reklama  
 
  play  
Wtorek, 16 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Pink Anderson - The Blues of Pink Anderson - In The Evening"
Jazz
  Aktualnie: "Jean-Luc Ponty - Live at Semper Opera - No Absolute Time"
Blues Standards
  Aktualnie: "John Primer - The Real Deal - Still In Love With You"
Soul
  Aktualnie: "Carla Thomas - Live At The Bohemian Caverns - fine and mellow"
Bluesrock
  Aktualnie: "Duane Allman - An Anthology - Cowboy / Please Be With Me"
Polski blues
  Aktualnie: "Blues Menu - Chinski Mur - Blues zebraczy"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15037741]  Wizyt łącznie
 [62209]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
PRACA W DELCIE  
Autor: administrator, 2010-03-14 19:05:22
PRACA W DELCIE

by Susan Roach, Festival of American Folklife

W Delcie niepodzielnie rządzi rzeka Mississippi. To jej wylewy, podobnie jak wylewy Nilu użyźniają miejscowe gleby, dzięki niej mogły przetrwać tradycyjne zawody, a model życia niemal nie zmienił się od lat 30-tych. Ziemia jest tu równinna, uprawne pola przecinają kanały, mokradła i zagajniki. Ludzie jak za dawnych lat pracują przy wyrębie lasu, uprawiają bawełnę, soję i ryż, hodują bydło, zakładają stawy rybne. Wielu żywi sama rzeka – pracują przy połowach, na barkach, śluzach i tamach, pomagają przy oczyszczaniu koryta i reperacji wałów. Ludzie rzeki mają własny żargon i zwyczaje, pieśni i opowieści. Z rzecznej gwary pochodzi między innymi słowo „possum” (opos) – oznaczające spleciony z liny odbojnik, służący do cumowania barki.

Ryzyko jest tu codziennością – w każdej chwili całoroczne wysiłki zniweczyć może powódź, plaga szkodników, czy chemiczne skażenie. Nowe technologie i maszyny rolnicze są bardzo kosztowne, a na tych, którzy nie dają rady spłacić zaciągniętego kredytu czyhają banki. Choć żyzna, kleista gleba obiecywała dobre plony, powodzie, malaria i żółta febra sprawiły, że Deltę zasiedlono później niż resztę stanu. Na początku XIX wieku nad rzekę ściągnęli plantatorzy i czarni niewolnicy, a w miastach ruszył przemysł drzewny. Interes tak bardzo się opłacał, że wkrótce nie pozostał nawet ślad po pierwotnych lasach. W miastach kwitł handel – sklepy otwierali Żydzi, Syryjczycy i Libańczycy. Po wojnie secesyjnej na plantacje ściągnięto robotników z Włoch i Chin, w poszukiwaniu zajęcia przybywali też Irlandczycy. Gdy na polach pojawiły się traktory wynieśli się oni do miast, założyli sklepiki i restauracje. W 1878 roku nowoczesne farmy zaczęli zakładać Niemcy, a w Delcie wyrosły luterańskie zbory. Cała gospodarka obracała się wokół bawełny. Plantatorzy wydawali polecenia, odpowiadali za zbyt i ponosili finansowe ryzyko. Sharecropperzy (dzierżawcy) i najemni wyrobnicy orali, pelili i zbierali. Kobiety i dzieci nie tylko pracowały w domu, ale także razem z mężczyznami wychodziły w pole. „Wszyscy pracowaliśmy – wspomina czarna mieszkanka Wheatly – nauczono mnie pracy. A ja nauczyłam jej moich synów. Brałam ich ze sobą w pole i uczyłam szacunku do pracy. Dobrze, kiedy pot kapie z czoła. To zdrowo.”

Biali na Południu nie zawsze byli bogatymi próżniakami. Wielu z nich pracowało równie ciężko jak czarni robotnicy. Farmer z Luizjany wspomina pracę na plantacji swojego ojca: “Stanąłem za pługiem, kiedy tylko podrosłem na tyle, by utrzymać prosto lemiesz. Chodziliśmy za pługiem od wschodu do zachodu słońca. Tatko dawał nam muła i pług i wysyłał mnie i moich braci w pole. Dzień za dniem oraliśmy to samo pole bawełny. Mieliśmy na farmie dziewięćdziesiąt pięć rodzin... Wczesnym rankiem bito w dzwon na wieżyczce stajni. Kto żyw zaprzęgał wtedy muły... Parobcy szli do pracy z puszką po syropie, w którym nieśli obiad. Jedli fasolę i kukurydziane placki *... Trwało tak może cztery, albo pięć lat, a potem wybuchła wojna i na polach pojawiły się traktory. Było to w 1942, może 1944 roku. Pierwszego roku straciliśmy czterdzieści rodzin. Prawie połowę naszych robotników. Wyjeżdżali do Dallas, Chicago albo Kalifornii. Kiedy wróciłem w rodzinne strony w 1961, zostało nam nie więcej niż dwanaście, albo piętnaście rodzin.

Bawełna oznaczała także pracę w odziarniarniach, tłoczniach oleju, przy prasach i opylaniu pól. Pracowały w nich kiedyś także dzieci, ucząc się pod okiem dorosłych obsługi maszyn. Po latach pracy czarnym robotnikom zdarzało się dosłużyć posady majstra – najwyższego stanowiska dostępnego dla czarnego. Dorośli pomagali młodym, bywało jednak, że stroili sobie też żarty z żółtodziobów. Jeden z wiekowych robotników wspominał, jak to posłano go kiedyś do biura po „piłę do bawełny” [nie inaczej zabawiają się górnicy w śląskich kopalniach, posyłając goroli po „wiaderko sztromu”, przypis red.]. Najbardziej ceniona była w Delcie praca lotników, którzy opylali pola. Dla farmerów byli oni podobni bogom, to dzięki nim plagi nie niszczyły zbiorów. Jeśli pilotom się powiodło, i ich praca nie szła na marne. Nie była to jednak praca bezpieczna. Zatrucia chemikaliami i wypadki zdarzały się tak często, że piloci mogli uważać się za szczęśliwców, jeśli przepracowali cało dwa albo trzy lata.
Jeden z takich pilotów założyć miał w przyszłości w Tallulah w Luizjanie linie lotnicze Delta Airlines.

Po wojnie najbardziej opłacalna okazała się uprawa soi. W Delcie pojawił się ciężki sprzęt. Płaskie pola jeszcze bardzie równano, osuszano bagna, wycinano zawadzające kombajnom zagajniki. Gleba zaczęła wysychać, a krainę nawiedzać coraz gwałtowniejsze powodzie.

Delta stała pod wodą niemal każdego roku. Ludzie zabierali trzodę i chronili się na wzgórzach, czekając aż woda opadnie i będzie można uprzątnąć domy. „Pamiętam noc z 1927 roku, kiedy walczyliśmy powodzią – wspomina jeden z robotników – muły utonęły nam w rozmiękłym wale. Nie udało nam się ich wyciągnąć. Rzucaliśmy worki z piaskiem wprost na nie. Kto żyw brał się za łopatę. Boże, co to była za noc”.

Dopustem bożym są także długi. Zadłużony był tu niemal każdy – dzierżawcy i plantatorzy. Właściciel plantacji zaciągał kredyt w banku, a potem rozdzielał go między sharecropperów, którzy uprawiali jego pola. W zamian za połowę plonów zapewniał im nasiona, narzędzia, pługi i muły, a także kredyt na jedzenie, ubranie i opiekę medyczną aż do czasu żniw. Po zbiorach dzierżawcy oddawali mu połowę plonu, a z pozostałej części spłacali długi. Plantator spieszył do banku i spłaca zaciągnięty kredyt. Jeśli zbiory przepadły, wszyscy szli z torbami. I dziś niewiele się zmieniło – większość farmerów musi na starcie pozaciągać kolosalne kredyty na maszyny i nasiona.

Na rzece spotyka się jeszcze rybaków w dębowych łodziach, ale ich ryby kupują już tylko miejscowi. Zaczynają zanikać tradycyjne rzemiosła – tkanie sieci, budowa łodzi. Połowy zdominowały wielkie konsorcja i to one wysyłają łupacze z Mississippi do Chicago i wielkich miast Północy.

Jeśli dobrze poszukamy natrafimy jednak wciąż na dawne zwyczaje i rzemiosła. Choć w aptekach można dostać setki środków na komary, wciąż najlepszą przed nimi obroną są swojskie szpaki. Jak Delta długa i szeroka na każdym podwórku buduje się im domki. Przeminęli plantatorzy, przeminęły parowce, ale rzeka, moskity i żyzna ziemia pozostaną na wieki.

tłum. by_ingeborg

*„hoecake”, dosł. „motykowe ciasto” to płaskie, kukurydziane placki z mąki, wody i soli, potrawa znana i lubiana na Południu. Wyrobnicy piekli je nieraz wprost na polu, na łopacie albo motyce trzymanej nad ogniem, żołnierze armii Południa na armatnich wyciorach (sławetne „armatnie bułki” z „Przeminęło z wiatrem” ). Ostrze motyki zdejmowało się z trzonka i kładło na kamieniach zamiast blachy do pieczenia. „Hoecake'iem” nazywano też okrągłe kukurydziane ciasto wypiekane w tortownicy z mąki, oleju i śmietanki. Z tego samego ciasta pieczono też na blasze biskwity.
Od „hoecake” pochodzi też ponoć „cakewalk”, jeden z najpopularniejszych tańców ery ragtime’u. Nazwę wzięto z konkursów tańca jakie w XIX wieku organizowano w święta na plantacjach. Nagrodą w nich było zwykle kukurydziane ciasto.

http://www.folklife.si.edu

 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-16
91 lat temu...
1933.04.17 w Monticello w Missisipi ur. się Byther Smith, kuzyn J.B. Lenoira, gitarzysta Otisa Rusha, Juniora Wellsa i Big Mamy Thornton, solista i lider zespołu.

68 lat temu...
1956.04.17 w West Helena, Arkansas, ur. się Lonnie Shields, jeden z najpopularniejszych muzyków współczesnej Delty, gitarzysta Jelly Roll Kings, Sama Carra i Big Jacka Johnsona, łączący bluesa z gospel i soulem.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..