reklama  
 
  play  
Czwartek, 28 Marca w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Robert Lockwood Jr. - Delta Crossroads - Love in Vain Blues"
Jazz
  Aktualnie: "John McLaughlin - The Montreux Years - Nostalgia (Live - Montreux Jazz Festival 1984)"
Blues Standards
  Aktualnie: "Eric Clapton - Crossroads 2 (4) - Early In The Morning"
Soul
  Aktualnie: "Erykah Badu - Mama`s Gun - Time`s A Wastin"
Bluesrock
  Aktualnie: "Warren Haynes - Live at Bonnaroo - Wasted Time"
Polski blues
  Aktualnie: "TADEUSZ NALEPA&DZEM - Numero uno - Ten o Tobie film"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15005310]  Wizyt łącznie
 [51500]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
BLUES BOSS BOOGIE  
Autor: administrator, 2012-04-14 14:26:09
BLUES BOSS BOOGIE, Living Blues No 217, 01/02.2012

by Lee Hildebrandt

Kenny ''Blues Boss'' Wayne w przeciągu 67 lat życia dwukrotnie rozpoczynał karierę bluesmana. Za pierwszym razem, w 1962, miał zaledwie 16 lat. Grał wtedy na fortepianie w zespole, który akompaniował Jimmiemu Reedowi w klubie Alfa Blowing w Los Angeles. Zdążył zagrać jedynie kilka akordów, kiedy na widowni wybuchła bójka i ojciec Wayne'a siłą usunął go ze sceny. Na kolejne podejście przyszła pora dopiero w 1994 roku, kiedy pianista był bliski 50-tki. Od tego czasu zdobywa z roku na rok większe międzynarodowe uznanie za ognisty styl gry na fortepianie, mocny wokal i repertuar oryginalnych boogie i bluesów, utrzymanych w duchu takich gigantów R&B, jak Amos Milburn, Ray Charles i Fats Domino.

Ojciec Wayne’a, Wielebny Mathew Spruell, nie uznawał bluesa – chyba, że grali go muzycy pokroju Counta Basiego, Duke’a Ellingtona, czy wokalisty Basiego Joego Williamsa. “To ludzie z klasą – mawiał, jak wspomina Wayne – nie słuchaj tych zapijaczonych łazęg”.
Kuzyn Wayne’a, perkusista Henry Avery, przyjął go do zespołu, który miał akompaniować Reedowi, a Wayne przekonał matkę i ojca, żeby wybrali się na występ do Alpha Bowling Club. “To nie był juke-joint – mówi Wayne – ale szacowny klub gdzieś przy Western Avenue”.
Kiedy zespół odegrał pierwszy numer, Reed wszedł na scenę. “Wyglądał na nieźle przeczołganego - wspomina Wayne – chwilę potem ktoś przyłożył butelką facetowi, który siedział przy stoliku tuż obok moich rodziców. Krew i gorzałka trysnęły strumieniem. Moja mama miała całą sukienkę we krwi”. Manager kazał zespołowi grać dalej. Ojciec chwycił matkę pod rękę i wyciągnął mnie zza pianina. Ewakuowaliśmy się kuchennymi drzwiami. Taki był koniec mojej bluesowej kariery”. Wayne nie pamięta już, jaką piosenkę miał tej nocy zagrać Reedowi.

Kenneth Wayne Spruell urodził się 13 listopada 1944 w Spokane w stanie Waszyngton. Jego matka, Willieree Spruell, przyjechała tu z wizytą do swojego, pochodzącego z Północnej Karoliny, męża, który stacjonował w Fort Lewis po powrocie z wojny w Birmie. Spędziła w bazie tylko kilka dni, a później wróciła do rodzinnego Nowego Orleanu ze swoim jedynym dzieckiem. Zostali tam, dopóki Kenny nie skończył 7 lat. Choć dziś Wayne jest ekspertem w rumba boogie, stylu zapoczątkowanym przez Profesora Longhaira i Fatsa Domino, z Nowego Orleanu zapamiętał jedynie pianistę w „śmiesznym kapeluszu”, grającego na paradzie, na którą zabrała go matka, kiedy skończył sześć lat. „Rozmawiał ze mną, kiedy grał – wspomina Wayne – pytał mnie o najróżniejsze rzeczy. Nie mogłem wyjść z podziwu, jakim cudem jego palce poruszają się z taką szybkością, skoro wcale na nie nie patrzył. Odtąd przepadam za występami, podczas których pianista nie traktuje gry nazbyt serio, ale cieszy się muzyką, rozmawia z ludźmi, a równocześnie gra jak szalony.”

W 1952 Wayne i jego matka dołączyli do ojca w San Francisco. Spruell odszedł właśnie do cywila po latach służby w kwatermistrzostwie. W dzień pracował na poczcie, a wieczorami studiował na uczelni stanowej. Zamieszkali w blaszanym baraku w pobliżu kampusu. Rok później Spruell został przyjął święcenia i objął posadę pastora pomocniczego w Jones Methodist Church w dzielnicy Fillmore. Po jakimś czasie Spruellowie zamieszkali w większym domu z matką Willieree. Babcia Wayne była – jak wspomina jej wnuk - prawdziwą damą. Opiekowała się dziećmi nowoorleańskiej socjety, pewien czas spędziła nawet w Hollywood, pracując dla rodziny Clarka Gable’a.

W nowy domu było pianino. Pani Spruell uwielbiała grać i kiedy jej mąż był w pracy – porzucił pracę na poczcie dla posady w Alcoa Aluminum – uczyła syna podstaw partii basowych boogie-woogie. Akompaniował prościutkim melodiom w rodzaju “Heart and Soul” czy “Mary Had a Little Lamb”, które matka wystukiwała na pianinie.

W wieku 9 lat Wayne zaczął chodził na lekcje do Julesa Haywooda, organisty w Jones Methodist. Chłopiec poprosił Haywooda, żeby zagrał mu boogie na kościelnych organach. „Były wspaniałe – wspomina – ich piszczałki pięły się aż do samego sufitu”.
“Zagram ci boogie-woogie, jeśli przyłożysz się do ćwiczeń” – powiedział mu Haywood. „Była już ósma wieczorem, kiedy wreszcie zagrał mi boogie. Kościół miał potężne nagłośnienie. Haywood zapomniał wyłączyć głośniki i cała kongregacja słyszała jak grał w kościele boogie.”
Haywooda upomniano, a o incydencie wspomniał w niedzielnym kazaniu sam Wielebny Spruell. „Ojciec posadził mnie w pierwszej ławce i grzmiał z ambony o muzyce. Cały czas patrzył prosto na mnie”.

W wieku 9 lat Wayne zaczął grać na pianinie w dziecięcym chórze, a kiedy ok. 1956 jego rodzina przeniosła się na południe do Compton w Kalifornii, występował w kościele Enterprise aż do 16 roku życia. Był pod wrażeniem pianistów akompaniujących chórom, które występowały gościnnie w miejscowym kościele – wielu z nich grało przebiegi zbliżone do boogie.

''W tych małych chórach gospel grywali muzycy z zacięciem boogie – mówi – nadstawiałem uszu, patrzyłem i uczyłem się. Nie sądzę, żeby pozwolono mi tak grać w moim kościele. '' Pani Spruell miała zamiłowanie do muzyki świeckiej, a kiedy jej męża nie było w pobliżu słuchała muzyki pop, jazzu i R&B. ''Próbowałem grać te utwory na fortepianie'' – wspomina Wayne. Przepadał za „One Scotch, One Bourbon, One Beer” Amosa Milburna, „Talk To Me” Little Willie Johna, i” What'd I Say” i innymi piosenkami Raya Charlesa. ''Uwielbiałem jego styl, był tak bliski gospel – mówi – czułem, że i ja potrafiłbym tak grać”.

Jeszcze w szkole średniej Wayne zaczął grać na szkolnych zabawach piosenki z Top 40, w tym wczesne przeboje Motown. Dla matki i jej przyjaciół grał popularne standardy. Zachwycony muzyką Jimmiego Smitha, mistrza Hammonda B-3, w wieku 16 lat sprawił sobie organy Gulbransena. Sprzedawca w sklepie przysięgał, że właśnie na nich gra Smith. „Nie brzmiały jak B-3, ale ważyły tyle samo” - wspomina Wayne. Swój pierwszy płatny koncert zagrał z saksofonistą i perkusistą w juke-joincie Comptona, gdzie nielegalnie grano w pokera. Trio zarobiło w sumie 100 $ za trzy wieczory. Saksofonista i perkusista dostali po 33 $. Wayne przekonał ich, że powinien dostać 34$, bo organy dublowały bas.

Po pechowej przygodzie z Jimmym Reedem, Wayne nie grał bluesa przez 32 lata. Bardziej interesował go jazz, zarówno klasyczny, jak i latynoski. Słuchał Errolla Garnera, George’a Shearinga, Mongo Santamarii i Cala Tjadera. Lubił zwłaszcza Three Sounds, grupę w której występował bluesujący pianista jazzowy Gene Harris i basista Andy Simpkins. Wayne był tak zachwycony grą Simpkinsa, że sam nauczył się grać na basie.

Przed ukończeniem liceum, Wayne założył zespół o nazwie „Latin Jazz Prophets”. Grał na fortepianie w numerach latynoskich i na basie w kawałkach jazzowych. Grupa licząca pięciu, a czasem sześciu członków, grała na prywatkach, a kiedyś otwierała nawet koncert gwiazdy vibraharpu Roya Ayersa. Po maturze Wayne studiował dwa lata w Compton College i w 1976 roku uzyskał dyplom z psychologii na UCLA. Należał do rezerwy marynarki wojennej od 1964 do 1976 i dosłużył się stopnia porucznika. Występował na zabawach w klubach oficerskich, stał się też poszukiwanym w Kalifornii sidemanem. Akompaniował wielu artystom, w tym Buddiemu Milesowi, Delaneyowi i Bonnie Bramlett.

„Byłem wówczas naprawdę popularny – wspomina – miałem vana, B-3, Rhodesa, klawinet – wszystko, co trzeba. No i styl, który każdy chciał mieć. Muzycy dzwonili do mnie w ciemno. Wystarczyło, żebym raz usłyszał piosenkę i i już mogłem siadać do klawiszy.”

Potem, na początku lat 70-tych, Wayne ruszył na trzymiesięczne tournee z wirtuozem keyboardu, Billym Prestonem, który zasłynął na scenie R&B, po latach akompaniowania Jamesowi Clevelandowi, Little Richardowi, Samowi Cooke’owi, Rayowi Charlesowi i Rolling Stonesom.
„Potrzebował kogoś, kto grał na pianinie w stylu gospel – opowiada Wayne – miał to coś. To było wspaniałe! Mieliśmy podobny styl. Zrywał się od klawiszy i tańczył, jak szalony, nie przestając grać. Grał, a ja grałem razem z nim. “Nie muszę uczyć cię niczego -mawiał – dobrze wiesz, co robić”.

''Był wspaniałym człowiekiem. Lubił chłopców, nie był więc mną zainteresowany. Był mocno zaangażowany w życie kościoła i ja tak samo. Wiele o tym rozmawialiśmy rozmowy. Jego kościół był o wiele bardziej uduchowiony niż nasz, fascynowało mnie takie podejście i próbowałem przenieść je na grunt naszego kościoła ''.

Wayne nie śpiewał aż do 1975. „Zacząłem śpiewać, bo nie mogłem znieść, że wokalistom, którym akompaniowałem dostawały się najlepsze dziewczyny – wyjaśnia – miałem niezły głos. Brakowało mi tylko szansy, którą ci chłopcy mieli. Stali twarzą do wszystkich, a ja sterczałem gdzieś z boku przy moim pianinie”.
Wkrótce Wayne’a zmęczyło granie cudzej muzyki w cudzych zespołach. „Byłem w tym czasie spluwą do wynajęcia – wyjaśnia – nie chciałem z nikim się wiązać. Pracowałem z kilkoma osobami robiącymi oryginalną muzykę, ale się nam nie układało. Pod koniec lat 70-tych zapragnąłem robić coś bardziej twórczego”.

W 1978 przeniósł się do San Francisco i zaczął grać i śpiewać w piano barach, czasem solo, a czasem ze swoim kuzynem Henrym na perkusji. ''Nie przepadałem za tym za bardzo, bo przyzwyczaiłem się do występów z zespołem'' - mówi. Jeszcze w tym samym roku założył własną grupę – MKE – skrót od Mighty Ken Explosion. Grupa grała autorskie kompozycje R&B Wayne'a, w dużej mierze inspirowane przez muzykę Sly Stone’a, z wyjątkową frotnlinią trąbki, saksofonu i bluesowej harmonijki. Rok później Alana Werblina, utalentowanego harmonijkarza, który później, po ukończeniu medycyny, stał się znany w klubach Bay Area, jako „Dr Blues”, zastąpił Dave „Hurricane '' Hoerl, który dołączył do zespołu Wayne’a w Vancouver. Grupa nagrała tylko jeden singiel - pierwsze nagranie Wayne'a – przyjęty na antenę przez zorientowaną na muzykę R&B stację KDIA z Oackland.

Jerry Martini – saksofonista Sly and the Family Stone – przysłuchiwał się koncertom MKE w klubie w San Francisco. Z polecenia Martiniego, Wayne został zaproszony w trasę przez Sylvestra, transseksualną divę disco z San Francisco. Zachwycony trasą z 1970, Martini poprosił pianistę, by przyjechał do niego na Hawaje. Wayne miał wejść w skład reaktywowanego właśnie Rubiconu, jego post-Sly’owskiego składu, który w 1978 odniósł umiarkowany sukces wydając popowy przebój „l'm Qonna Take Care of Everybody”. Grupie nie udało się rozwinąć skrzydeł z powodu sporu w byłym managerem, który zastrzegł sobie prawa do nazwy Rubicon.

Po roku spędzonym na Hawajach, Wayne ruszył z topowym zespołem z Los Angeles na tournee po Kanadzie. „Niecierpieli Kanady, bo na północy marzły im tyłki – wspomina. Wayne zdecydował się jednak zostać na stałe w nieco cieplejszym Vancouver, które, jak mówi, przypominało mu San Francisco. Mieszka tam od 1981 i dorobił się podwójnego obywatelstwa – amerykańskiego i kanadyjskiego.
Następną dekadę Wayne spędził grając „romantyczną muzykę salonową”, z piosenkami Nat King Cole’a na czele, w piano barach Vancouver. Od grudnia 1993 do marca 1994, dzielił z innym pianistą półgodzinne występy solowe w Old Joy’s Pub w Puerto Banus w Hiszpanii. “Mnóstwo Angoli zjeżdżało się tu zimą” - opowiada.

Jego kolega z Old Joy’s, jak mówi Wayne, “wystawiał wielgachny słój na napiwki i co noc zgarniał furę pieniędzy. Mój słoik był zawsze pusty.” Pewnego wieczoru gość poprosił Wayne’a, żeby zagrał bluesa. „Wyglądasz na takiego, co umie grać bluesa” powiedział - wspomina Wayne, dodając - miał na myśli kolor mojej skóry”. „No i zagrałem– kontynuuje – co nieco dodałem od siebie, bo nie słuchałem zbyt wiele bluesa. Znałem kilka kawałków, ale trzech, czterech godzin bym nimi nie wypełnił. Patrzę, a tu mój słoik zaczyna wypełniać się drobnymi. „Do licha, niezły ten blues!” pomyślałem sobie.
„Brzmisz jak Champion Jack Dupree” – powiedział klient.
„A kto to?” zapytał Wayne.
Po powrocie do Anglii gość wysłał Wayne’owi taśmę Dupree.
„Kiedy wrócę do domu, nagram bluesowy album” – obiecał sobie Wayne.

Po powrocie do Vancouver, pianista zaprosił do studia dwudziestu przyjaciół, postawił im wino i ser i nagrał swój debiutancki album „Alive and Loose”, na którym figurował jako Kenny „Blues Boss” Wayne. Opowiada, że „Blues Bossa” zaczerpnął z „The Return od the Blues Boss” Amosa Milburna z 1963 roku. Wayne widział zdjęcie okładki w internecie, ale samej płyty nigdy nie miał w ręku, chociaż została w międzyczasie wznowiona na CD.
Wayne opowiada, że nie zrobił wiele, by wypromować płytę, którą wydał w 1995 nakładem własnej wytwórni Blues Roots. Zwróciła jednak uwagę Andiego Grigga, redaktora Victorii, magazynu z Zachodniego Wybrzeża, który dał zdjęcie Wayne’a na okładkę. W 1996 płyta została nominowana do nagrody Juno, kanadyjskiego odpowiednika Grammy, w kategorii „Najlepsze Nagranie Bluesowe”. (Miał być nominowany jeszcze trzy razy, a w 2006 nagrodzony za „Let It Loose” wydaną nakładem Electro-Fi).

Wayne był zaskoczony sukcesem płyty. „Wow – pomyślał – ta płyta przyniosła mi więcej sławy, niż cała muzyka, jaką dotąd grałem. Chyba odnalazłem swoje powołanie – pomyślałem i nigdy już nie spojrzałem wstecz”.
Wayne założył bluesowy skład, w którego skład wszedł jego stary kumpel z San Francisco – Hoerl. Wayne zagrał swój pierwszy bluesowy koncert w Yale Hotel w Vancouver. Później występował w piano barach w okolicach Vancouver. Druga płyta, wydana w 1996 w wytwórni Real Blues “Blues Boss Boogie” – współprodukowana przez Grigga – spotkała się z jeszcze lepszym przyjęciem niż pierwsza. Shuggie Otis, który przebywał właśnie w Vancouver, grał na gitarze w trzech z szesnastu kawałków.
''Zdecydowaliśmy się ściągnąć go na jedno popołudnie - Wayne mówi o Otisie - opisałem mu, jak utwory mają iść. Wziął do ręki gitarę i powiedział ''OK”, a my puściliśmy taśmę w ruch. To był majstersztyk. ''

W 1999 Wayne’a zaczęto zapraszać do innych części Kanady. W Quebecu poznał Joe Louisa Walkera. Wayne nigdy o nim nie słyszał, ale był pod wrażeniem, kiedy Walker powiedział mu, że może go przedstawić Fatsowi Domino. Chociaż nigdy do tego nie doszło, Walker miał wkrótce stać się wzorem i mentorem Wayne’a.
Walker zaprosił pianistę do San Francisco, żeby zagrał na trzech ścieżkach jego płyty – wydanego przez Blue Thumb „Silvertone Blues''. „Z lotniska odebrał mnie Bentleyem - wspomina Wayne - pomyślałem: „Do licha, co tu się wyrabia! ''. Poszliśmy do jego domu w Novato, a dom ma wielki, ogromny. Oto przykład bluesmana, który umie zarabiać pieniądze. Wszyscy pozostali, których znam grają po knajpach i jeżdżą rozpadającymi się samochodami. ''
Gitarzysta wziął Wayne na tournee - jako członka jego zespołu, The Boss Talkers, i zaproszonego gościa - przedstawiając go po raz pierwszy publiczności USA i Europy. Dzięki Walkerowi, Wayne poznał swego obecnego kalifornijskiego managera, Ricka Batesa, do którego klienteli należy też Lurrie Bell i muzycy jazzowi - Lew Soloff i Ernie Watts.

W ubiegłej dekadzie Wayne nagrał cztery płyty, trzy z nich w Electro-Fi. Jego pierwszą płytą w kanadyjskiej wytwórni była wydana w 2001 „88th & Jump Street”, nagrana w Toronto z zespołem, w którego skład wchodzili gitarzyści Mel Brown i Jeff Healey, i w Chicago z basistą Bobem Strogerem i perkusistą Willie „Big Eyes'' Smithem. Druga, „Let It Loose” z 2005, powstała w Toronto i Vancouver. Zagrał na niej, jak przed laty, kuzyn Wayne’a Henry Avery. „Can’t Stop Now” z 2008 nagrano w studiach w Toronto, St. Louis, Richmond i Whitehorse. To najbardziej eklektyczny z albumów Wayne’a. Oprócz bluesa, boogie-woogie i rumba boogie, znalazła się tu romantyczna balladę zatytułowana „Ragin’ Storm” o huraganie Katrina, przypominająca prace Allena Toussainda i „My Sweet Little Peach”, utwór funk, na którym Wayne, ze swoimi pulsującymi rytmem partiami klawinetu, przypomina Billiego Prestona.

Wayne napisał „My Sweet Little Peach” o swojej córce Damarze, dziś 22-latce. Piosenka posiada rapowe interludium jego dziś 34-letniego syna Coriego. ''Długo się nie widzieliśmy - wspomina pianista - chciałem włączyć go w coś, co robię. Myślałem, że to byłby dobry sposób, żebyśmy znów byli razem. Wybrałem piosenkę, która komponuje się z rapem. Nie był to jeden z tych wulgarnych rapowych kawałków, które cały czas słyszy się w radiu, bo śpiewaliśmy przecież o jego siostrze.''

Jego najnowszy krążek, „An Old Rock on a Roll”, wydany w Edmonton w Albercie, w wytwórni Stony Plain, został nagrany w West Greenwich w Rhode Island. Jako producent i gitarzysta wystąpił na niej Duke Robillard. Wayne chciał początkowo zaprosić do produkcji Roya Rogersa, ale kalifornijski gitarzysta był w tym czasie chory. Później, już w Toronto, zauważył na plakacie nazwisko Robillarda. „A co z Duke’m?” pomyślałem. Uwielbiałem rzeczy jakie robił z Jayem McShannem. Wspaniale było z nim pracować. Mądry z niego chłop i przepada za pracą z pianistami. Poprosił, żebym napisał dla niego kilka piosenek.''. Bates dodaje, że jedną z przyczyn płyty artystycznego sukcesu płyty było to, że Robillard skłonił Wayne’a, by grał w wolniejszym tempie, niż miał to w zwyczaju grając dla kanadyjskiej publiczności. ''Wiele z piosnek miało nieco zbyt szybkie tempa – wyjaśnia Wayne – bo grałem je głównie Wielkiej Białej Północy''. Kilka lat temu, podczas występów w czarnym klubie w Vancouver, zauważył, że wolniejsze utwory bardziej podobają się afro-amerykańskiej publiczności. ''Zwolniłem trochę, żeby mogli się podłączyć” - wyjaśnia.

W czasie podróży Wayne poznał niektórych ze swych bohaterów bluesowego pianina, w tym Floyda Dixona, Big Joe Duskina i Johnniego Johnsona. Twierdzi jednak, że nigdy świadomie nie studiował stylu poszczególnych pianistów. Uważa, że to wczesne doświadczenia w akompaniowaniu chórowi gospel spowodowały, że tak szybko - i po mistrzowsku - zaadaptował się do bluesowego stylu gry na pianinie. ''Nigdy nie musiałem uczyć się gry - mówi – w jakiś sposób od początku wiedziałem, co mam robić. Zawsze czułem rytm. Łapałem go w mig''.

Na początku wieku, Wayne brał lekcje od kolegi z Vancouver, Lintona Garnera, starszego brata Errolla Garnera, niegdyś pianisty w big bandzie Billiego Eckstine’a. ''Uczył mnie, słuchając ze mną starych kawałków – opowiada Wayne - był wspaniałym muzykiem. Mógł grać linię basu, akordy i melodię w tym samym czasie. To było niezwykłe. Podrzucił mi kilka rozwiązań tonalnych i parę dobrych pomysłów. Był dla mnie jak ojciec. Mawiał: ''Mogę cię nauczyć paru rzeczy o fortepianie, ale nie mogę nauczyć cię grać jak mój brat. Mój brat był geniuszem. Nie umiał czytać. Po prostu miał talent. Niektórzy rodzą się z tą wiedzą, a inni muszą się jej uczyć. ''

Kanadyjski zespół Wayne’a aktualnie składa się z dawnego basisty B.B. Kinga - Russella Jacksona, gitarzysty Lindsaya Mitchella (niegdyś frontmana kanadyjskiej grupy rockowej Prism), perkusisty Lorena Etkina oraz saksofonisty Steve’a Hillmana. Gra z nimi głównie w Kanadzie. Gdy udaje się do Francji, bierze ze sobą tylko Jacksona. Europejscy organizatorzy, jak mówi, ''chcą czarnych, muszę więc szukać czarnych muzyków.”

''Kiedy opuszczam Kanadę, wszędzie znajduję zaprzyjaźnionych muzyków – mówi - organizatorzy zwykle sami zbierają dla mnie skład.'' Perkusista Will Hayes często gra z Waynem w Chicago. Podczas niedawnego angażu w Biscuit and Blues w San Francisco, zespół składał się z byłego basisty Joe Louisa Walkera - Henriego Odena, jego obecnego perkusisty, Jeffa Minnieweathera oraz Hiszpana Adriana Costy na gitarze. Wayne planuje w najbliższej przyszłości ukończyć powieść, nad którą pracuje, a później przekształcić ją zarówno w musical, jak i scenariusz filmowy. Ma również nadzieję, że ''jedna lub dwie piosenki z filmu'' zdobędą American Music Award. ''Moim największym marzeniem jest nagroda Grammy'' - mówi. Nadal też marzy o spotkaniu z Fatsem Domino.

tłum. by ingeborg

http://www.livingblues.com
foto: http://www.kennybluesboss.com
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-03-28
137 lat temu...
1887.03.28 W Kingsport w stanie Tennessee urodził się Cripple Clarence Lofton, znany wykonawca bluesa i boogie woogie. Zmarł 9 stycznia 1957 r.

72 lat temu...
1952.03.28 urodził się Benedykt Kunicki, muzyk, twórca, pomysłodawca i dyrektor artystyczny JIMIWAY Blues Festival i BLUES COLOURS Festival, współtwórca PSB, prezes Stowarzyszenia JIMIWAY -TABiR'70 i lider rhythm'n'bluesowej grupy FIRE BAND.
www.jimiway.pl
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..