Wizyty:
start: 2007-07-03
[15021554]
Wizyt łącznie
[46022]
Wizyt dzisiaj |
[291]
Zarejestrowanych użytkowników
[0]
Zalogowanych
[650]
Aktualności
[7]
Koncertów
[0]
Nieopublikowanych
[7]
Archiwalnych
[93]
Galerii
[18]
Linków
[0]
Postów RD
[55]
Reportaży/Relacji
[3]
Forum
[120]
Tematów forum
[2449]
Postów forum |
| |
<<
(1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1)
>>
|
NA ANTENIE RADIA DERF: TAIL DRAGGER
Autor: administrator, 2010-06-19 22:45:16 |
NA ANTENIE RADIA DERF: TAIL DRAGGER
Choć życie Tail Draggera jest ciekawsze od niejednego scenariusza, prawdziwym przeżyciem jest dopiero słuchanie jego muzyki – surowego, gorącego, płynącego prosto z serca chicagowskiego bluesa.
Tail Dragger urodził się jako James Yancey Jones 30 września 1940 roku w Pine Bluff. Dorastał na farmie dziadków w prowincjonalnym Altheimer w stanie Arkansas. W miejscowych juke-jointach królował akustyczny country blues, małego Jima fascynowała jednak muzyka Chicago. Był malcem, kiedy zapowiedział babci, że kiedy tylko dorośnie, opuści rodzinne miasteczko. „Nie będę więcej rąbał drzewa, babciu – oświadczył – wezmę sobie żonę i poślę ją do roboty”.
W domu dziadków nie było prądu, ani porządnego gramofonu, chłopiec nie odrywał się za to od starego radia babci. Całymi nocami słuchał Muddy’ego Watersa, Williego Dixona i Sonny Boya Wiliamsona nadawanych przez radio z Memphis. Jego mistrzem zostać miał jednak na długie lata Howlin’ Wolf. „Kiedy rankiem babcia chciała posłuchać gospel, baterie wysiadały w połowie audycji – wspomina Jim - dziadek nie mógł się nadziwić, jak to możliwe”. „Dziadkowie nie uznawali bluesa – dodaje – słuchali jedynie nabożnych pieśni. Ja sam jako dziecko śpiewałem w kościelnym chórze. Po mszy wymykałem się za dom i śpiewałem bluesa. Czarowałem nim dziewczęta z klasy”.
Kiedy do Arkansas przyjeżdżał Sonny Boy Williamson i inni wielcy bluesmani, mały Jim wymykał się z domu i wmieszany w tłum wędrował na ich koncerty. Po szkole pracował u sprzedawcy maszyn rolniczych. „Często dawał mi prowadzić swoje maszyny. Chłopcom ze szkoły bardzo to imponowało – wspomina w rozmowie z Liz Madeville – najbliższy juke-joint był osiemnaście mil od naszej wsi. Zabierałem chłopaków na pakę i zawoziłem na zabawę”. Jim zamiatał podłogę w sklepie, odprowadzał maszyny do nabywców, a przy okazji uczył się reperować silniki.
Wuj chłopca był kaznodzieją i zabierał go ze sobą w podróże po Teksasie. „Miał szybkie auta i mnóstwo pieniędzy. W skarpetce trzymał cały rulon banknotów – wspomina Jim – wszędzie mnie ze sobą zabierał. Byłem jego ulubionym siostrzeńcem. Podróżując z nim spotkałem wielu wspaniałych muzyków”.
Jako czternastolatek Jim po raz pierwszy wyjechał na Północ, do Chicago, gdzie mieszkała jego matka. Cztery lata ożenił się z dziewczyną z Chicago. Wyglądało na to, że osiądzie na Północy, ale niedługo potem pokłócił się wściekle z żoną i wrócił na Południe.
Niedługo później otrzymał powołanie do wojska. Nie czekając na wezwanie uciekł z miasta i ukrył się u wuja. Później jednak sam zgłosił się do armii. Choć trwała wojna w Wietnamie, szczęśliwie udało mu się uniknąć wysłania na front. Musiał jednak na jakiś czas rozejść się z żoną, żonatych nie przyjmowano bowiem wówczas do wojska. „Później znowu się pobraliśmy” – dodaje niefrasobliwe Jim, który żenił się później jeszcze pięć razy. Kolejne lata spędził w Teksasie prowadząc ciężarówkę.
Dopiero w 1966 roku przeniósł się na stałe do Chicago. Znalazł pracę jako pomocnik mechanika, wkrótce jednak los dał mu szansę zagrania u boku Howlin’ Wolfa. „Ludzie, którzy mówili, że Wolf był złym człowiekiem, nie znali go. To był wspaniały facet. Zawsze grał w otwarte karty. Jeśli kogoś nie lubił, mówił mu wprost, żeby trzymał się od niego z daleka”. Młody gitarzysta przypadł Wolfowi do serca. To on nadał wiecznie spóźniającemu się na występy Jamesowi pseudonim, pod którym stał się znany w klubach West Side, pomógł mu zaistnieć na scenie i wypracować własny styl. „Ten chłopak zajmie kiedyś moje miejsce” – przepowiadał. W roku jego śmierci Jim był już cenionym muzykiem, grał na West Side sześć wieczorów w tygodniu, a przez jego zespół przewinęli się między innymi Johnny Littlejohn, Chicko Chism, Eddie Taylor i Carey Bell, wkrótce dołączył też do niego znakomity gitarzysta Wolfa - Hubert Sumlin.
„Odważyłem się zaśpiewać przed ludźmi dopiero w 1972 roku. Przyjaciel namówił mnie, żebym zaśpiewał kawałek Howlin’ Wolfa. Udało się i zaczęliśmy występować razem – wspomina – pracowałem wtedy w warsztacie. Naprawiałem ludziom auta, a potem zapraszałem ich na moje występy. Przyjeżdżali ze mną kilkoma autami, robili mi klakę, a właściciele klubów zacierali ręce”.
Tail Dragger stał się ulubieńcem chicagowskiej sceny, długo jednak czekać miał na nagranie płyty. Grał tradycyjnego bluesa, trzymał się z dala od wiodącego nurtu R&B, występował niemal wyłącznie przed czarną publicznością niewielkich klubów West Side i poza Chicago był praktycznie nieznany. Talent Jima doceniono dopiero w Europie. Lata 80-te spędził na tournee po Starym Świecie, gorąco przyjmowany zwłaszcza w Wiedniu. Tam też, w wytwórni Wolf, ukazały się jego pierwsze single.
W latach 80-tych wydał jedynie kilka singli. Za pierwszy, nagrany z Jimmiem Dawkinsem zapłacił z własnej kieszeni. „Mieliśmy wówczas klub na West Side. Otworzyliśmy go razem z R.J. Harrisem, kiedy poprzedni właściciel zbankrutował. R.J. handlował narkotykami. On dał pieniądze, ja moje dobre imię. Początkowo nie chciałem z nim robić interesów. „Co tak się martwisz o swój honor, koleś?” pytał. „To wszystko, co mam!” wzbraniałem się.
To R.J. namówił mnie na nagranie płyty. Nie doczekał jej. Zabito go na ulicy. Wszedł w paradę innemu dealerowi. Przyszedł do nas taki wielki facet z pistoletem. R.J. wyszedł z nim. Zastrzelili go na moich oczach. Jakiś dzieciak dostał pięć stów za to, że wpakował mu kulkę w głowę. Ja sam trzymałem się zawsze z dala od narkotyków. Trzeba mieć serce z kamienia, żeby nimi handlować”.
Pora na wydanie albumu nadeszła dopiero w 1996 roku, kiedy to nakładem wytwórni St. George ukazał się „Crawlin’ Kingsnake”. Dwa lata później dołączyła do niego płyta „American People” Delmarku, a po niej dwa nagrania koncertowe „Live at Vern's Friendly Lounge” (2005) i “Live at Rooster's Lounge” (2009) zarejestrowane w klubach West Side, w których Tail Dragger czuje się jak ryba w wodzie. Choć mówi się, że czarna publiczność nie słucha już bluesa, wystarczy rzut oka na DVD z Friendly Lounge, by zobaczyć, jak gorąco sala reaguje na muzykę Jima, Lurriego Bella i Billy’ego Brancha.
W 1997 roku Tail Dragger zaprzyjaźnił się z utalentowanym chicagowskim gitarzystą Rockin’ Johnnym Burginem, w którego składem występował i nagrywał w latach 90-tych. „Dobrze się rozumiemy – opowiada o nim Jim – nie potrzeba nam prób, Johnny dobrze wie, jak grać”. Występy są całym jego życiem. „Nigdy nie używam playlisty – opowiada dziennikarzom – staram się za to odgadnąć, czego pragnie publiczność. Chcę, żeby ludzie dobrze się bawili. To dla mnie najważniejsze na świecie.”
W 1993 roku po koncercie Jim zastrzelił podczas kłótni o gażę kolegę po fachu, Benniego Joe Hustona, znanego jako Boston Blackie, a choć przysięgał, że działał w obronie własnej, spędził półtora roku w stanowym więzieniu. Po zwolnieniu wrócił do muzyki, wystąpił też w offowym filmie „Two Rivers”, grając chicagowskiego bluesmana, który namawia głównego bohatera na podróż z biegiem Mississippi.
Choć Tail Dragger dobiega już 70-tki, nie brakuje mu animuszu. Otacza go wianuszek byłych żon i przyjaciółek, a wielbicielki rzucają mu z okien numery telefonów. „Sam Mick Jagger mógłby się od niego uczyć, jak paradować przed publicznością” – pisze jeden z dziennikarzy o smukłym i eleganckim Jimie, pojawiającym się na scenie w garniturze i białym stetsonie. „Nic nie opisze jego głosu – dodaje - wyrywa się wprost z serca, tryska radością i cierpieniem na przemian. Słyszeć Tail Draggera na scenie to niezapomniane przeżycie”.
by_ingeborg
http://www.answers.com
http://www.myspace.com/taildraggercrawlinjames
http://blogcritics.org
http://www.chicagobluesguide.com
foto: by Kevin Johnson, Delmark
|
|
[0] komentarzy
skomentuj
|
Twój komentarz zostanie dodany po zaakceptowaniu przez moderatora
|
|
|
|
|
<<
(1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1)
>>
|
| | |
Dziś jest: 2024-04-20 | 32 lat temu... | 1992.04.20 w Tuscaloosa w wieku 77 lat zmarł Johnny Shines, jeden z ostatnich gitarzystów Delty, mistrz Johnny'ego Wintera i Floyda Jonesa. | | | |
| 116 lat temu... | 1908.04.20 W Kentucky, Louisville (USA) urodził się Lionel Hampton perkusista, pianista, vibrafonista. | lionelhampton.nl | | |
| 95 lat temu... | 1929.04.20 w Edwards w Missisipi ur. się Johnny Fuller, gitarzysta i wokalista, jeden z czołowych muzyków West Coast bluesa lat 50-tych. Łączył bluesa z R&B i rock'n'rollem. Zm. w Oakland w Kalifornii 20.05.1985.
| | | |
| 84 lat temu... | 1940.04.20 w Scott w Arkansas ur. się Calvin Leavy, gitarzysta i wokalista soulowy i bluesowy, autor ''Cummins Prison Farm''. Zmarł 06.06.2010. | | | |
| 66 lat temu... | 1958.04.20 w Chicago ur. się Gary Primich, harmonijkarz, gitarzysta i wokalista, współzałożyciel Mannish Boys. W 1995 wydał album swój najb. znany album:''Mr Freeze''. Współpracował z Marcią Ball, Ruthie Foster i Jimmiem Vaughanem. Zmarł w 2007 z powodu p | | | |
| 116 lat temu... | 1908.04.20 w Louisville, Kentucky, ur. się Lionel Leo Hampton, wibrafonista, pianista i perkusista jazzowy, lider słynnego big-bandu, jeden z największych jazzmanów w historii gatunku. Zm. 31 sierpnia 2002. | | | | |
|
|