reklama  
 
  play  
Piątek, 29 Marca w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "White, Bukka - Shake`em On Down - Sleepy Myn Blues"
Jazz
  Aktualnie: "john coltrane - The Very Best Of Jazz - my favourite things"
Blues Standards
  Aktualnie: "Etta James - Life, Love&the Blues - I Want To Ta Ta You, Baby"
Soul
  Aktualnie: "Aretha Franklin, The Royal Philharmonic Orchestra - A Brand New Me: Aretha Franklin (with The Royal Philharmonic Orchestra) - Angel (with The Royal Philharmonic Orchestra)"
Bluesrock
  Aktualnie: "Beth Hart and Joe Bonamassa - Live In Amsterdam (CD 2) - Strange Fruit"
Polski blues
  Aktualnie: "Magda Piskorczyk - Magda Live - Canned Heat"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [15019490]  Wizyt łącznie
 [65680]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
B.B.King. Ambasador bluesa, Blues Revue No 26 XII/I 1996/97  
Autor: administrator, 2009-02-06 15:24:15
B.B.King. Ambasador bluesa. Blues Revue No 26 XII/I 1996/97

by Al Kooper


Grałem w Londynie z Bobem Dylanem, kiedy Andy Robble, redaktor Blues Revue załatwił mi wywiad z moim starym, drogim przyjacielem B.B. Kingiem, tuż po jego występie w Royal Albert Hall. Pomiędzy trzecią a czwartą po południu miałem zadzwonić do road managera B.B. Kinga i omówić z nim szczegóły. Dzwoniłem przez półtorej godziny. Bez skutku. Próbowałem się z nim skontaktować przez Royal Albert Hall. W końcu udało mi się złapać go w hotelu. Powiedział mi ''O 7:10 schodzimy do hallu. B.B. spotka się z swoimi producentami i od 7.45 aż do 9.10 będzie do twojej dyspozycji. Akredytacja i bilety już na ciebie czekają''.

Jak na razie wspaniale. Złapałem taksówkę i punktualnie o 7.00 podjechałem pod Albert Hall. Poszedłem prosto do pokoju nr 9. Nic nam nie wiadomo o biletach dla Ala. Skierowano mnie do pokoju nr 1. Nie mamy żadnych biletów. Do drzwi pokoju nr 2 pukałem kolejne dziesięć minut. Poczułem się jak w kiepskim filmie.
Uwielbiam B.B., więc zacisnąłem zęby i pukałem dalej. Po kwadransie drzwi nareszcie stanęły przede mną otworem. O moim losem przesądzić miała drobna kobieta, mówiąca łamaną angielszczyzną. Akredytacja dla Koopera? Zaczęła wertować listę pod literą C. Nie, nie – pospieszyłem z wyjaśnieniem – moje nazwisko piszę się przez K. Ale akredytacja już przede mną leżała.

Moja akredytacja ''All Access'' pozwoliła mi dotrzeć jedynie do kantyny dla artystów, obsługa i zespół jedli właśnie obiad. Nie mogłem się do nich przysiąść, nie pozwolono mi też niczego zamówić. Tylko dla artystów – poinformowano mnie sucho. O tak, to Anglia jaką pamiętam!
Nagle ujrzałem B.B. Przechodził przed salę z grupką współpracowników. Zerwałem się jak oparzony i pobiegłem za nim. Ochrona przy drzwiach mnie przepuściła, sądząc, że towarzyszę B.B. ''B.B – wrzasnąłem, kiedy już mieli wsiąść do windy – to ja, Al Kooper!''. B.B. roześmiał się i skinął na strażników ''Przepuśćcie go!''. Miałem szczęście, inaczej nie miałbym szans wejść. Pogawędziliśmy o starych czasach i przeszliśmy do saloniku B.B. Spotkałem tam jego road managera. ''B.B. porozmawia sobie z ludźmi z wydawnictwa – oznajmił mi – i zaraz potem oddaje się w twoje ręce''.

Ok, świetnie... Usiadłem w głębi pokoju i podziwiałem B.B w akcji. Jest prawdziwym profesjonalistą, uwielbiam obserwować mistrza przy pracy. Jesienią ma się ukazać jego autobiografia, przybyli goście są jego angielskimi wydawcami. Pod koniec ''występu'' B.B. przedstawił mnie im. Kiedy wymienialiśmy wzajemne uprzejmości, B.B. wykradł się chyłkiem razem z road managerem.
Po kilku minutach na szczęście dla mnie zapowiedziano odwrót do garderoby. Byłem wykończony, pot kapał mi z czoła. Trzeba doświadczenia B.B., by poradzić sobie a atakami tych medialnych piranii. Nie potrzebuję dodawać, że moja akredytacja nie obejmowała garderoby. Ciekawe, co też Londyńczycy mieli na myśli, wpisując na nich ''All Access''?) Zjawił się road manager i odholował mnie do kantyny 'tylko dla artystów'.
''B.B. daje w tej chwili wywiad ''Pulisher's Weekly'', przyjdę po ciebie, kiedy skończy''. Zgadłem, że B.B. nie będzie 'tylko do mojej dyspozycji', jak obiecywano. Ale cóż miałem począć, czekałem pokornie gotując się z niecierpliwości. W kantynie, jak zresztą wszędzie w Anglii, nie było klimatyzacji i pot grubymi kroplami spływał mi po twarzy, nie polepszając mi samopoczucia. Była 8:15 kiedy manager wrócił i zaprowadził mnie do garderoby B.B. Nareszcie mogliśmy usiąść i spokojnie porozmawiać. Byłem tak wykończony czekaniem, że nie wspomniałem już nawet B.B., żebyśmy sobie wieczorem wspólnie podżemowali. Padłem na swój fotel i w nim już pozostałem. Wytrzymałem jakieś pięć numerów, nagłośnienie było katastrofalne, a upał zwalał z nóg.
A oto moja rozmowa z tym najmilszym i najłagodniejszym człowiekiem, jakiego zna świat.

B.B.: Wiele razem przeszliśmy, prawda Al?
Al: Z ust mi to wyjąłeś B.!
B.B.: Wiele razem zrobiliśmy, ale wywiadu jeszcze razem nie robiliśmy...

Al: Znam Cię dobre trzydzieści lat. Grałem z tobą, gadałem, śmiałem się z tobą, produkowałem twoje płyty...
B.B.: Tak, to prawda.

Al: I nigdy, przenigdy nie widziałem, żebyś uniósł się gniewem.
B.B.: (śmieje się)

Al: Czy B.B.King ma jakieś ciemne strony?
B.B.: O tak, o tak. Jest taka jedna, choć tylko nieliczni mieli szansę się z nią zetknąć. Bardzo rzadko dochodzi do głosu. Staram się na nią panować. Mówię na przykład aranżerom, którzy pracują z naszym zespołem: ''Nie wpadajcie w gniew, kiedy ktoś nie pojmie, na czym wam zależało przy pisaniu. Pamiętajcie, jaka jest wasza rola i dla kogo piszecie i nie piszcie czegoś, co nie zostanie zrozumiane. W ten sposób nigdy nie stracicie cierpliwości i nie rozgniewacie się na muzyków''. Tak właśnie codziennie sam się dyscyplinuję. Nigdy nie oczekuję, że ludzie będą robić dokładnie to, czego od nich oczekuję. Proszę ich, by robili wszystko, co w ich mocy i mam do nich zaufanie. Powtarzam sobie ''Starają się najlepiej, jak umieją''. Czy udaje im się grać tak, jak pragnę? Różnie bywa.

Al: I nigdy nie wybuchasz?
B.B.: O, zdarza mi się. Wówczas gdy spotykam się z arogancją. Ale staram się ogromnie, Al, pracuję nad tym, by być zawsze spokojnym i opanowanym. A kiedy ogarnia mnie gniew... cóż, czytałem kiedyś, że gdy Indianie chcieli kogoś uśmiercić, chwytali grzechotnika i owijali go namoczonym rzemieniem, którego koniec przytwierdzali do ciała ofiary.

Al: To zawsze działa.
B.B.: Rzemień wysychał na słońcu i zaciskał się wokół ciała węża, który rozgniewany kąsał wściekle ciało ofiary.

Al: Uff, cieszę się, że niczym ci nie zawiniłem B.
B.B.: Gniewam się, kiedy ludzie robią mi na złość, choć wcale nie muszą. I jestem za to potem zły na samego siebie. Dlatego nie lubię wpadać w gniew.

Al: Szczególnie kiedy pod ręką jest lasso. Ja sam mogę poświadczyć, że jesteś najłagodniejszym człowiekiem, jakiego znam, a pracuję w showbiznesie od 1958 roku.
B.B.: Dziękuję, Al, za te dobre słowa, napęczniałem z dumy.

Al: Nigdy nie widziałem, by ktoś równie pogodnie jak ty znosił przeciwności losu.
B.B.: Nauczyłem się i doświadczyłem w praktyce, że życie staje się lepsze, gdy nie daje się ponosić emocjom, nie pozwala wytrącić z równowagi. O wiele lepiej jest spokojnie wyłożyć swój punkt widzenia, niż go narzucać. Tak łatwiej osiąga się cel. Niech inni robią z siebie głupców, ja nie będę, o nie.

Al: Amen. Dobrze mówisz. Pamiętam, że kiedy razem nagrywaliśmy, grywałeś zawsze Walterowi stare kawałki (mowa o Walterze Kingu, liderze bandu i siostrzeńcu B.B.Kinga), czułem, że pragnąłeś zaszczepić wiedzę o niej młodszemu pokoleniu.
B.B.: O tak, tak właśnie starałem się czynić. Byłem szczęśliwy, mogąc mu pomóc dostać się na studia – na uczelnię stanowa Tennessee, którą później ukończył. Walter podziwiał Coltrane'a, wielkich jazzmanów, ale ja chciałem mu pokazać, jak grali King Curtis, albo Scotty, ten który grał z Billem Doggettem...

Al: Clifford Scott?
B.B.: Tak właśnie. Chciałem, żeby poznał ich muzykę, i muzykę Louisa Jordana. Dla nich ważny był nie artyzm, ale uduchowienie. Ach, Al, co tu dużo mówić, wielu z nich było dla mnie prawdziwym objawieniem. Kiedy tak siedzieli i grali, pragnąłeś paść na kolana i błagać ich, żeby nie przestawali. A Coltraine? To prawda, pod względem artystycznym osiągnął mistrzostwo, ale ja nie jestem studentem, ani profesorem, nie techniki szukam w muzyce, ale emocji. Dla mnie istnieją tylko King Curtis, Clifford Scott, Louis Jordan... myślę tu o saksofonie.

Al: Lubisz Hanka Crawforda?
B.B.: O, wiesz, że tak i tego drugiego chłopaka, który grał z Hankiem.

Al: Fatheada Newmana?
B.B.: Tak, właśnie jego... modernistyczny, ale tak spokojny (B.B. i Al równocześnie chwytają się za serce) tu w głębi. (śmieją się oboje).

Al: Jak sądzisz, czy w swojej książce o historii bluesa (Blues All Around Me, Avon, 1996) udało ci się wyrazić to, co czujesz?
B.B.: Tak sądzę. Nie siliłem się, by zabłysnąć. Chciałem opisać historię tak, jak jawi się moim oczom, tak, jak ją odczuwam. Tyle się na przykład mówi o Robercie Johnsonie, jako o gitarzyście. Z pewnością był wspaniały. Lecz dla mnie to Lonnie Johnson jest prawdziwie wielki. To na niego stawiam. Miał tą duszę, feeling, mógł zagrać wszystko – country, jazz, choćby i rock-and-rolla.

Al: Dla mnie wielką wagę ma gra basisty. Kiedy gram solówki, daję się ponieść. Dobry basista jest dla mnie opoką, nie pozwala się pogubić. Słyszę go w tle i już wiem, gdzie jestem.
B.B.: W samej rzeczy. I jak tak czuję. Do dziś mam ten problem. Nigdy nie zapomnę mojego przyjaciela Roberta Lockwooda. Wołaliśmy na niego Robert Junior Lockwood. Robert grał z nami w 1949 roku, jak sądzę. Wciąż mnie przywoływał do porządku. ''Gdzie cię nosi, do diaska?''. Stukał mnie w głowę i mówił ''B.B., używaj głowy, przestań tak partaczyć''. Nieraz nieźle mnie zrugał, zresztą z pożytkiem dla mnie. Wciąż mnie strofował. Przestaliśmy grać razem, kiedy zrezygnowałem z prowadzenia zespołu i zdecydowałem się na trio. Powiedział wtedy ''Dobry Boże, nie wierzę! Udało mi się!''. Cały czas starał się mi wbić do głowy, że muszę się rozwijać. Robert grał bluesa, a jednocześnie był jednym z najbardziej postępowych ludzi, jakich znałem. Nie było dla niego granic. Pamiętał, jak zagrał mi ''One O'Clock Jump''. Zagrał całość sam. Partie basowe, akompaniament, melodię, wszystko na jednej gitarze. Znałem ten utwór w wykonaniu Counta Basie'go i całego big-bandu, a Robert Junior zagrał go całkiem sam.

Al: Jaką techniką grał?
B.B.: Używał plectrum, szarpał struny palcami. Chyba żadna technika nie miała dla niego tajemnic. Nigdy tak naprawdę mnie nie uczył, a jednak do dziś dźwięczą mi w pamięci jego słowa. Kiedy siedzę tak sobie i gram sam jeden, bez pomocy drugiego muzyka nie daję sobie rady z wszystkimi dwunastoma taktami. Większość tych, którzy nie pobierali nauk, nie potrafi odróżnić taktów, przebiegają przez nie, jak leci.

Al: Ale grasz prosto z serca i to tylko się liczy.
B.B.: To właśnie próbował mi przekazać Robert Junior. Kiedy spotkałem go po raz pierwszy, miałem wrażenie, jakbym znał go od lat. Oglądałem go w King Biscuit Show z Sonny Boyem Williamsonem. Któregoś wieczoru graliśmy w Hughes, w Arkansas. Robert przyszedł i usiadł, żeby nas posłuchać. Kiedy powiedzieli mi, że to Robert Junior, omal nie oszalałem. Tak bardzo chciałem, żeby się do nas przyłączył. Ludzie tańczyli i bawili się całą duszą, a to dlatego, że jak mówiłeś grałem wtedy całym sercem i miałem dobry beat. Wciąż mam dobry beat, ale timing zawsze był moją słabą stroną. Muzycy, którzy ze mną grają, mają jak sam dobrze wiesz ciężki chleb, gubię takty, czasem zmieniam chwyt dopiero po dziesiątym, albo i dwunastym takcie. Ale beatu nie brakuje, a ludzie tańczą i bawią się wesoło i nic ich nie obchodzi technika, ani to, jak naprawdę grasz.

Al: John Lee Hooker taki był. Wciąż taki właśnie jest. Gra, jak ja to nazywam, trzynastotaktowce.
B.B.: Święta racja.

Al: Bob Dylan też tak gra.
B.B.: Naprawdę?

Al: No pewnie. Grałem z nim wczoraj w Hyde Parku.
B.B.: Wszędzie o tym mówią. Tłumy ludzi. Do licha, jakże by inaczej – Dylan, Clapton i ty.

Al: Ja tylko akompaniowałem Dylanowi. Koszmarny występ, B., za dużo ludzi, za duża odległość, nie było jak nawiązać kontaktu z ludźmi. Nie lubię takich spędów. W takich warunków nie ma mowy o naprawdę dobrym koncercie. Spytaj Beatlesów. Nie da rady, za wielki był.
B.B.: Ech, gdybym tam wczoraj był. Nie na scenie, tak zwyczajnie, na widowni.

Al: Grałeś kiedyś na takim wielkim spędzie?
B.B.: I to nie na jednym. W Atlantic City przyszło nas słuchać pięćdziesiąt tysięcy. Z kim to jeszcze grałem? To musieli być Rolling Stones'i. A festiwal bluesowy w Chicago – dobre trzysta pięćdziesiąt tysięcy widzów. Tak, to właśnie był największy, na jakim grałem.

Al: I co? Czułeś się tak, jak opowiadałem?
B.B.: Tak, ale trochę inaczej ich odbierałem. Gdziekolwiek nie spojrzałeś – morze głów. Wszędzie dookoła, i tuż pod tobą. Kiedy zaczęli się poruszać, przypominali mi wzburzone fale. Tak, to był największy tłum, przed jakim kiedykolwiek grałem. Czasem lubię i takie koncerty. Kiedy indziej lepiej mi się gra przed mniejszą widownią.

Al: Albert Hall to wspaniałe miejsce.
B.B.: Nie grałem w Robert Hall, chciałem powiedzieć w Royal Albert Hall, od lat 70-tych. Tak, od tak dawna. Grałem wtedy z Dusterem Bennettem, Long Johnem Baldry'm, Fleetwood Mac'iem.

Al: Alexisem Kornerem?
B.B.: Tak, z Alexisem, Sonem Terry i Brownie McGhee. Tyle to już lat.

Al: Pamiętasz co powiedziałeś w Rattle&Hum, kiedy przyszli do ciebie chłopcy z U2? Nie gram żadnych akompaniamentów!
B.B.: Prawda! (śmieje się!). Nie gram. Nie gram w samej rzeczy. Dobrze mi idzie, kiedy akompaniuję komuś, ale sobie – nigdy.

Al: A więc mimo wszystko akompaniujesz? Tylko nie sobie samemu.
B.B.: Ehh, żaden ze mnie gitarzysta. Mój obecny gitarzysta, Leon Warren, to dopiero talent. Jest fantastyczny. Nigdy nie zaprzestanie mnie zadziwiać. Każdego wieczoru gra inaczej, lepiej, pełniej. Słucham z podziwem i myślę – jest jeszcze lepszy, niż wczoraj! On i Mike Doster (basista), to dwaj najmilsi ludzie, z którymi kiedykolwiek pracowałem. Jesteśmy razem już tak długo, a nigdy, przenigdy nie było między nami niezgody. Ani razu. Żadnego ''Słuchaj no, grasz tak jak chcę, albo wcale''. Ani razu! Ani razu!

Al: (śmieje się)
B.B.: Mówię ci, ani razu. Wszyscy ci ludzie pracują dla mnie z własnej woli, nie trzyma ich żaden kontrakt, wystarczyło mi ich słowo. Boogallo, ten trębacz, który tak potrząsa głową, jest już ze mną osiemnaście lat. Pozostali - dobre dziesięć, poza perkusistą Kelly'm Colesem. Tylko on jeden pracuje z nami krócej niż dziesięć lat. Mam dla nich szacunek, a i oni mają szacunek dla mnie. Jesteśmy w trasie po dwa, trzy tygodnie. Ostatnio wyjechaliśmy 3 czerwca, a wróciliśmy 28, przez ten czas nic nas nie poróżniło. Wszyscy się wspieraliśmy, naprawdę wspieraliśmy. Nic, tylko grać. To właśnie dla mnie jest prawdziwy zespół.

Al: Jakiej muzyki chętnie dziś słuchasz?
B.B.: Al, łatwiej mi powiedzieć, jakiej nie słucham.

Al: Dawaj!
B.B.: Nikt konkretny nie przychodzi mi na myśl. Chylę czoła przed każdym muzykiem, bo wiem, przez jakie piekło przeszli, by dziś występować. Znam to po sobie. Wiem, jak trudno było zajść tu, gdzie dziś jestem. Pamiętasz Dizzy'ego Gillespie? Nauczyciel trąbki rugał uczniów za wydymanie policzków przy graniu. Jakiś mądrala zaoponował mu ''Dizzy Gillespie tak właśnie gra!'', a nauczyciel mu na to ''Tak, i on jeden wystaczy!''. Wiesz Al, każdy rok przypomina zbieranie bawełny, albo kukurydzy. Każdy rok przynosi coś nowego, rodzą się nowi geniusze. Każdego roku myślę z przejęciem – Co też nowego przyniesie? Jaka nowa gwiazda się objawi? Przybywają wciąż nowi. Wystarczy, że usiądziemy i poczekamy.

Al: Wciąż siedzisz wiele w internecie?
B.B.: Jeszcze nie tak wiele, jakbym chciał. Tyle się wciąż uczę nowego.

Al: Wozisz ze sobą laptopa?
B.B.: Pewnie, stoi właśnie w moim pokoju.

Al: A jakiego? Ludzie będą chcieli wiedzieć, jaki komputer ma B.B.King!
B.B.: Toshiba. A 4400, czy jakoś tak. Ma wbudowany CD-ROM. Tyle w niego wpakowałem danych, że przydałaby się już nowa pamięć. Byłoby pewnie lepiej, gdyby sprzedali mi laptopa bez CD-ROM-u. Eh, Al, po co ludzie dorastają? Tyle pytań miałbym ochotę wciąż zadawać. Pytam się i oczekuję od ludzi prostej, konkretnej odpowiedzi – na przykład od Sida, mojego managera. Nie żadnego ''Jak to B., nie wiedziałeś tego?'', albo ''Byłem pewien, że to już znasz''. Kiedy jesteś dorosły, wstydzisz się zadawać pytania, krępujesz przyznać do niewiedzy. A dziś wystarczy odpalić komputer i pytać o co dusza zapragnie! O co tylko chcesz! Znajdziesz tu każdą odpowiedź.

Al: (zwiją się ze śmiechu)
B.B.: Pojmujesz? Niesamowicie mnie to cieszy. Ale nie tylko to. Mam w laptopie oprogramowanie MIDI, starczy za całą sekcję rytmiczną. Gra, kiedy tylko dusza zapragnie.

Al: Uff, muszę już lecieć, B.
B.B.: Dziękuję, że mnie wysłuchałeś. To wiele dla mnie znaczy. Mówię szczerą prawdę. Tak bardzo lubiłem z tobą pracować. Dzięki tobie zrobiłem tyle rzeczy, na które nigdy bym się nie poważył. ''Drownin' In A Sea Of Love?'' Za nic bym się za to nie zabrał.

Al: Pamiętasz? Ty nigdy nie odrabiałeś zadań domowych. Dziwiłem ci się.
B.B.: Prawda. Nigdy się nie przykładałem.

Al: Poszedłem i pociąłem ścieżkę. Dodałem wokal, żebyś wiedział, kiedy masz wchodzić. A potem troszkę solówek i wysłałem ci to wszystko na kasecie. Nigdy jej nie przesłuchałeś, przyznaj się.
B.B.: Po prostu nie słucham co inni grają.

Al: Czuję, że moja kaseta wylądowała w koszu?
B.B.: Nie słuchałem jej, przyznaję. Wiem, że młodzi potrafią wysłuchać czegoś jeden raz, a potem zagrać to z pamięci. Ja tak nigdy nie potrafiłem. Polegam jedynie na tym, co czuję, nie na czyimś osądzie. Mam takiego aranżera, Maxwella Davisa. Przygania mi od czasu do czasu: ''B.B., nie trzymasz tempa. Co ty wyprawiasz? Popatrz rozpisałem wszystko dokładnie. Tyle i tyle słów na takt'' Ale ja się ciągle spóźniam, albo i wyprzedzam muzykę.

Al: To właśnie nazywam stylem!
B.B.: A ja nazywam to degrengoladą!

Al: Nie przecz mi, chłopie. To styl i basta.
B.B.: Jestem sobą, wiesz. Nie będę imitował niczyjego stylu. Przepadam za Joe Simonem, ale nie będę śpiewał tak, jak on.

Al: A czy ja chciałem, żebyś śpiewał jak Simon, wariacie?
B.B.: Wiem, wiem, ale jak już mówiłem, ja po prostu nie słucham innych. Może za dziesięć lat będę bardziej chętny. Ale i tak świetnie nam było z tobą pracować.
Al: Dość na dziś, przyjacielu. Idź do nich i rzuć ich na kolana. Dobrego grania, B.!

tłum. by ingeborg
mat. by bluesbird
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-03-29
58 lat temu...
1966.03.29 w Chicago w ulicznej bójce zginął Jazz Gillum, harmonijkarz bluesowy z Indianoli w Missisipi, partner Big Billa Broonzy'ego. Przeżył 62 lata.

50 lat temu...
1974.03.28 w Nassawadox zmarł Arthur ''Big Boy'' Crudup, jedna z czołowych postaci Delta bluesa, ulubiony wykonawca Elvisa Presleya. Ur. w Forest, Missisipi, 24.08.1905

56 lat temu...
1968.03.29 w Ottawie ur. się Sue Foley, kanadyjska wokalistka i gitarzystka bluesowa.

57 lat temu...
1967.03.29 w Cleveland ur. się John Popper, lider Blues Traveler, harmonijkarz, gitarzysta i wokalista blues-rockowy.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..