reklama  
 
  play  
Czwartek, 28 Marca w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "SLeepy John Estes&John Henry Barbee - Blues Live - Diving Duck Blues"
Jazz
  Aktualnie: "Miles Davis - Tutu - Tutu"
Blues Standards
  Aktualnie: "Junior Wells - Live at Buddy Guy`s Legends - The Train"
Soul
  Aktualnie: "Aretha Franklin - Queen of Soul - Vol. 3 - Son of a Preacher Man"
Bluesrock
  Aktualnie: "The Black Crowes - Three Snakes And One Charm - Under A Mountain"
Polski blues
  Aktualnie: "Slawek Wierzcholski - Przejsciowy Stanq - Przejsciowy Stan"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15026493]  Wizyt łącznie
 [72683]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
WYWIAD Z PROFESOREM LONGHAIREM cz.1  
Autor: administrator, 2010-07-10 23:45:34
WYWIAD Z PROFESOREM LONGHAIREM cz.1, Living Blues No. 26 March/April 1976

by Tad Jones

Roy Byrd to szczupły, cichy, 57-letni mężczyzna o manierach tak bezpretensjonalnych, jak muzyka, którą tworzy. Styl jego gry na pianinie podziwiany jest przez pianistów bluesowych jak świat długi i szeroki. Słynie z prędkich jak błyskawica tripletów budowanych na synkopowanym rytmie rumby – 8/8 i nie miniemy się z prawdą, jeśli nazwiemy go jednym z objawień amerykańskiej muzyki. To nie tylko odkrywca i mistrz w swoim fachu, który interpretuje swój instrument, jak nikt inny przed nim, ale co ważniejsze utalentowany nauczyciel, którego muzyka zainspiruje niezliczone przyszłe generacje.

Choć nigdy nie odniósł materialnego sukcesu, jak inni nowoorleańscy artyści, jego wpływ na powojenną muzykę bluesową miasta jest nieporównywalny i manifestuje się w wielu dziedzinach. Kilka lat temu Jerry Wexler, wiceprezes Atlantic Records tak mi o nim opowiadał: “ Longhair nigdy nie został gwiazdą, może nie miał szczęścia, a może zabrakło jakiegoś fortunnego splotu okoliczności. Powinniśmy postrzegać go raczej jako guru, twórcę i inspiratora nowoorleańskiej szkoły pianina i siewcę nowych brzmień. Był nauczycielem takich sław pianina jak Allen Toussaint, James Booker, Mac Rebennack, Huey Smith czy Fats Domino. Wszyscy oni wysławiają go do dziś, jako swego mistrza.''

Kiedy dokładnie Roy Byrd został Professorem Longhairem nie do końca wiadomo. Najprawdopodobniej stało się to około 1946 lub 1947 roku. Samo imię przywołuje obrazy „profesorów” dawnego Storyville, którzy praktykowali swoją profesję w sławnej dzielnicy czerwonych latarni. Longhair wspomina: “Graliśmy w Caldonia Inn. Big Slick na perkusji, Apeman Black na saksie i Walter Nelson na gitarze. Nosiliśmy długie włosy. Prawo na to nie zezwalało. Uczyłem chłopaków grać, a Mike Tessitore [właściciel klubu] zawołał: “Biorę was! Będziemy na was wołać Professor Longhair and the Four Hairs combo”. I tak właśnie narodził się Professor Longhair. Najpierw pseudonim, a później człowiek, który stał się symbolem Nowego Orleanu i lokomotywą napędzającą całą generację muzyków R&B.

LIVING BLUES: Profesorze, urodziłeś się w Bogalusa, a dopiero później przeniosłeś się tu, do Nowego Orleanu, prawda?
PROFESSOR LONGHAIR: Prawda. Przywieźli mnie do Nowego Orleanu, kiedy miałem niespełna dwa miesiące.

LB: Czym zajmował się twój ojciec?
PL: Nie mam pojęcia, co robił mój ojciec(James Lucius Byrd). Wychowywała mnie matka. Nie wiem nawet skąd pochodził. W ogóle niewiele o nim wiem.

LB: Jak miała na imię twoja matka?
PL: Ella Mae Byrd. Urodziła się w Brookhaven w Mississippi.

LB: Poznała twojego ojca w Bogalusa?
PL: Myślę, że poznali się raczej w McComb. Był muzykiem. Rozstali się wkrótce po moich urodzinach. Miałem dwa miesiące kiedy matka opuściła ze mną dom.

LB: Wiesz, na jakim instrumencie grał?
PL: Nie. Jak mówiłem, niewiele w ogóle o nim wiem.

LB: A inni twoi krewni? Byli wśród nich muzycy?
QUINT DAVIS: Pamiętasz papiery, jakie dał nam nasz wuj? Napisano w nich, że twój dziadek miał na imię Americus. Americus Byrd.

LB: Miałeś jeszcze jakiś krewnych? Braci, albo siostry?
PL: Cóż, o ile mi wiadomo, miałem jednego brata, Roberta Byrda. Byłem daleko, kiedy umarł. Nie wiem dokładnie ile mógł mieć wtedy lat. Był chyba osiem, albo dziewięć lat starszy ode mnie.

LB: A kiedy już przenieśliście się do Orleanu? W jakiej okolicy zamieszkaliście?
PL: Mieszkaliśmy pomiędzy Howard Avenue i Canal, niedaleko Dryades, Rampart i Girard. W samym centrum.

LB: Czy wśród waszych sąsiadów byli muzycy?
PL: Muzycy nie zatrzymywali się nigdzie na dłużej. Wędrowali z miejsca na miejsce, szukając miejsc do grania.

LB: A kluby muzyczne? Były jakieś w sąsiedztwie
PL: O tak, mieliśmy jeden taki szczególny. Maleńkie to było, ale wiele tam się nauczyłem. Nazywaliśmy go Calliope & Franklin, ale tak naprawdę był to Delpee's Club. Jego właścicielem był Delpee. Ci, którzy nie znali jego imienia nazwali klub od nazw ulic Calliope & Franklin. Aleja Franklina nazywa się dziś Loyoli. Wiele ulic do niej zbiegało. Dalej, przy Howard Avenue była stara odnoga rzeki. Biegła stąd aż do jeziora Ponchartrain. Przypływały tu z jeziora wielka statki i barki.

LB: Czy właśnie w tym klubie słuchałeś miejscowych muzyków?
PL: O tak, przyjaźniliśmy się z Louisem Armstrongiem. Mieszkał w sąsiedztwie.Tak samo Jack Dupree. I Ojciec Tuts (Isidore Washington), jak go zwaliśmy. Był i Big Bramble, zmarło mu się już dawno temu. Grał na trąbce. Był też Junior, Little Junior, perkusista.

LB: Jakie było prawdziwe nazwisko Little Juniora? Albo Big Bramble’a?
PL: Nie wiem, my znaliśmy ich tylko pod tymi imionami. Grał u nas też Sonny Boy Williamson (Rice Miller). Zaglądał do miasta i ruszał dalej. A potem znowu wracał.

LB: Grał w waszym klubie?
PL: U Delpee'a? Wszyscy tam grali.

LB: A więc otaczał cię nie tylko jazz, grano tam także bluesa?
PL: Grano co tylko dusza zapragnie. Jeśli umiałeś grać, mogłeś przyjść i zagrać, co tylko chciałeś.

LB: A więc była to kuźni talentów.
PL: Tak właśnie. Można tam było dostać pracę. Ludzie przychodzili tam posłuchać młodych muzyków, a potem zatrudniali ich u siebie.

LB: Przypominasz sobie, jak zacząłeś grać?
PL: Z początku tylko kręciłem się koło klubu i słuchałem, jak inni grają. Byłem bardzo młody. Nie wpuścili by mnie do baru.

LB: Gliniarze by cię przegonili?
PL: Gliny nie były takie złe, nie gorsze niż dzisiaj. Czasem dawali ci popalić.

LB: Wiele było w okolicy bójek? Nie była to bezpieczna dzielnica, prawda?
PL: Prawda, wciąż się u nas tłukli. Nie chciałbym za nic tam wrócić.

LB: Jakiej muzyki słuchałeś w młodości? Musiałeś zetknąć się z pieśniami kościelnymi. Czy matka uczyła się ich?
PL: O tak. Matka nauczyła mnie praktycznie wszystkiego, co wiem o muzyce: gry na perkusji, basie, gitarze, tańca...

LB: Jakich pieśni cię uczyła? Spirituals?
PL: Grałem wszystko, co grała ona. Lubiła stare kawałki. Grała ballady, sentymentalne pieśni. Moja matka była profesjonalną artystką.

LB: Nauczyła cię czytać nuty?
PL: Cóż, próbowała, ale nie pociągały mnie nuty. Chciałem grać to, co chłopcy z sąsiedztwa.. Słuchałem, co grają na ulicy.

QD: Musiałeś jednak grać i muzykę kościelną?
PL: O tak, grałem na gitarze wiele nabożnych pieśni. Próbowałem wielokroć zagrać je i na pianinie, ale na gitarze stanowczo lepiej mi wychodziły. Dużo lepiej niż R&B.

LB: Jaki był pierwszy instrument, na jakim nauczyłeś się grać?
QD: Pozwólcie, że powiem parę słów o tym, skąd wywodzi się rytm jego muzyki. Pierwszym instrumentem, po jaki sięgał były jego własne stopy, zarabiał bowiem na życie stepowaniem. Tak właśnie rozwijał poczucie rytmu i uczył się wyrażać rytmy, które czuł w duszy. On stepował, a inne dzieciaki grały. Później zaczął grać na perkusji w niewielkim zespole. Grał na skrzynkach po pomarańczach i puszkach po taśmie filmowej, pożyczanych z kina. Rytmy, które wcześniej wybijał stopami teraz przelewał na bębny. Kiedy później przesiadł się na pianino, mógł uczyć swoich perkusistów jak powinni grać. Nazwali go Profesorem, bo uczył ich jak grać.

L.B: Nieźle. A teraz zapytam o to samo Profesora. Czy to właśnie perkusja była twoim pierwszym instrumentem.
PL: Prawdziwym instrumentem? Gitara. Akustyczna gitara, elektrycznych jeszcze wtedy nie było.

LB: Byłeś dobry?
PL: Cóż, nieźle się początkowo nagimnastykowałem, przyuczając palce, żeby były mi posłuszne. Umiałem zagrać może jeden albo dwa hymny. Znałem akordy. Dobrze radziłem sobie w C. Wymyśliłem własny sposób, jak radzić sobie z gitarą.
Ale w końcu dałem sobie spokój. Za wiele kłopotów miałem z gitarą. Wciąż musiałem kupować nowe struny, bo stare pękały. Gitary nie były wtedy takie solidne, jak dziś, wciąż coś się przy nich psuło.

LB: Jaka to była gitara? Jeden z tych tanich modeli Searsa czy coś droższego?
PL: Cóż, pewnie najtańsza jaką dostałem. Niewiele większą od ukulele. Nadawała się do ćwiczenia.

LB: Kiedy sformowałeś swoją pierwszą grupę? Z okazji swojego pierwszego występu?
PL: Cóż, los się do mnie uśmiechnął... pracowaliśmy wtedy w Cotton Clubie. Grali u nas i biali i czarni. Niech no sobie przypomnę, kto wtedy z nami grał. Był z nami Jack Dupree. Jack był wtedy jeszcze śpiewakiem i komikiem. Nie umiał jeszcze grać. Pokazałem Jackowi, jak grać na pianinie, a on opowiedział mi o bluesie i o śpiewaniu. To była dobra wymiana. W Cotton Clubie kupili właśnie pianino, a ja byłem pewny, że dam sobie radę. Grałem wtedy w domach i na zabawach, chodziłem do klubów, słuchałem, porównywałem. Wiedziałem, że umiem grać.

LB: Gdzie znajdował się Cotton Club?
PL: Na Rampart Street, pomiędzy Calliope i Clio. To był dobry adres. Wtedy, w 1937, 1938 roku działały tam najlepsze kluby w mieście. Jeśli chciałeś posłuchać dobrej muzyki, szedłeś na Rampart Street. Był tam Cotton Club, był Dixie Bell, Porter’s Inn i jeszcze kilka innych, których nazw już dobrze nie pamiętam.

QD: A gdzie grał Big Joe Turner?
LB: Turner grał w Rhythm Club, w 1948, 47 roku.
PL: O tak i w Dew Drop.

LB: Swój pierwszy zespół założyłeś właśnie z Jackiem Dupree?
PL: Nie mój. Byłem tylko jednym z muzyków. Pracowałem z nimi. Wtedy właśnie pierwszy raz wystąpiłem przed prawdziwą publicznością. Pracowałem też z Sonny Boyem Williamsonem w New York Inn. Nic wielkiego, zwykłe granie by zarobić na chleb. Moja pierwszą własną grupę założyłem razem z Alem Millerem i Robertem Palmerem, tym, który nagrał „Barefootin’” (Nola 721). To było tak dawno temu. Grał z nami jeszcze jeden dzieciak, ale mogę przypomnieć sobie jego imienia. Był podobny do małego Węgra, ale nie pochodził z tamtych stron.

LB: Nie grał z wami Walter Nelson?
PL: Wtedy jeszcze nie. Chłopak, który do nas przystał opowiadał ludziom, że pochodzi z Węgier. To dlatego nazwałem mój zespół „Professor Longhair and the Shuffling Hungarians”. Chłopak grał jak szatan. Niezły był.

LB: Był biały?
PL: Ale skąd... ale i nie czarny.

LB: A na czym grał?
PL: Na bongosach i kongach. Ale i na tamburynach i drumli. Grał chyba na wszystkim, co wpadło mu w ręce.

LB: Zaczynałeś od tańca, nieprawdaż? Kiedy zacząłeś tańczyć?
PL: Dokładnie tak. Miałem może trzynaście, czternaście lat.

LB: Kto cię nauczył tańczyć?
PL: Streamline Isaac. Włóczył się całe dnie i przynosił z miasta nowości. Chwytał w lot nowe tańce, a potem mnie ich uczył. Był ciągle w drodze. Wciąż mieszka tu, w pobliżu. Rzecz jasna, troszkę przytył od tego czasu. Może kiedyś zabiorę cię do niego i opowie ci o dawnych czasach.. Streamline Isaac Harris Isidore, tak brzmiało jego pełne nazwisko, Isidore Isaac Harris.

LB: Kto jeszcze występował z wami?
PL: Cóż, Issac uczył mnie, a ja mojego przyjaciela. Wołali na niego Hike, Harrison Hike. Kiedy Isaac wracał do miasta, występowaliśmy na ulicy, zupełnie jak bracia Nicholson czy Bill Robinson, jeśli kiedyś ich widziałeś. Streamline był dobrym akrobatą, nauczył mnie paru sztuczek. Potrafiłem wbiegać na ścianę na metr, albo półtora w górę, obracałem się w powietrzu i zbiegałem na dół.

LB: Potrafiłeś robić salta?
PL: No pewnie. Umiałem wywinąć salto nad stołem i nad czyimiś plecami. To nic trudnego.
LB: Gdzie w mieście występowaliście?
PL: Cóż, jak już mówiłem, w Cotton Club, Porter's Inn, New York Inn.

LB: Graliście w którymś z tych wielkich teatrów?
PL: O tak. Otwarto wtedy właśnie Palace Theater. Występowałem i tam i w Lincoln. Na początku grałem, a później zaczynałem tańczyć. Tańczyliśmy na Bourbon Street, jak ulica długa i szeroka. Znali nas tam dobrze.

LB: Tańczyliście na ulicy za pieniądze?
PL: Tak właśnie.

LB: Nadal tam tak robią. Znasz chłopca z Bourbon Street? Świetny tancerz, wypadło mi jego nazwisko.
QD: Wołają na niego ''Pork Chop.'' Naprawdę nazywa się Isaac Mason.
PL: O tak, na Bourbon tańczą najlepsi.

LB: Ktoś opowiadał mi, że występowałeś w minstrel show?
PL: Cóż, byłem wtedy bardzo mały, za mały żeby występować. Miałem może siedem, albo osiem lat, roznosiłem gazety, pucowałem buty, biegałem na posyłki... Próbowałem zarobić trochę grosza. Wzięli mnie do rewii na statystę, kiedy trzeba było oblać kogoś wodą, albo rzucić tortem, dawali to mi. (śmieje się)

LB: Wyjeżdżałeś z nimi w trasy?
PL: Nie, nie opuszczałem miasta. Pracowałem dla C.J.K. Medicine Show. Tak nazywało się lekarstwo, które sprzedawali. Cudowny lek na wszystkie choroby pod słońcem. Coś takiego, jak Hadacol.

LB: Znużyło cię to, czy nie polubiłeś tej pracy?
PL: Cóż, w zespole byli wtedy Lollypop Jones i Memphis Lewis.

LB: Lollypop był świetnym komikiem. Musiałeś wiele się od niego nauczyć?
PL: Od niego i Redda Foxxa...pracował z nami później w Dew Drop.

LB: Wszyscy wielcy czarni komicy lat 50-tych występowali w Dew Drop. A więc spotkałeś Lollypopa zanim jeszcze zacząłeś grać?
PL: Tak, całe lata wcześniej. Byłem jeszcze malcem. Wtedy, w 1935 roku, zaczynałem dopiero myśleć o graniu. A potem, w 1937 wyjechałem na C.C. Camp. „Trzy C”, tak na nie mówiliśmy.(The C.C.C.-Civilian Conservation Corps były programem robót publicznych, wprowadzonym przez Roosevelta w ramach walki z bezrobociem)

LB: Wyjechałeś do pracy?
PL: Tak właśnie. W okolice Shreveport i Ardin. Pracy było co niemiara. Sadziliśmy drzewa, kopaliśmy rowy, umacnialiśmy brzegi, brukowaliśmy drogi, sypaliśmy wały. Gdzie było trzeba karczowaliśmy drzewa, wycinaliśmy zarośla.

LB: Przenosiliście się z miejsca na miejsce, czy siedziałeś w Nowym Orleanie?
PL: Na C.C.Camp jeździliśmy wciąż z miejsca na miejsce, gdzie tylko była praca. Nie wiedziałeś, gdzie cię wiozą, póki nie stanąłeś na miejscu.

LB: Opłacało się?
PL: Dostawałem wtedy 50 dolarów miesięcznie. Jeśli miałeś rodzinę na utrzymaniu wysyłali jej 50 dolarów, a tobie dawali do ręki 28. Z tego musiałeś zapłacić za pranie. Jedzenie i wszystko inne kupowało się w kantynie. Płaciliśmy bonami, których kupowało się całe książeczki. Byli tacy, którzy dorabiali sobie jeszcze co nie co na boku.

LB: Zdarzało ci się tam grać, żeby rozweselić ludzi?
PL: Kiedy dowódca dowiedział się, że potrafię grać, ściągnął skądś pianino i wstawił je do kantyny, żeby żołnierze mieli trochę rozrywki. Upiekło mi się, nie musiałem odtąd tyle pracować.

LB: A więc byłeś w wojsku? Myślałem, że C.C.Camp były organizowane przez cywili?.
PL: Cóż, nasz obóz bardziej przypominał jednostkę wojskową. Podlegaliśmy wojskowym prawom i przepisom. Robiliśmy to wszystko, co żołnierze. Przechodziliśmy musztrę, mieszkaliśmy w koszarach. A później wyjeżdżaliśmy do pracy.

LB: Ile to trwało?
PL: Byliśmy w obozie sześć miesięcy. A przynajmniej ja tyle tam spędziłem. To było w 1937 roku.
QD: Dłużyło ci się jak sześć lat, co?
PL: O Boże, tak. Nie miałem pojęcia, jaki dostaniemy wycisk. I ta praca! Do tego jeszcze musiałeś się uczyć, chodzić do szkoły, stawać do apelu. Umoczyłem, co tu mówić.

QD: Pracowałeś też w polu, zbierałeś owoce?
PL: Tak, pomagałem przy zbiorach, kiedy miałem siedem, osiem lat. W całej okolicy, od Hammond, Independence, Ponchatoula, Albany, Amite, Sorrento, po Velma i Shiloh... Najmowaliśmy się do pracy na farmach. Płacili nam za to, co udało się zebrać.

LB: Jak dostawałeś się do pracy?
PL: Przysyłali po nas ciężarówki. Kiedy farmerzy potrzebowali rąk do pracy, przyjeżdżali do miasta, stawali na rogu i zbierali chętnych. Ci, którzy prowadzili ciężarówki byli najemnikami jak my. Ich zadaniem było dowieźć ludzi na plantację.

LB: Kiedy wróciłeś z C.C.C. Camp, zacząłeś pewnie znowu grać?
PL: O tak. Tęskniłem za muzyką. Ale większość czasu grałem w karty. Więcej z tego było pieniędzy, niż z grania.

LB: W czym byłeś najlepszy?
PL: W Coon-Can. Słyszałeś kiedyś o grze w kierki? Pitty Pat. Blackjack. A o Kotchu? Skin? Pitty Pat to prostsza wersja Coon-Can. Gra się w niej jedną kartą przeciw jednej, a w dwoma na jedną. Żeby zbić królową, musisz mieć w ręku dwie.

LB: Szachrowałeś?
PL: Byłem zawodowym graczem. Domyśl się.
QD:Zanim się poznaliśmy w latach 70-tych, trudno mu było wyżyć z muzyki, przez dziesięć, piętnaście lat w chudych miesiącach zarabiał na życie grą w karty.

LB: Musisz być naprawdę dobry, skoro potrafiłeś się z tego utrzymać!
PL: Umiem wystarczająco wiele, by nie przegrywać. Nie każdy mógł ze mną zagrać. Tylko najlepsi. Wystarczyło, że się pojawiłem... Wszystko, co musiałem zrobić, to położyć na stole zwitek dolarów. Tylko tyle. Każdy kto mnie znał chciał na mnie postawić. Nie musiałem martwić się o pieniądze na grę.

LB: Gdzie znajdowałeś tych ludzi? W klubach?
PL: To oni mnie znajdowali. Byłem championem. Jeśli ciągnie cię do bitki, a champion ma pas, on będzie ciebie szukał, czy ty jego?

LB: Święta racja. Gdzie chodziliście grać? Wiem, że w mieście było kilka profesjonalnych domów gry. W Big 25 przy Oak Street zawsze kręcili jakieś nielegalne interesy.
PL: Nie chciałbym wymieniać nazw. Nie wiem, czy mądrze byłoby o tym pisać.

LB: A więc po powrocie z C.C.C. Camp wróciłeś na scenę?
PL: Nie od razu. Najpierw wszedłem w spółkę z jednym facetem. Potrzebował kogoś do czarnej roboty, ale nie był w stanie za nią płacić. Miał plan, jak zbić pieniądze. Obiecywał za to udział w zyskach. Potrzebny mu był kucharz. Sam nie umiał gotować. Ja potrafiłem, matka mnie nauczyła, kiedy dorastałem. A czego nie umiałem, nauczyłem się z książek. Wiodło mi się nieźle.

LB: Nauczył się ich w C.C.C.
PL: Zaczynaliśmy od hot-dogów, hamburgerów, ryby i kurcząt. Potem przerzuciliśmy się na sałatę i steki, fasole i placki kukurydziane.

LB: Gdzie mieściła się wasza restauracja?
PL: Nazywała się Little Jane's, ale ludzie mówili na nią Jimmy Hike's Barbecue Pit. Leżała przy Rampart między Julia a Howard Avenue, gdzie dziś stoi Plaza Tower.

LB: Cała ulica pełna była klubów, od Canal Street aż do Howard.
PL: Na samym rogu był bar, a przy nim motel, Patterson's Hotel. Przy nim fryzjer i sklep z odzieżą. A dalej nasza Little Jane's Barbecue Pit. Nazwałem ją tak na cześć małej córeczki Jimmy’ego. Ale i tak wołali na naszą knajpkę Jimmy Hike's Barbecue Pit, bo wszyscy znali Hike’a. Postawiłem to miejsce na nogi, co tu dużo mówić. Wcześniej Jimmy sprzedawał sok pomarańczowy w małych butelkach. Śmiechu warte.

LB: Nie szło mu dobrze?
PL: O nie. Przynosił z powrotem więcej, niż udawało mu się sprzedać. Znosił do domu to, czego nie sprzedał. Śmiałem się z niego. Rozgniewał się. “Ciebie to śmieszy, a ja próbuje utrzymać rodzinę”. “To nie tak, nauczyłem się śmiać przez łzy, tak jest łatwiej, kiedy wszystko idzie źle. Nie rozumiem po prostu, czemu męczysz się z tym sokiem. „Skoroś taki mądry, czemu sam nie sprzedajesz czegoś, czego naprawdę ludziom trzeba”. „Nie mam pieniędzy, żeby rozkręcić własny interes” – odparłem. Jimmy kilka dni nie unikał, a potem przysiadł się nagle do mnie. „Nie masz ty czasem bzika”– spytał. “Jeśli ty nie masz, to i ja nie” – odparowałem. „Chciałbym z tobą pogadać” –on na to. “Proszę bardzo, zawsze chętnie odpowiadam, kiedy ktoś grzecznie pyta”. “Co miałeś na myśli, kiedy mówiłeś, że nie sprzedaję tego, czego ludziom akurat trzeba?”. „Ludziom tu chce się jeść, bracie. Trzeba im hot dogów i hamburgerów. No i kawy. Kawa sprzeda się lepiej, niż sok.” Jimmy wziął to sobie do serca. I mi trzeba było stałej pracy, w końcu właśnie się ożeniłem”.

LB: Z kim?
PL: O, Boże, nie wiem. Byłem wtedy w sztok pijany. Do dziś nie wiem, jak u licha do tego doszło. Zupełnie nie nadawałem się do małżeństwa. Szybko się zresztą rozwiodłem. Jimmy Hike zatrudnił moją żonę w swojej knajpce, ale dziewczyna nie miała pojęcia o gotowaniu. Musiałem sam zakasać rękawy, żeby zarobić na życie. I tak rozkręciliśmy razem interes, a ja zostałem jego szefem. Później Jimmy sprowadził do miasta swojego ojca. Zajął moje miejsce, kiedy zarobiłem dość, by otworzyć własny biznes. Prowadziłem bingo. Można było wygrać papierosy, okulary, albo i wieczne pióro. Zarabiałem więcej od niego, bo miałem system. W końcu pozazdrościł i mnie wyprosił, bo sam chciał przejąć interes. Musiałem przenieść się gdzie indziej.

LB: Grałeś wtedy wieczorami?
PL: Do tego właśnie zmierzam. W klubie dowiedzieli się, że potrafię grać. Szef klubu posłał po swoją żonę. Namówiła go, żeby kupił pianino, bo ogromnie lubiła hymny. Czułem w kościach, że pragnie przeciągnąć mnie na swoją stronę, na stronę religii. Kupił więc instrument i kiedy nie miałem nic lepszego do roboty, grywałem na nim. Grałem, kiedy nikogo nie było na sali, kiedy ludzie się schodzili, przerywałem.

LB: Kiedy to było? Przed wojną?
PL: Tak właśnie, w 1939, albo 1938 roku.

LB: Grałeś wtedy na gitarze?
PL: O nie, na gitarze próbowałem grać wiele lat wcześniej, zanim jeszcze zacząłem występować na scenie.

LB: Quint opowiadał, że grałeś też na perkusji?
PL: Bębniłem tylko widelcami w pustą skrzynię. Zwykłe dixielandowe kawałki, moja matka za nimi przepadała. Grała na gitarze, a ja jej akompaniowałem. Byłem wtedy całkiem mały. Ożeniłem się tuż po wojnie. W 1946, albo 1947.

LB: Nigdy nie grałeś na prawdziwej perkusji?
PL: Nie. Pierwszy bęben, jaki pamiętam, sam sobie zrobiłem. Robiliśmy je z pudeł po mydle, sprężyn, skóry i blaszanych puszek. Jedne puszki nadawały się na werble, inne na talerze.

LB: A więc po pracy w restauracji, zacząłeś grać hymny i spirituals w klubie. Co wtedy grałeś? Swoje własne kawałki?
PL: O nie, był 1939 rok, a ja dopiero się uczyłem. Byłem wtedy kompletnym amatorem. Szukałem dopiero własnej drogi. Grałem kawałki Stormy Weather, Rocky Sullivana i (Roberta) Bertranda.

LB: To ich najbardziej wtedy podziwiałeś?
PL: O tak, takich pianistów lubię najbardziej. Cenię barrelhouse, funk i swing.

LB: Co się dziś dzieje z Rocky Sullivanem, Stormy Weather, Robertem Bertrandem i Tutsem (Isidorem Washingtonem), grają jeszcze? Tuts był kiedyś szalenie popularny.
PL: Grają, grają. Tuts wszędzie jest mile widziany. Gra, gdzie tylko zapragnie. Od kiedy go znam występuje na scenie. Ale kiedy byliśmy młodzi, nie graliśmy nigdy w prawdziwych scenach. Nie było tu takich. Występowaliśmy zwykle w honky tonkach, podłych knajpach, gdzie nie było nawet stolików, a podłogi wysypywano trocinami. Największy był Palace Theater, no i Dew Drop; po nich dopiero przyszły inne.

LB: Próbowałeś rozmawiać z nimi, prosić ich o wskazówki?
PL: Sullivana i Tutsa? Uczyłem się od nich wszystkich po trochu.

LB: Który z nich dał ci najwięcej?
PL: Wszyscy oni bardzo mi pomogli. Najwięcej dała mi jednak moja matka i Sullivan. Jest we mnie więcej z Sullivana, niż z całej reszty razem wziętej. Ale jest i wiele ze Stormy’ego. No i z Tutsa.

LB: Uczyli cię piosenek?
PL: Uczyli mnie, jak panować nad ciałem. Jeśli twój umysł nie kontroluj dłoni, gra nigdy nie będzie taka, jaka być powinna.

LB: Zaprzyjaźniłeś się z którymś z nich?
PL: Wszyscy oni mnie kochają, a ja kocham ich.

c.d.n.

tłum. by_ingeborg

http://livingblues.com
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-03-28
137 lat temu...
1887.03.28 W Kingsport w stanie Tennessee urodził się Cripple Clarence Lofton, znany wykonawca bluesa i boogie woogie. Zmarł 9 stycznia 1957 r.

72 lat temu...
1952.03.28 urodził się Benedykt Kunicki, muzyk, twórca, pomysłodawca i dyrektor artystyczny JIMIWAY Blues Festival i BLUES COLOURS Festival, współtwórca PSB, prezes Stowarzyszenia JIMIWAY -TABiR'70 i lider rhythm'n'bluesowej grupy FIRE BAND.
www.jimiway.pl
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..