reklama  
 
  play  
Piątek, 26 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Rev. Pearly Brown - Georgia Street Singer - Motherless Children"
Jazz
  Aktualnie: "Paco de Luca ~ Al Di Meola ~ John McLaughlin - The Guitar Trio - Cardeosa"
Blues Standards
  Aktualnie: "John Lee Hooker - The Best Of Friends - Burnin` Hell"
Soul
  Aktualnie: "Burke, Solomon - Soul Alive! (Show Two) - Medley: Meet Me In Church, The Price, Words, Monologue"
Bluesrock
  Aktualnie: "Beth Hart - Live at Paradiso - Lifts You Up"
Polski blues
  Aktualnie: "Willie Mae Unit - Pampa - Good Morning Sunshine"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [14979918]  Wizyt łącznie
 [4386]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
CLARENCE ''GATEMOUTH'' BROWN. LEW W ZIMIE. Blues Revue, 01.2002  
Autor: administrator, 2010-09-11 12:33:31
CLARENCE ''GATEMOUTH'' BROWN. LEW W ZIMIE. Blues Revue, 01.2002

by Bill Wasserzieher

Jest 10:15, sobotni ranek. Pukam do drzwi motelowego pokoju w San Juan Capistrano. Przyjechałem tu z Los Angeles na spotkanie z Charlesem ''Gatemouth'' Brownem. Odrobiłem pracę domową, listę pytań trzymam w dłoni, oba magnetofony są gotowe do pracy. Jest tylko jeden problem. Wyciągnąłem człowieka z łóżka.

''Musselwhite i chłopaki z supportu grali za długo. Nie położyłem się przed trzecią, a dziś czeka mnie jeszcze jazda do Phoenix – mruczy dziś już 77-letni lew. Gatemouth ledwo żyje, a ja czuję się jak klaun, kiedy tak stoi przede mną zmięty, w bokserkach i podkoszulku. „Ci przeklęci showmani z ich gównianym boogie grali tak długo, że większość ludzi rozeszła się do domu”. Gatemouth jest wrogiem złego wychowania, zarówno na scenie, jak i poza nią. Na szczęście nie wydaje się zagniewany moim przyjściem.

Już po chwili umył twarz, naciągnął spodnie i wyjął z zanadrza zabytkową fajkę ze srebrnym cybuchem. Całkiem już rozbudzony, uśmiechnął się szeroko, kiedy na ganku przysiadła na chwilę wiewiórka. Gate lubi zwierzęta. Opowiedział mi o swoich trzech dalmatyńczykach, kocie i papużkach nierozłączkach, o pelikanach i aligatorach dzielących kanał za jego domem w Slidell w Luizjanie, na ich cześć zwany przez miejscowych „Gate’s Canal”. Jak na człowieka ponoć gruboskórnego i nieprzyjaznego ludziom, ma zadziwiającą słabość do zwierząt.

„Nie znoszę ludzi niedobrych dla zwierząt. I one mają prawo żyć – mówi marszcząc groźnie brwi. Nie mam serca powiedzieć mu, że wiewiórka którą widział na dworze, to jedna z pół tuzina, które zamieszkują jeszcze w tej części Kalifornii. Jeśli nie przejadą ich samochody, developerzy zaleją je cementem.

Gate uczesał się tymczasem przed lustrem i usiadł ze mną przy stole. Taśma poszła w ruch. „Proszę mi wybaczyć, że pana obudziłem – tłumaczę się – niełatwo musi być utrzymać się w drodze w dobrej formie”.
Gate potwierdza to, co już o nim słyszałem – że w przeciwieństwie do tak wielu muzyków, którzy przedwcześnie odeszli z tego świata, on ma zamiar jeszcze długo pożyć. „Nie piję ani kropli alkoholi, nie biorę narkotyków, nie tykam czerwonego mięsa” – tłumaczy z powagą. Poza fajką, stroni od używek. Wymieniamy się historyjkami o znanych nam obojgu młodych muzykach, którzy chcieliby cieszyć się tak dobrym zdrowiem, jak Gate.

Gate ostatnio nieco zwolnił tempo. Nie w sensie muzycznym – nadal jest arcymistrzem całej gamy instrumentów – ale powoli wycofuje się z dalekich tras. Nadal daje ponad sto koncertów rocznie, ale niechętnie wyjeżdża już za ocean, chyba że gaża jest wyjątkowo atrakcyjna. „Byłem już Afryce, Rosji, Japonii, Australii, Południowej Ameryce”. Wymień jaki tylko chcesz kraj. Ja z pewnością w nim grałem. Byłem nawet w Istanbule. Nic dziwnego, że z czasem zaczął nienawidzić lotnisk.
A jednak wkrótce leci na festiwal do Norwegii. Będzie tam promował swój nowy album “Back to Bogalusa” . Nagrał go ze swoim długoletnim managerem Jimem Batemanem w Studio in the Country, znanym z klasycznych analogów, gdzie spotkali się przed blisko trzydziestu laty.

Dysk wydał Blue Thumb, bluesowa wytwórnia PolyGramu, wchodzącego w skład imperium Universal Music. Pierwszą płytę Gate’a wypuściła na rynek wytwórnia Peacock Dona Robeya, założona w pojedynkę specjalnie po to, by nagrywać Browna. Robey eksploatował ponoć artystów niemniej niż bracia Chess, ale Gate nie dał sobie w kaszę dmuchać.
„Ludzie uważali, że był podły. Może dla innych, mnie traktował jak syna. Był surowy, ale nauczył mnie wiele o życiu. Pokazał mi, jak się ubierać, dzięki niemu dawałem z siebie wszystko. Tak, Don był dobrym człowiekiem.”

Ważkie słowa, tym bardziej, że Robeyowi, jako czarnemu, musiało nie być łatwo utrzymać się na powierzchni na pełnym rekinów rynku przemysłu nagraniowego lat 50-tych.
Gate robił dla niego wspaniałą robotę, tak samo jak Bobby Bland, Big Mama Thornton, i Johnny Ace. Minęło już pięćdziesiąt lat, odkąd Ace strzelił sobie w głowę, grając w rosyjską ruletkę, Gate nadal jednak go wspomina.

Znana opowieść o tym, jak Gatemouth i Robey się poznali jest prawdziwa. Gate, wówczas 24-letni obiecujący muzyk, wdrapał się na scenę Bronze Peacock Club Robeya w Houston, kiedy T-Bone Walkera chwyciły boleści. Podniósł jego gitarę i zaczął grać. Publiczność wpadła w zachwyt i obsypała go pieniędzmi. Zarobił tego wieczoru ponad sześćset dolarów, olbrzymią sumę, nawet jak na stosunkowo dostatnie powojenne lata.

„Nie odważyłem się skoczyć na głęboką wodę. Grałem proste kawałki w E, z którymi wiedziałem, że sobie poradzę – wspomina – ludzi porwało brzmienie, nowe i całkiem odmienne, o którym T-Bone nawet nie marzył. Publiczność szturmowała scenę, kobiety szalały, a kiedy porwiesz kobiety, wiesz, że jesteś w domu”.

Niedługo potem Robey wypuścił go w trasę, jako frontmana swojego 23-osobowego składu. „Byłem najmłodszym liderem w kraju – wspomina z dumą ponad ćwierć wieku później. Szczęście dopisywało mu już wcześniej. Gdy miał zaledwie siedemnaście lat wyruszył w trasę jako perkusista Brownskin Models Revue. W Norfolk w Wirginii manager rewii, William Bimbo z Indianapolis, uciekł z pieniędzmi, instrumentami i kostiumami zespołu. Muzycy i tancerze wpadli w rozpacz, ale młody Gate nie poddał się tak łatwo. Znalazł świetnie płatną pracę w klubie Eldorado i za zarobione pieniądze odesłał wszystkich bezpiecznie do domu.

Gate wspomina młodość, jako czasy pełne muzyki. Każde miasto miało własny zespół, a Gate był jeszcze dzieckiem, kiedy jego ojciec, robotnik na kolei, nauczył go gry na instrumentach strunowych. Siedząc na jego kolanach, przygrywał do tańca na domowych zabawach. „Graliśmy wszystko, co się ludziom podobało – wspomina, tłumacząc poniekąd wielość gatunków, jakimi w przyszłości miał się zajmować.

Ojciec nie był jedynym nauczycielem Gate’a. ''Spotkałem Duke’a Ellingtona, kiedy byłem jeszcze dzieciakiem i grałem w klubie “20 Grand” w Detroit –wspomina innym razem - Duke i jego żona siedzieli w pierwszym rzędzie. Starałem się jak nigdy. Czego ja tego wieczoru nie wyczyniałem z gitarą. Po występie skinął na mnie i powiedział poważnie „Skup się na muzyce mały i przestań się wygłupiać.”

Gate do dziś stosuje się do tej rady, a Ellingtona, razem z Countem Basie, wymienia na pierwszym miejscu wśród swych mentorów. Gate kolejny raz zaznaczył z naciskiem, że nie lubi, kiedy szufladkuje się go jako bluesmana. „Nie gram muzyki z Delty Mississippi” – oświadczył, wystukując fajkę o brzeg stołu. Podobnie jak Charles Brown, który także unikał etykietki bluesmana, Gate sięga po trochu po rozmaite gatunki – to muzyka Ameryki, wywodzącą się z muzyki świata, przywiezionej do Nowego Świata przez emigrantów i czarnych niewolników, włączając w to i przodków Gate’a.

Gate nie ma cierpliwości zwłaszcza do tego, co dziś zwykło się nazywać bluesem.
„Wszyscy ci ludzie grają to samo. Imitują B.B. Kinga, albo Steviego Ray Vaughana. Do licha, oni w ogóle się nie rozwijają. Musi się od czegoś zacząć, ale potem trzeba zbudować własny styl, czegoś dokonać. Brzmieć jak ktoś inny nie ma w ogóle sensu.” – mawia.
Krytyki nie unikają nawet muzycy, którzy już ”są kimś”. Zdaniem Gate’a utkwili w miejscu, imitując samych siebie. „Ten cały B.B. gra od lat tak samo. Jego dzisiejsze nagrania nie różnią się od pierwszych.” Obrywa się też Joe Louisowi Walkerowi i Lucky’emu Petersenowi, choć im akurat nie z muzycznych przyczyn. „Łotry!” mówi o nich z gniewem. Nie ceni nawet T-Bone Walkera „Jedyne co potrafił grać, to ciągle te same powolne shuffle”. Walker nie był ponoć zachwycony mając Gate’a za rywala w latach 50-tych.

Gate uśmiecha się, kiedy wspominam Douga Sahma z Sir Douglas Quintet i Texas Tornados, który jako nastolatek grał pod koniec lat 50-tych w zespole Gatemoutha. „Bardzo cię podziwiał” – napomykam. „Dobry był z niego chłopak” – zgadza się Gate, wspominając Sahma, który zmarł na zawał z wieku 58 lat w 1999 roku.

Wspominam koncert na cześć T-Bone Walkera podczas Long Beach Blues Festival w 1996 roku. Ponad tuzin ciemnoskórych gitarzystów stało na scenie, mierząc się z “Stormy Monday”, kiedy Sahm, w tandetnej koszulce w paski, z cienkimi, białymi nogami wystającymi z nogawek szortów wspiął się na scenę, żeby do nich dołączyć. Na scenie zawrzało. „A ten czego tu u licha szuka?”, „Gdzie ten białas się pakuje?” pytali się w duchu muzycy, zanim Gate nie wyszedł na scenę i nie uciął wszystkich domysłów.

Czas ruszać w drogę. Zespół Gate’a czeka już w autokarze. Ale Gate musi jeszcze zjeść śniadanie. Idziemy do Denny’ego, a muzyków wysyłamy do miasteczka po kanapki. Po śniadaniu mam zawieźć Gate’a na parking przed centrum handlowym, gdzie wyznaczono spotkanie.
Gate zamawia pół czarnej, miskę owsianki, jajecznicę i miękkie, białe tosty. W ciągu dwudziestu minut, jakie spędziliśmy w kafeterii, chyba ze trzy razy podchodzili do niego z gratulacjami fani, którzy poprzedniej nocy słuchali jego koncertu. Za każdym razem Gate przerywał jedzenie, by im z powagą podziękować, zapytać o imię i życzyć zdrowia. Dostał też buziaka od skośnookiego malucha. Przypadli sobie do gustu od pierwszego wejrzenia – siedemdziesięciolatek w białym Stetsonie i dziecko w płóciennym kapturku.

Wyszliśmy szukać autobusu, ale w San Juan Capistrano wywieszanie krzykliwych tablic jest zabronione. Komercja nie zdominowała jeszcze tego miasteczka o ścianach z kremowej cegły. Po półgodzinnym błądzeniu, wróciliśmy do hotelu, gdzie repcepcjonista pozwolił mi zadzwonić do road managera Gate’a.
Minęło dobre dwadzieścia minut zanim znaleźliśmy autokar. Wstydziłem się pokazać muzykom. Spóźnili się przeze mnie dobrą godzinę. Mogłem sobie wyobrazić, jacy wszyscy są wściekli. Gate ma koncert do zagrania i publiczność do zabawienia.
Wyskoczył zgrabnie z auta, a ja niemal zgiąłem się w pół, przepraszając za moje winy. „It’s all right, partner – zawołał przez ramię – do zobaczenia w trasie!”

Wybrana dyskografia:

''Alright Again!'' (1981) Rounder, ''The Original Peacock Recordings'' (1983) Rounder, ''Pressure Cooker'' (1985) Alligator, ''Texas Swing'' ( 1988) Rounder, ''Standing My Ground'' (1989) Alligator, ''No Looking Back'' (1992) Alligator, ''Just Got Lucky'' (1993) Evidence, ''Back to Bogalusa'' (2001) Blue Thumb

tłum. by ingeborg

http://www.bluesrevue.com
Podziękowania dla Bluesbirda za materiały!
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-26
98 lat temu...
1926.04.26 W Blackville w Pd. Karolinie ur. się J.B. Hutto, jeden z największych gitarzystów elektrycznych chicagowskiego bluesa. Zmarł 12.06.1983 r.

40 lat temu...
1984.04.26 W Hollywood na Florydzie zmarł William ''Count'' Basie, lider jednego z najsławniejszych big-bandów w historii jazzu.
countbasie.com

138 lat temu...
1886.04.26 w Columbus w Georgii ur. się Ma Rainey (Gertrude Pridgett), jedna z największych wokalistek wczesnego bluesa i pierwszych czarnoskórych śpiewaczek, które podbiły amerykański rynek płytowy. Zm. 22.12.1939.

109 lat temu...
1915.04.26 we Frayser, MS, ur. się Johnny Shines, jeden z ostatnich gitarzystów Delty, mistrz Johnny'ego Wintera i Floyda Jonesa.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..