black Enough”. Jimmy Lewis to napisał i nagrał. To była jego piosenka. Mam wnuczkę o jasnej skórze. Zapytała mnie, czy śpiewam o niej. W Malaco sądzili, że potrafię zagrać każdą z piosenek zabawniej niż inni, spodobało im się, kiedy moja wnuczka włącza się w nagranie i tak już zostało.

SHIT TALKING RECORDS

Jego ostatnia płyta The Signifyin' Monkey, sięga po ustną tradycję Afroamerykanów. W afroamerykańskim folklorze cięty język jest najtęższą bronią małpy. Wygrywa ona potyczki polotem, a nie brutalną siłą. W popularnej baśni, sprytne namowy małpy sprawiają, że jej największego wroga – lwa – tratuje rozgniewany słoń. Poonanny czerpie pełnymi garściami w tradycji przodków bawiąc publiczność dykteryjkami i przeplatając piosenki skeczami.

„Podoba mi się to. Coraz lepiej nam idzie. Początkowo miałem własny zespół, ale po tym jak nagrałem „That Baby Ain’t Black Enough” (2001), zacząłem sięgać po gotowe ścieżki. Zespół to jednak prawdziwy wrzód na tyłku. Nie macie pojęcia, ile się trzeba napocić, by utrzymać ludzi razem. Pracowałem trzydzieści siedem lat z jednym chłopakiem – C.C. Jonesem. Był szefem mojego składu i moim najlepszym przyjacielem. Dziś już nie żyje. Był dla mnie jak brat. Nosił bransoletę ode mnie. Jego żona była naszą wokalistką. Dziś śpiewa w kościele. Świetna była z niej babka. Bawiła publiczność jak mało kto. W Huntsville skłóciliśmy się i ludzie ode mnie odeszli. W Birmingham była kolejna draka. Mój gitarzysta odszedł zabierając ze sobą większość muzyków. Sądził, że i C.C. za nim pójdzie, ale C.C. nie chciał mnie zostawić. Nie rozmawiali ze sobą przez całe lata.

The Signifyin' Monkey to czarny kawałek. Chciałem go nagrać, bo choć wszyscy za nim przepadają, trudno go dostać. Zna te historie większość ludzi po pięćdziesiątce. Pamiętam, jak kiedyś na koncercie usłyszałem chłopaka śpiewającego tą piosenkę. Dziś noszę przy sobie walkmana, nie notuję piosenek na papierze. Wszystkie moje piosenki nagrywam na walkmanie. Większość z nich rodzi sie gdzieś w mojej głowie. Jeśli ich zaraz nie zapiszę, przepadną bez śladu. Nagrałem i tego chłopaka. Chciałbym go jeszcze spotkać. Tak samo było z piosenką „Włosy na jej nogach”. Śpiewałem o kobiecie stąd. Czarni mężczyźni lubią kiedy kobieta ma tu i ówdzie trochę włosów. Kręci ich to. Była tu jedna naprawdę seksowna babka. Zaśpiewałem więc o niej. Podobnie było i z kawałkami Pigmeata. Pigmeat był chyba moim najważniejszym mentorem. Wydałem płytę za własnę pieniądze, ale kiepsko się sprzedawała. A przecież nie powinno tak być. „Signifin’ Monkey” to jedno wielkie wciskanie kitu, a czy wciskanie kitu nie jest uniwersalne?

BLUES TO NASZE DZIEDZICTWO

Miałem dobre życie. Nie chciałbym mieszkać nigdzie indziej, tylko u nas na Południu. Najlepiej było mi nie tu, w Birmingham, ale w Mississippi. Troszczyli się tam o mnie. Widziałeś mój dom? Mississippi za niego zapłaciło. I moje auto kupiłem tam właśnie - w Tupelo, za czterysta dolarów.
Moje życie ułożyłem tak, że na pierwszym miejscu była muzyka, potem moja rodzina, a dopiero na końcu ja. Nie było mnie w domu kiedy rodziła się większość moich dzieci. Byłem wówczas w trasie. Moim idolem był James Brown, który mawiał, że jego sukces to w 25 procentach talent, a w 75 – biznes. Wiedziałem, że o interesy trzeba dbać. Jeśli James Brown był jeszcze lepszym biznesmenem niż artystą – do licha! I ja musiałem zakasać rękawy.
Muzyka to moje życie. Nigdy nie byłem gwiazdą, ale byłem bardzo popularny. Nie wiem, czemu nie szło to nigdy w parze z pieniędzmi, ale nie szło. Bluesmani nie zarabiają tylu pieniędzy, co inni muzycy, mimo, że blues to jedyna muzyka z której Ameryka może być dumna. Czarni śpiewali hymny zginając grzbiety na polach bawełny. Kiedy pan przysłał po ich żonę, czy córkę, ta musiała pójść.

M łodzi nie potrafią śpiewać bluesa, dopiero kiedy ich dziewczyna odejdzie z innym, czują co to blues. Nie ucieknie się przed bluesem. Jeśli jesteś czarny, nieważne czym się zajmujesz – gospel, jazzem czy klasyką – i tak nie umkniesz przed bluesem. To część naszego dziedzictwa.

tłum. by_ingeborg

http://www.livingblues.com
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-25
101 lat temu...
1923.04.25 W Indianoli w stanie Missisipi ur. się Albert King, jeden z największych współczesnych gitarzystów bluesowych. Zmarł 21 listopada 1992 r.

106 lat temu...
1918.04.25 W Newport w stanie Virginia urodziła się Ella Fitzgerald, jedna z największych śpiewaczek w historii jazzu.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..