reklama  
 
  play  
Piątek, 19 Kwietnia w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Baby Tate - The Blues of - Lonesome Over There"
Jazz
  Aktualnie: "Al Di Meola - Electric Rendezvous - Black Cat Shuffle"
Blues Standards
  Aktualnie: "Luther Allison - 1977 - Love Me Papa - It`s Too Late"
Soul
  Aktualnie: "Ben Harper&The Blind Boys Of Alabama - There Will Be A Light - Wicked Man"
Bluesrock
  Aktualnie: "Chris Robinson - New Earth Mud - Barefoot by the Cherry Tree"
Polski blues
  Aktualnie: "Adam Kulisz - Bluesletter - Jimi, Jimi"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [14986299]  Wizyt łącznie
 [10767]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  artykuły  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
WYWIAD ZE SNOOKY PRYOREM, Living Blues, 09/10 1995  
Autor: administrator, 2009-09-15 18:00:47
WYWIAD ZE SNOOKY PRYOREM, Living Blues, 09/10 1995

by Jim O’Neal, Steve Wisner, David Nelson

„I started the Big Noise Around Chicago”


James Edward “Snooky” Pryor, którego śmiało nazwać można ojcem chicagowskiej harmonijki bluesowej, od ponad trzydziestu lat mieszka w Ullin, w stanie Illinois. Ullin to senna mieścina przy drodze 51-ej, około dwudziestu mil na północ od Cairo w południowym Illinois. Okolice Cairo mają bogatą tradycję bluesową, od lat 20-tych do 60-tych w licznych juke-jointach toczyło się tu barwne życie muzyczne. Samo Ullin wydaje się jednak zbyt ciche, by być kolebką człowieka, który wstrząsnął posadami Chicago. Snooky Pryor był widocznie zmęczony gorączką miasta, kiedy zostawił Chicago dla Ullin w 1967 roku. Porzucił muzykę już kilka lat wcześniej, pragnąc poświęcić czas swej powiększającej się rodzinie i ujść przed nieuczciwymi zagrywkami biznesu muzycznego. Odejście ze sceny muzyka, który nagrał pierwszy utwór powojennego bluesa wywołała burzę domysłów wśród fanów bluesa. Krążyły plotki, że Pryor został kaznodzieją, przeszedł na islam, a nawet umarł. Dopiero obszerny wywiad z Pryorem zamieszczony w Living Bluesie z 1971 roku, a przeprowadzony przez starego przyjaciela Snooky’ego – Homesick Jamesa, rozproszył wątpliwości i zapoczątkował wielkie zainteresowanie Snooky’m, które przyspieszyło jego powrót na bluesową scenę.

Obecnie Pryor ma tyle zaproszeń, że musi, jak mówi, zmniejszyć tempo pracy. Jego udane nagrania dla Blind Pig i Antone’a i tryskające energią występy uczyniły do ulubieńcem publiczności zarówno na krajowych festiwalach, jak i muzycznych scenach Europy. W 1993 ukochana żona Snooky’ego zginęła w wypadku samochodowym. Przeżyta tragedia znacznie osłabiła jego wolę podróżowania (utwór, który opowiada o tej stracie – Peace of Mind – ukazał się w albumie Boba Margolina, wydanym przez Alligator Records, z Pryorem w partii wokalu). Snooky nadal jednak intensywnie występuje, znajdując w międzyczasie czas na wędkowanie w ulubionych zatoczkach wokół Ullin. Oprócz gościnnego udziału w projekcie Margolina, Pryor szykuje też kolejną płytę zawierającą nagrania live z występu w programie radiowym „Mountain Stage” w 1992 roku. Wkrótce też zamierza wejść do studia, by nagrać kolejny, trzeci już album dla Antone’a.

Poniższy wywiad napisano na podstawie rozmów ze Snooky Pryorem, toczonych przez Jima O’Neala i Steve’a Wisnera) w Chicago, 7 marca 1979 roku i w Ullin, 31 lipca 1995 roku przez Jima O’Neala i Davida Nelsona.

Gdzie zaczęła się twoja historia?

W Lambert, w Mississippi. Jako ośmiolatek wędrowałem po okolicy grając na harmonijce.

Urodziłeś się na plantacji?

Nie, mój ojciec miał własną, niewielką farmę. [Pryor urodził się 15 września 1921 r.]

Czy ktoś z twoich bliskich grał na instrumencie?

Nikt z nas. Jedynie wujek grał trochę na skrzypcach.

Jak się nazywał?

Will Fiddler. Chłopcy, którzy z nim grali zwali go Tom Highroller. Był tam i albinos, który grał na harmonijce.

Kto to był?

Albinos. Nazywał się John Blissett. Grywał na ulicach. Słuchaliśmy go, kiedy byliśmy mali, ja i Jimmy Rogers. Grał też na zabawach. Wspomnijcie jego imię w okolicy Clarksdale, zobaczycie jak wielu ludzi wciąż go pamięta.

Próbowałeś naśladować jego grę?

Potrafię grać tak jak on, ale nie przepadam zbytnio za jego stylem. Za wiele w niej skakania tu i tam. Była taka piosenka „Mississippi Dragline”. Ależ on ją piekielnie dobrze grał. Potrafił sprawić, że harmonijka aż śpiewała. Grał w starym stylu, jak Sonny Terry i inni. Choć ja sądzę, że był ciut lepszy od Sonny’ego. Lubię wszelką muzykę, ale wolę oszczędną grę. Kiedy dmie się zbyt mocno, harmonijka nie zawodzi, nie skarży się tak, jak lubię.

W jaki sposób nauczyłeś się gry na harmonijce?

Grałem ze słuchu. Słuchałem najróżniejszych nagrań.

Czyjej muzyki słuchałeś?

Cóż, słuchałem Ma Rainey, Blind Lemona Jeffersona, Charley’a Pattona, no i Sonny Boy’a numer dwa, czyli Rice’a Millera, a potem i Sonny Boy’a numer jeden [Johna Lee Williamsona], bo i on zaczął w owym czasie wydawać płyty.

Spotkałeś osobiście Sonny Boy’a numer dwa?

O tak, spotkałem go w 1934... O tak, lubiłem go słuchać, kiedy byłem chłopaczkiem. Grywał tu u nas w Vance, na ulicach. Stawał zwykle na skrzyni, żeby wszyscy dobrze go widzieli i dął w harmonijkę jak wszyscy diabli, a ludzie rzucali mu pieniądze do pudełka po butach. Pieniądz to był w tamtych czasach pieniądz, wiecie jak to jest... i ja pragnąłem zarabiać, jak on. W owych czasów muzyków nie było wielu, a on był pośród nich najlepszy. Miał styl, jakiego nikt nie miał, nikt inny wtedy nie potrafił jeszcze tak grać. Nikt inny, tylko on jeden.

Nazywał się już wtedy Sonny Boy’em?

Nie, kazał na siebie mówić Little Boy Blue... Ale znam przyczynę, dla której zmienił przydomek. W tamtych czasach Sonny Boy I zaczął wydawać płyty, płyty się sprzedawały, a Sonny’ego reklamowano, jak kraj długi i szeroki. Nie było wtedy jeszcze zdjęć na okładkach, więc wystarczyło, żeby Rice Miller grał równie dobrze, jak Sonny, by zmylić słuchaczy. Tak to zdobył większą sławę od samego Sonny’ego. Aż wreszcie Sonny Boy I przyjechał z Chicago do Heleny i zdjął go z anteny. Pamiętam to jak dziś.

Co się wydarzyło, kiedy Sonny Boy tu przyjechał?

Cóż, jakoś się dogadali, ale całkiem długo Sonny Boy II nie pojawiał się na antenie. Widzicie, Rice Miller zbierał wszystkie zaszczyty, które przypadały Sonny’emu. I to pewnie była przyczyna, dla której nigdy nie wybrał się na Północ. Pojawił się tam dopiero na stare lata. Kiedy wpadałem z Chicago do nas na Południe, zaglądałem na jego występy. Pamiętam, jak kiedyś razem z Floydem i Moody’m [Jonesami] ruszyliśmy w trasę po południowych stanach. Floyd pochodził z Arkansas. Zawitaliśmy i tam. Rice Miller grał wtedy w miejscu zwanym Horseshoe, w Arkansas. Dowiedział się, że tam wystąpimy, więc zagrał kilka dni wcześniej, tak że wszyscy nadal sądzili, że słuchają prawdziwego Sonny Boy’a... Pytałem go kiedyś, po co podszywa się pod prawdziwego Sonny Boy’a. Chciał, żebym nie wyjawiał tego ludziom. W tym czasie ciężko mu było zdobyć harmonijkę. Dałem mu moją. Lubił te najwyższe, grał zwykle na harmonijce F, najwyższej, na jakiej ja grałem, dałem mu więc harmonijkę F i C, żeby mógł dać koncert wieczorem. Powiedział mi wtedy „Nie mów ludziom, kim jestem”. Nie chciał, żeby się dowiedzieli.

Znał wówczas jakieś numery Sonny Boy’a I ?

No pewnie, znał je na pamięć. Z jedną jedyną różnicą – grał je lepiej od niego. Był piekielnie dobry, lepszy od Sonny Boy’a I.

Grałeś kiedyś z nim, kiedy występował na Południu?

Rice Miller? Nie, nie wtedy na Południu. Ale grałem z później, kiedy już przyjechał do nas do Chicago. Powiedział Homesick Jamesowi i innym chłopakom, że jestem jednym jedynym, którego szanuje za grę na harmonijce. Zaprzyjaźniliśmy się jak bracia, kiedy przyjechał do Chicago.

A Robert Johnson? Spotkałeś go kiedyś na Południu?

Roberta Johnsona? Nie, nigdy go nie spotkałem.

A jego muzyka? Słuchałeś jej?

O tak, pamiętam, jak wszędzie leciało jego nagranie – Terraplane.

Czy kiedy dorastałeś, w okolicy były jakieś zespoły?

Wtedy wiecie, grano zwykle w pojedynkę, albo we dwóch. Harmonijka i gitara, albo dwie gitary, czasem gitara i ktoś, kto do rytmu uderzał trzonkiem miotły w podłogę. Trudno więc mówić o zespołach. Grywaliśmy do tańca po domach. Tak było aż do lat 40-tych, kiedy wyjechałem do Chicago. W 1946, 47, 48 i aż do 49, a właściwie aż do lat 50-tych nie było u nas zespołów, ani klubów muzycznych. Były tylko zabawy w prywatnych domach.

Kiedy pierwszy raz zagrałeś na zabawie?

Zacząłem od okolic Vance i starej plantacji, którą zwali Lipe’s Plantation. Ale w owym czasie nie wolno było mi tam chodzić i James Scott musiał wykradać mnie z domu i odwozić z powrotem, zanim rodzice się obudzili. Gdyby nie znaleźli mnie w łóżku, niechybnie by mnie zabili.

Nigdy cię nie przyłapali?

Ależ skąd. Zawsze udawało mi się jakoś przemknąć. Gdyby mnie złapali, nie rozmawiał byś dziś ze mną. Tak, tak nie byłoby dziś Snooky’ego między żywymi. Mój stary by mnie zabił. Jak Boga kocham. Nienawidził tej naszej muzyki, wiecie jak to jest... mawiał, że to diabelska muzyka. Ale ani wtedy, ani dziś nie ma w niej nic diabelskiego. Chciałbym, żeby ojciec mógł dziś zobaczyć, co osiągnąłem dzięki tej diabelskiej muzyce.

Wspominałeś mi kiedyś, że twój ojciec był kaznodzieją? Czy twoi bliscy śpiewali w kościelnym chórze?

O tak, mój ojciec, ciotki i bracia śpiewali, ale ja sam nigdy.

Więc to James Scott pierwszy zabierał cię na występy?

Tak właśnie. Był naprawdę dobrym gitarzystą, a jednak nigdy nie stał się szerzej znany. On jeden pozwolił mi akompaniować sobie na harmonijce. Był sporo ode mnie starszy. Pamiętam, jak zachodziłem do domu jego matki, miała małą wnuczkę, z którą się bawiłem. Dopiero uczyłem się wtedy grać. James trzymał swoja gitarę w zamknięciu, a ja wydobywałem ją po cichu i brzdąkałem na niej, póki nikogo nie było w pobliżu. Pewnego razu gitara upadła mi na ziemię, robiąc mnóstwo hałasu. Zjawiła się jego matka i zapytała mnie – a wołała wtedy na mnie Bubba – Co wyprawiasz z tą gitarą, Bubba? Nie mógłbym skłamać, i tak czekał mnie łomot. Uff, oberwałem wtedy niezłego klapsa. Pamiętam też, jak chodziłem do nich na ryby. Mieli przed domem wielkie, zarośnięte jezioro, w którym żyły aligatory.

Czy to było w Lambert?

Pomiędzy Lambert i Vance. Zrzuciłem ubranie i wskoczyłem do jeziora. Mówiono mi, że pełno w nim aligatorów, ale kto by się tym przejmował. Matka Jamesa przybiegła i wyciągnęła mnie z wody całkiem nagiego. Ale mi wtedy sprawiła lanie. A potem odesłała mnie do domu. Ona i jej mąż wsadzili mnie w samochód i zawieźli do rodziców, gdzie znów dostałem cięgi. Na długo odwiedli mnie wtedy od pływania. Tak to było, bracie. Dawali ci w skórę i odwozili do rodziców, gdzie znów spuszczano ci lanie. Może gdyby dzisiejsze dzieci tak wychowywano, mniej byłoby przestępstw. Mi w każdym razie cięgi wyszły tylko na zdrowie. Całkiem porządny chłop wyrósł ze mnie. Nigdy nie wpadłem potem w poważniejsze kłopoty.

Wspominałeś, że Jimmy Rogers też pochodził z okolic Lambert.

Jimmy był z naszej okolicy, on i jeszcze jeden dzieciak, którego wołaliśmy Kitten, i jeszcze jeden o przezwisku Go, no i Little Brother Hood. Wszyscy graliśmy na harmonijce. Jimmy grał naprawdę dobrze. Ale ja byłem najlepszy z nich. Byłem królem, mówię wam. Zapytajcie chłopaków.

Jimmy wyjechał z miasta przed tobą?

Nie, to ja pierwszy wyjechałem. Opuściłem miasto w 1936 roku. A Jimmy’ego Rogersa spotkałem znowu dopiero w 1945 na Maxwell Street, kiedy już wyszedłem z wojska. Tak, właśnie wtedy spotkałem go znów.

Gdzie się podziewałeś, kiedy wyjechałeś z Lambert?

W Missouri, Arkansas, posiedziałem chwilę w Cairo, a potem skoczyłem na Północ, do Chicago.

Jak długo trwało zanim z Lambert przyjechałeś do Chicago?

Przyjechałem tu w 1940.

Z czego wówczas żyłeś? Zbierałeś bawełnę?

Nieee. Nie robiłem nic innego, tylko dmuchałem w harmonijkę, grałem po juke-jointach i innych knajpach. Grałem na własny rachunek. W owych czasach było w okolicy wielu Meksykanów, grałem i dla nich. Byłem wówczas sam i nie musiałem się o nikogo troszczyć. Mogłem zjeść i wyrzucić talerz.

Jak wyszukiwałeś sobie pracę?

Wiecie, jak to jest. Kiedy przyjeżdżało się do takiego małego miasteczka, wystarczyło zapytać kogoś, czy gdzieś w okolicy będą jakieś breakdown (tak zwaliśmy domowe tańce). Zaraz prowadzili cię do gitarzysty. Przyłączałem się do niego i grałem, choćbym nawet widział go pierwszy raz w życiu.

Gdzie się podziewałeś w Arkansas i Missouri?

W Osceoli w Arkansas, Luxora, Turrell, Clarkedale. W Wyandotte i Arkansas, a potem Missouri. Oj, wiele się nawędrowałem. Byłem w Sikeston, Cairo, Caruthersville, Charlestonie. Zjeździłem całe Południe.

A w 1940 trafiłeś do Chicago.

Tak, w 1940. A potem wróciłem do nas na Południe i znowu wyjechałem do Chicago. No a później wzięli mnie do wojska.

Jak długo mieszkałeś w Chicago za pierwszym razem?

Jakiś rok, a potem wróciłem do nas.

Występowałeś już wtedy w Chicago?

Tylko na prywatnych zabawach. Nigdzie indziej tylko tam.

Spotykałeś się z innymi muzykami?

Nie było ich zbyt wielu. Ale był Big Bill Broonzy, tak Big Bill grał w okolicy. Grywał w Gatewood Tavern.

Był i Sonny Boy I?

Tak, Sonny Boy grał w owym czasie w Chicago. Kiedy w 1945 wróciłem zza morza, stacjonowałem w Fort Sheridan, a Sonny Boy grał w klubie zwanym Purple Cat. Mieli tam scenę pod samym sufitem, musiałeś się na nią wdrapywać po drabinie. Przychodziłem na koncerty prosto z Fort Sheridan, jeszcze w mundurze. A mieszkaliśmy wówczas – a właściwie moja żona mieszkała, bo ja wciąż jeszcze byłem w wojsku – pod numerem 2318 na Washington Boulevard. Wystarczyło przejść przez Madison Street, bo Purple Cat był pod 2300. No to często tam wpadałem. Barman nazywał się Johnny Lee. Znał mnie i wiedział, że gram na harmonijce. Namawiał Sonny Boy’a, żeby pozwalał mi zagrać parę numerów. Ale zamiast grać moje własne kawałki, zagrałem jeden z numerów Sonny Boy’a, który właśnie wtedy się ukazał [Apple Tree Swing], zagrałem lepiej od niego, powiadam wam. Swingowałem jego numery i zbierałem więcej braw od niego. Sonny przyszedł, ściągnął mnie ze sceny i mówi „Do licha, Junior, nie zagrasz mi tu więcej”. Ludzie wołali, żebym zagrał „Apple Tree Swing”, ale Sonny mi nie pozwolił. Odtąd mogłem przychodzić do klubu, ale grać nie było mi więcej wolno. To ze względu na Sonny’ego wstąpiłem do związku. Sonny wziął mnie na ząb po tym jak wyszedłem z wojska. Pozazdrościł mi. Chodziłem wtedy tam, gdzie on grywał. Do Georgia Club, przy 63-ej i State. Sonny nasłał na mnie swojego agenta. Powiedział mi, żebym nie ważył się grać nigdzie w Chicago bez związkowej legitymacji. No i musiałem wstąpić do związku.

A co powiesz o Tampa Redzie?

Co wiem o Tampa Redzie? O mój Boże, grywałem z nim na Lake Street, ja, on i Johnnie Jones. W każdy weekend. Tak, tak, wiele o nim wiem. Dobry z niego chłop. Wszyscy ci oldtimerzy to porządne chłopy.

Znałeś dobrze Memphis Minnie i Sona Joe?

O tak, byli moimi dobrymi przyjaciółmi, grywałem z nimi nieraz. Tak, Minnie, ja i Son Joe grywaliśmy razem na Lake Street i w klubie 708.

Jaka była Minnie?

Bombowa! Prawdziwa była z niej dama, ale piła jak szewc, choć to jej sprawa. I krzyczała na całe gardło. Piła, wciągała i żuła tabakę jak dzień długi. Oj, chłopie. A jak ona klęła. Bracie, takich słów nikt nigdy jeszcze nie słyszał. I mi się nieraz oberwało.

Co robiłeś w wojsku?

Dąłem w trąbkę. To dlatego później zabrałem się za granie z mikrofonem.

Grałeś na trąbce?

Tak. Grałem przez te wielkie stare wojskowe głośniki. Później przeniosłem to na harmonijkę.

Gdzie stacjonowałeś?

Na Nowej Kaledonii, tam zaczynałem. A potem na małej wysepce o nazwie Tinian. Cztery mile szerokiej i sześć długiej. Występowałem na scenie z USO. Zgarnąłem sporo nagród. Grałem „Flyin’ Home” Woody’ego Hermana. Moja harmonijka niosła się na całe mile przez wielkie wojskowe głośniki. A kiedy mnie zwolnili z wojska 16 listopada 1945 roku (stacjonowałem wtedy w Camp Grant w Illinois), poszedłem na State Street 504. Nigdy nie zapomnę tego numeru. 504 South State Street. Kupiłem tam zestaw nagłośnieniowy z dwoma głośnikami i mikrofonem wielkim jak tabakiera. Wyglądał jak zrobiony z lanego żelaza. Tak wyekwipowany wróciłem na Maxwell Street, tylko ja, harmonijka i mikrofon. Ależ głośno grałem. Nikt inny na to nie wpadł. Tak to zacząłem robić hałas na całe Chicago.

Jaką muzykę grano na Maxwell Street, kiedy zaczynałeś?

Cóż, był tam jeden chłopak zwany Othum [Brown]. Przychodził tu i grał. Był i Stovepipe. Grali obaj to, co dziś nazywacie raggy i hillbilly. Ja jeden grałem wtedy bluesa.

Grałeś tylko w niedziele, czy i w inne dni?

W soboty i niedziele. A czasem i w powszednie dni. W tym czasie było tu jak w Nowym Jorku pomiędzy 47 i 48-ą – światła nigdy tu nie gasły. Bawiono się do białego rana w całej żydowskiego dzielnicy, w każdą sobotę i niedzielę. Ja i Floyd [Jones] wystawialiśmy pudełko po butach na pieniądze. Tak właśnie zarabialiśmy. Kiedy zaczynasz grać po małych klubach, płacą ci tyle, co nic, nie tak jak na Maxwell Street. Opróżnialiśmy nasze pudełko trzy, albo i cztery razy. I żebyście nie myśleli, że były tam same piątaki, nie, nie, wyciągaliśmy po pięć, albo i dziesięć dolarów za każdym razem. Do licha, chłopie, aleśmy tam zarabiali! Wracałem do domu dumny jak paw.

Czy Floyd Jones był pierwszym muzykiem, z którym grałeś w Chicago?

W Chicago zaczynałem z Floydem. A potem, kiedy zaczęło nam się coraz lepiej wieść, założyłem zespół.

Kogo do niego wziąłeś?

Moody’ego Jonesa i Floyda, to byli moi stali partnerzy.

Jak nazwałeś zespół?

Snooky and his Cross Town Boys. Moody i ja nagraliśmy razem Telephone Blues... nagrywał go Al Benson, z Trilon Record Company, tak właśnie się nazywało jego studio, potem przemianował je na Benson’s Record. Nagrywaliśmy też u Chestera Scalesa, miał sklepik z płytami na rogu Sedgwick i Division. Na drugiej stronie daliśmy „Snooky and Moody’s Boogie”. Właśnie dlatego na jednym z nagrań wspominam o Sedgwick Street. Nagraliśmy go tylko we dwóch, dlatego nazwaliśmy ten kawałek „Snooky and Moody”.

Jak to się stało, że zaczęliście nagrywać?

Grywałem wtedy na North Side, facet z wytwórni usłyszał mnie, kiedy grałem na ulicy, podszedł i spytał mnie, czy bym dla niego nie nagrywał. Miał sklep z płytami i sprzętem radiowym. Mógł wszystko, mówię wam. Miał tam wzmacniacze i wszystko, co trzeba. Zapytał, czy nie nagrałbym pary numerów na jego sprzęcie, chwalił moją grę i pytał, co bym powiedział, gdybyśmy nagrali płytę. Zgodziłem się. Powiedział, że takiego dobrego muzyka jak ja nagra jeszcze tego samego tygodnia. Mój Boże, nigdy przedtem nie nagrałem ani linijki, miałem 24, może 25 lat, dopiero co zwolnili mnie z wojska i nie wiedziałem dobrze, co ze sobą począć. Poszedłem w to, jak w dym. No i nagrałem płytę. Bez żadnego kontraktu, ani niczego takiego. Poszedłem i zagrałem. I tyle. Moja płyta była ponoć pierwszą, jaka ukazała się po wojnie. Sprzedawała się jak świeże bułeczki. Wróciłem więc do Chestera i zapytałem go o płytę, ludzie już co nieco powiedzieli mi o prawach autorskich, tantiemach i takich tam. Wróciłem więc do Chestera, a on mi powiedział „Dam ci trochę grosza, ale niczego więcej ode mnie nie dostaniesz”. A potem powiedział, że nie ma już tego nagrania. Tydzień wcześniej odsprzedał komuś matrycę. Dotarłem w końcu do ludzi, którzy ją kupili. Pracowali dla Trilon. Wspomniałem im o swoich prawach, ale kiedy wróciłem po trzech tygodniach, powiedzieli mi, że dopiero co zamknęli interes. Powiedzieli mi potem, że wyjechał do Kalifornii. Jimmy McCracklin wydał płytę w tym samym wydawnictwie.

Lowell Fulson też, prawda?

Prawda... Nasze pierwsze wydawnictwo zwinęło żagle, ale nie minęło trochę czasu, a Floyd nagrał „Stockyard Blues”, a ja i Moody mu akompaniowaliśmy. [Marvel 702].

A Jimmy Rogers? Grał kiedyś z tobą na Maxwell Street?

Nie, Jimmy był w innej paczce. W całym mieście pełno ich było. Każdy zespół starał się grać głośniej i lepiej od innych, przyciągnąć widzów i sprawić ludziom jak największą frajdę.

Czy Jimmy grał wtedy na gitarze, czy na harmonijce?

Grał na obu. A musicie wiedzieć, że był piekielnie dobrym harmonijkarzem. Dziś ma całkiem inny styl. Ależ on grał, kiedy chwytał za harmonijkę nie było mu równych. Jego harmonijkę rozpoznałbym na końcu świata. Nikt nie grał tak jak on.

Jakbyś opisał jego grę?

Hmm, jego brzmienie przypominało grę tego gościa, który grał ze Sleepy Johnem [Estesem] – Hammiego, Hammiego Nixona. Grał podobnie do Hammiego, ale łagodniej i bardziej słodko. Nawet ja nie potrafiłem wydobyć z harmonijki podobnego tonu. O nie! To właśnie podziwiałem w jego grze. Wszyscy go podziwialiśmy.

A jak brzmiała harmonijka Little Waltera w jego wczesnych latach, wtedy, kiedy po raz pierwszy go usłyszałeś?

Nieco niedbale. Powiem ci, jak było. Little Walter za grosz nie umiał śpiewać, była tylko jedna piosenka, którą potrafił jako tako zaśpiewać i zagrać – „I Just Keep Loving Her.. Nikt nie potrafił z nim zagrać, poza Johnem Henry’m Barbee i J.T. [Windhamem?], bo wciąż mylił rytm.

Na nagraniach ma całkiem inny styl, niż miał później.

O tak, jego styl bardzo się zmienił. Z biegiem lat, kiedy Louis Jordan zaczął wydawać płyty, Little Walter wziął się za jego swing. A potem przerobił nasze „Snooky and Moody’s Boogie” i zrobił z niego „Juke”. Chyba o tym wiecie, co?

Byli na Maxwell Street i inni harmonijkarze poza tobą, Little Walterem i Jimmy’m?

Niech pomyślę... ja, Walter, Jimmy, a później i Little Willie Foster. Grywał tu trochę w owych latach. Był i chłopak, którego wołali Willie Mangum, czy jakoś tak... Grał zwykle z Gray Haired Billem. Dobrze go wszyscy znali. I dziś niezły z niego harmonijkarz.

Co się z nim później działo?

Nie wiem, nie słyszałem, żeby umarł. Grał całe lata w klubach North Side. Na Wells Street pracował z kolei Smiley, albo Smile’s, nie pamiętam już jak mu było. Ładny tłumek zbierał się wkoło niego. Pracował z Homesick Jamesem. Był i Charles, grywał czasem na Maxwell Street na harmonijce.

Charles Edwards?

A jakże. Good Rockin’ Charles, tak go zwali.

Pamiętasz płyty, jakie nagrywano wtedy w sklepie muzycznym na Maxwell Street?

W którym, w Old Nelly?

Ora Nelle.

A jakże, pewnie, że pamiętam. Myślę, że Little Walter tam właśnie nagrywał. Pamiętam, że kiedy Bernard [Edwards] zaczął tam działać, próbowali i mnie tam nagrywać.

Czy to było już po tym, jak nagrałeś Boogie?

Tak, i dlatego właśnie tak bardzo mnie tam chcieli. To było po tym, jak nagraliśmy Snooky and Moody Boogie i Telephone Blues. Jakiś czas potem. Byłem pierwszy, który po wojnie nagrywał w Chicago. Nagrywałem wcześniej niż Little Walter i Muddy.

Pracowałeś trochę i z Baby Face Leroy’em. Jaki on był?

Och, był miłym facetem. Lubiłem go, mówię wam. Był naprawdę miłym kumplem, choć pił jak szewc. Nigdy się z nim nie nudziliśmy, być z nim, to była sama radość. Szczerze go lubiłem. Zrobiliśmy razem kilka ładnych tras. Graliśmy na całym Południu, w Luizjanie... Występowaliśmy w audycjach radiowych w Cleveland, w Mississippi. Zapomniałem, jak zwała się tamta stacja.

Zaprosili cię specjalnie, czy wykorzystali moment, kiedy akurat tam byłeś?

Mieliśmy tam umówione występy, tam i w Tennessee. Kiedy graliśmy w Cleveland, usłyszeli o nas i pewnego wieczoru przyszli na nasz występ i zaprosili nas do studia. Graliśmy dla nich dobry tydzień. Mieli tam stary krowi dzwonek. Kiedy mieliśmy wchodzić na antenę, dzwonili nim, a potem graliśmy jeden, albo dwa kawałki. Graliśmy po pół godziny dziennie.

Który to mógł być rok?

Musiało to być w latach 40-tych. Tak, właśnie wtedy.

Czy jeszcze zanim nagrałeś z Baby Face Leroy’em „Boogy Fool” i „Raisin’ Sand”?

Tak, na pewno wcześniej.

Miałeś wówczas agenta, który organizowałby ci koncerty?

Nie. Sami załatwialiśmy sobie występy. Pisaliśmy do różnych ludzi, albo umawialiśmy się już na miejscu.

Jeździłeś w trasy i z Floydem Jonesem?

Niech pomyślę. Floyd zrobił ze mną może cztery, albo pięć tras. Towarzyszył nam wtedy i Charlie McClelland.

Jak długo grałeś z Floydem i Moody’m, kiedy już założyliście zespół?

Cóż.. wystartowaliśmy w 1946, a rozstaliśmy się w latach 50-tych.

Kogo wziąłeś później?

Oh, grałem z różnymi chłopakami. Niech pomyślę... czasem z Gray Haired Billem, a czasem z Nature Boy’em, Sylvestrem Plunkettem, J.C.[Hurdsem], Homesick Jamesem, Eddiem Taylorem i Johnem Brimem, on też ze mną pracował. Tak, wielu chłopców przewinęło się przez mój zespół. Jeździłem wtedy do Ohio, często tam w owych czasach grywaliśmy. Brałem i indywidualne zlecenia. Ale zanim zacząłem być znany na rynku, grałem głównie w South Chicago [w Jamboree], przy 90-tej. Grywałem też z Sylvestrem Plunkettem, który dziś mi akompaniuje. Nie widziałem chłopaka dobrych trzydzieści lat. Spotkaliśmy się ponownie dopiero kiedy dawałem koncert w Minneapolis. Sylvester usłyszał, że gram i przyszedł mnie odwiedzić.

Grałeś kiedyś w pojedynkach z innymi czołowymi harmonijkarzami?

Ha, lubiłem się zmagać z Little Walterem. Urządzaliśmy cocktail party i wyzywaliśmy starego Sonny Boy’a I. W owych czasach ja, Little Walter i Big Walter byliśmy jedynymi rozpoznawalnymi harmonijkarzami. Cała reszta miała zjawić się na scenie dopiero później. Wtedy bali się jeszcze wyciągać przy nas harmonijki.

Czy na którymś z twoich nagrań grałeś też na perkusji?

Tak, na niektórych grałem. Na przykład na nagraniach dla J.O.B. Nie pytajcie mnie, które to były. Wydaje mi się, że grałem na perkusji i na harmonijce na 89-10 i na kilku innych też.

Jaki miałeś wtedy zestaw?

Zwykły bęben basowy. Tworzył ramy dla harmonijki.

A Lee Cooper? Nagrywał kiedyś z tobą?

Tak, zrobiliśmy razem parę nagrań dla Ala Bensona, ale nie przypominam sobie, czy kiedykolwiek je wydano. Jeśli nawet, to ja nic o tym nie wiem.

Zacząłeś mi kiedyś opowiadać o tym, jak Lee Cooper wszedł kiedyś do studia, kiedy nagrywałeś... Nigdy mi jej nie opowiedziałeś. Powiedziałeś, że nie powinieneś.

Nie powinienem, święta racja. Ale opowiem ci co nie co. To było w Parrot Records. Mieliśmy sesję. Floyd Jones, Moody i Lee Cooper mi akompaniowali, Sunnyland Slim też. Lee Cooper był pijany i przeklinał w żywy kamień. Al kazał mu przestać, ale Lee był tak nabuzowany, że wcale na niego nie zważał. Al chciał go sprać i kazał mu wyjść na zewnątrz. Lee się stawiał, a wtedy Al wyciągnął taki wielki pistolet... i zaczął mierzyć do Lee Coopera. „Załatwię cię, sukinsynu”. Wtedy Floyd przyskoczył do niego i chwycił go za rękę „Proszę, panie Benson, niech pan nie strzela!”. I odesłał Coopera. Chwilę później pokłócili się o pieniądze. Podejrzewam, że Sunnyland pożyczył od Ala pieniądze. Zanim Al wypisał nam czeki, zawołał mnie, Floyda i Moody’ego i powiedział, że chciałby wypłacić nam gaże. A na Sunnylanda tylko warknął „A ty nie myśl, że zobaczysz złamany grosz”. Sunnyland miał pod krzesłem butelkę ginu, pewnie do połowy pełną. Skoczył, chwycił ją w garść i próbował zdzielić nią Ala, wyzywając go od sukinsynów. Floyd wyrwał mu butelkę, a Al wyrzucił Sunnylanda. Sunnyland potrafił być groźny, ale tym razem, to on się mylił, przecież sam nie oddał Alowi pieniędzy. O tak, różnie się u nas działo.

W jakim stylu grał wtedy Lee Cooper?

Grał wówczas trochę podobnie do Earla Hookera, chłopaka, którego zwaliśmy Zeb. Czasem nawet pracowali razem.

Z Kansas City Redem?

Tak właśnie. W tamtych czasach ja i moi chłopcy byliśmy najlepsi w całym Chicago. I najgorętsi. Graliśmy na Madison Street. Jednego dnia Red, Lee Cooper i Zeb przyszli i zaczęli grać naprzeciw, po drugiej stronie ulicy. To były najtrudniejsze zmagania, w jakich brałem udział. Kiedy ci trzej chłopcy zaczynali grać razem, nie mieli sobie równych. Tak bym chciał, żebyście mogli ich posłuchać, to dopiero była gra.

Czy to Red śpiewał większość kawałków?

Cóż, Lee Cooper śpiewał co nieco, ale to Red wziął na siebie większość piosenek. Ależ oni byli dobrzy. Żebym tak skonał, jeśli kłamię, grali tak dobrze, że nieraz zabierali mi całą publiczność. Tak było.

Grali bluesa?

Tak. Bluesa i swing. Zeb i Lee Cooper byli świetnymi gitarzystami. Dobrze się nawzajem uzupełniali. Kiedy Zebowi coś umknęło, Lee go krył. A w tle Red przy perkusji, szybki jak błyskawica i pełen ognia. Ależ on grał. Grali najgorętsze kawałki w całym Chicago.

Kiedy to było?

To musiało być gdzieś w 1952, albo 1953. No może w 1954.

Kto był najlepszym gitarzystą w Chicago lat 50-tych?

Moody Jones. Każdy co to powie, i każdy gitarzysta. A po nim Homesick.

Homesick go przerósł?

Tak, częściowo za moją sprawką. Ale w tamtych czasach nikt nie mógł równać się z Moody’m.

Nawet Earl Hooker?

Nie, nie. Hooker grał może ciut lepiej slidem, ale na gitarze nikt wówczas nie dorównywał Moody’emu. Każdy wam to powie. Zapytajcie Muddy’ego Watersa.

Pracował z tobą, kiedy odszedł od bluesa?

O tak, pewnie, że tak.

Przeczuwałeś, że tak się stanie, czy zaskoczył was wszystkich?

Cóż, nie spodziewaliśmy się tego. Zmarła matka Moody’ego, wkrótce potem zaczął myśleć o odejściu ze sceny. Bywało, że kiedy mieliśmy grać, nagle decydował, że nie wystąpi, był myślami całkiem gdzie indziej, a ja musiałem szukać na gwałt zastępstwa. Ależ on nam zalazł za skórę.

Występowałeś w radio, kiedy mieszkałeś w Chicago?

Pojawiałem się w audycji Billa Hilla, w niedzielne popołudnia, tu niedaleko, na Chicago Avenue. Mogę ci nawet podać numer – 444, nigdy go nie zapomnę – 444 West Chicago Avenue, Ebony Lounge. Wchodziłem na antenę co niedziela o czwartej po południu.

Jak długo występowałeś w radio?

Oj długo.

Czy Floyd i Moody byli wtedy z tobą?

Tak, graliśmy razem. A później występowałem razem z Muddy’m Watersem.

Byliście w tym samym zespole?

Nie, graliśmy w różnych składach, potem dopiero pracowałem w jednym zespole z Muddy’m.

Pracowaliście razem tylko na potrzeby radia, czy mieliście i inne wspólne projekty?

Nie, pracowałem z zespołem Muddy’ego przez jakiś czas.

Kiedy to było?

W latach 50-tych.

Kto z nim grał, zanim nastałeś ty?

Cóż, dajcie mi pomyśleć. Kogo Muddy tam miał? Był z nim Jimmy Rogers i Little Walter, ale ja pracowałem z Muddy’m wcześniej od Waltera, a potem znów, kiedy już od niego odszedł. A później przestałem. Słyszeliście o klubie Zanzibar? Tam właśnie odszedłem ze składu Muddy’ego.

Skąd ta decyzja?

Takie tam nieporozumienie, nic poważnego... Muddy nie potrafił nastroić swojej gitary i wyrzucał mi, że to moja harmonijka nie stroi. A ja nigdy nie grałem na złej harmonijce. Poprosiłem Muddy’ego, żeby pozwolił mi obejrzeć swoją gitarę. Grałem na gitarze i znałem się na strojeniu. Miałem cholernie dobre ucho. Muddy miał tam dwa wielkie E, małego E nie miał za to wcale. Nic dziwnego, że nie gitara nie stroiła. Wziąłem jego gitarę i pokazałem widzom, co w niej nie gra. Muddy sarknął, że to ja nie potrafię wystarczająco dobrze grać i wyrzucił mnie ze sceny. Nigdy potem nie zagraliśmy już razem.

Kto był pierwszym harmonijkarzem Muddy’ego?

Naprawdę nie pamiętam. Ale nie był to Little Walter. Kiedy Muddy zaczynał, mój zespół był o niebo lepszy oo jego grupy. Grywaliśmy razem na cocktail party i w dużych klubach, które angażowały kilka zespołów. Zapraszano mnie na cocktail party, organizatorzy proponowali mi nieraz zastąpienie Muddy’ego, ale nigdy się na to nie godziłem. Podobnie było z Homesick Jamesem. Miał świetną fuchę na Wentworth 3609. Właściciele klubu proponowali mi jego posadę, ale odmówiłem. Byłem pierwszym liderem zespołu, który grał bluesa w Persian Ballroom. A żeby tam pracować musiałeś być naprawdę dobry. Był 1949 albo 1950 rok. Mieliśmy pięcioosobowy skład. W tamtych czasach to był wielki zespół.

Na jakich instrumentach wtedy graliście?

Dodaliśmy do naszego składu bas, jeden z tych wielkich, opasłych basów akustycznych. Jakże nazywał się chłopak, który na nim grał? Alfred, Alfred Erskin [Elkins]. On i Muddy Waters mogli uchodzić za braci. Doszedł też i wokalista.

Mieliście kiedyś w składzie pianistę?

Bardzo rzadko sięgaliśmy po pianino. Bardzo rzadko. Czasem tylko brałem Lazy Billa [Lucasa]. Widzicie, pianino było dla nas wtedy zbyt powolne. Nie nadążało za tym, co działo się wówczas na scenie. Musieliśmy wówczas grać, to co ludzie chcieli, czy nam to pasowało, czy nie. To tańczący dyktowali tempo. Na pianinie nie dało się manewrować, grało się na nim zbyt wolno.

Pracowałeś i z innymi składami poza bandem Muddy’ego?

Niewiele. Po tym, jak rozstaliśmy się z Homesick Jamesem, pracowałem z nim jeszcze przy mniejszych projektach. Ale nie pracowałem nigdy w niczyim zespole.

Ty i Homesick przepracowaliście razem sporo czasu. Jak to się stało, że nie pojawia się na żadnym z twoich wczesnych nagrań?

Pewnie gdzieś wyjechał, albo nie miał pieniędzy. O, Homesick nie potrafił nigdzie zagrzać miejsca, wciąż go gdzieś niosło. Wiele razy wyjeżdżał z Chicago. Brał swoją starą gitarę i tyle go widzieliśmy.

Pracowałeś kiedyś z Robertem Nighthawkiem?

Nigdy z nim nie grałem, ale znałem go dobrze. Widywałem go w Lambert w Mississippi, w Clarksdale. Nie przyjeżdżał przez lata do Chicago. A kiedy po latach tu zjeżdżał nie zatrzymywał się w mieście. Pamiętam, jak grał w 24 Club przy Larrabee 1424. Przyjeżdżał prosto z Południa z tym swoim slidem i powalał wszystkich. Przychodził i grał, a potem siadaliśmy razem. Przyjazny był z niego facet.

Przestałeś grać bluesa we wczesnych latach 60-tych. Co sprawiło, że nie chciałeś więcej tego robić?

Brak pieniędzy. Nic nie zarabiałem, a rodzina mi się powiększyła. A ja zawsze troszczyłem się o moją rodzinę. Żyć z łapy do papy, to nie było w moim stylu. Chciałem wychować dzieci na porządnych ludzi, zapewnić im dobrą opiekę, odpowiednie jedzenie i porządny dach nad głową. A musicie wiedzieć, że byłem dobrym cieślą. Zatrudniłem się więc jako młodszy cieśla. Zacząłem porządnie zarabiać i mogłem zatroszczyć się o rodzinę.

Co się wtedy działo... fani bluesa zza granicy zachodzili w głowę, co się z tobą stało...

Prawda, myśleli, że wyzionąłem ducha!

Niektórzy myśleli, że umarłeś, inni, że się nawróciłeś i zostałeś kaznodzieją, albo przeszedłeś na islam. Aż kipiało od plotek...

Zapewniam cię, że nie jestem muzułmaninem. Od dzieciństwa studiuję Biblię. I teraz tego nie zaniedbuję. Wciąż szukam w niej wskazówek. Już dawno temu studiowałem pisma, o których dziś się mówi w telewizji. Słyszeliście, jak opowiadają o Armageddonie? Napisałem o nim „Judgment Day”. Jak myślicie, po co ją skomponowałem? To przesłanie dla ludzi. Tak, tak, będziemy kiedyś musieli zapłacić za wszystkie nasze grzechy.

Śpiewaliście o Dniu Sądu już w latach 50-tych.

O tak. Pewnie. Zawsze wiem, po co śpiewam. Dziś się już o tym nie śpiewa, ale taka jest prawda. Będziemy kiedyś musieli zapłacić na nasze winy.

Może ludzie czuliby się nieswojo słuchając o tym.

Ja tam myślę tak: „Przyjedzie dzień zapłaty za grzechy. Czynisz mi źle, ale kiedyś to do ciebie wróci”. Pamiętacie, jak śpiewam o głuchych i niemych? Otwórzcie Biblię i przeczytajcie 38-my rozdział Księgi Ezechiela, a sami zobaczycie o czym mówię. Chcecie posłuchać o znamieniu bestii, chcecie usłyszeć o Armageddonie? Mogę wam o tym opowiedzieć, pokazać wam... wszystkie moje dzieci o tym wiedzą. Rozumieją o co idzie. 666, liczba bestii. Spójrzcie sami [pokazuje nam karton z kodem kreskowym]. Jest na wszystkim, co kupujemy! Niedługo nie będzie już można kupić, ani sprzedać niczego, co nie będzie opatrzone znakiem bestii.

Kodem kreskowym?

Tak właśnie. Wiecie o czym mówię. Niech je dają gdzie chcą. Ja nie będę. Bierzcie je jeśli chcecie. Ja nie dam sobie wcisnąć żadnego kodu.

Większość ludzi, którzy studiują Biblię śpiewa gospel, a nie bluesa, nieprawdaż?

Śłuchajcie, co wam powiem. Nigdy nie przesiadywałem w kościele, co to, to nie. Ostatni raz byłem w kościele jeszcze z moim ojcem. Kazał mi chodzić na mszę. Nigdy potem nie zapisałem się do żadnej wspólnoty. Wiecie dlaczego? Bo większość ludzi, którzy przychodzą się tam modlić co niedzielę, to obłudnicy, którzy grzeszą bardziej ode mnie. Po cóż u licha miałbym tam chodzić? Sam znam właściwą drogę. Nie trzeba mi przewodnika. Wiem, co dobre, a co złe, jak traktować bliźniego. Nie muszę chodzić do kościoła, żeby się tego dowiedzieć. Nie mam racji? Nie dam im moich pieniędzy, bo nie zrobią z nich w kościele właściwego pożytku. Wszystkie te gadki o pomocy biednym i słusznej sprawie, to bujdy. Gdyby to była prawda, pierwszy nie poskąpiłbym grosza. Ale oni nie dadzą im ani centa, przeklęci dusigrosze.

Czy i dziś piszesz pieśni o Biblii i świecie?

Pewnie. Napisałem ostatnio czternaście nowych kawałków. Całkiem nowych. Żyjemy w diabelskich czasach. Nie będzie pokoju na ziemi, póki nie nadejdzie Książe Pokoju i nie zaprowadzi boskiego ładu. Sami zobaczcie, Arafat chce zagarnąć część Jerozolimy. Chce Zachodniego Brzegu. A Bóg mówi wyraźnie, że ta ziemia należy do dwunastu plemion Izraela. Czy nie tak napisano w Biblii? Do pokolenia Abrahama, Izaaka i Jakuba. A oni chcą im go zabrać. Przelewają krew. Kto dziś mówi o dzieciach Jakuba? Pytam was, gdzie są dzieci Jakuba? Nadal żyją. Zobaczycie, nadchodzi nowy Exodus. Jak powiedziano w Piśmie, każdy powróci do swego plemienia, na swoją własną ziemię. Ten czas się zbliża. Gdzie jest moja ziemia? Nie będziecie mnie tu przekonywać, że nie jestem Afrykaninem. Moi biblijni przodkowie przybyli z Afryki. Żyli na tamtej ziemi 1500 lat... Przed wami siedzi tylko stary, biedny czarnuch, co nie może wrócić na Czarny Ląd. Co ja mogę? Nie ma już ziemi moich ojców. Gdzie się podziejemy, my biedne czarnuchy? Cóż mamy ze sobą robić? Gdzie jesteś, Boże Abrahama, Izaaka i Jakuba? Stworzyłeś tak wielki świat, a ja nie mam gdzie głowy złożyć.

tłum. by_ingeborg

text: http://www.livingblues.com
foto: http://www.blindpigrecords.com
Podziękowania dla Bluesbirda za materiały!
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-04-19
96 lat temu...
1928.04.19. w Paryżu w grecko-żydowskiej rodzinie ur. się Alexis Korner, muzyk i wpływowy dziennikarz, główna postać brytyjskiej sceny lat 60-tych, ojciec brytyjskiego bluesa.

126 lat temu...
1898.04.19 w Georgii ur. się Peter Joe ''Doctor''Clayton, popularny w latach 30-tych wokalista bluesowy. Występował z Robert Lockwoodem i Sunnyland Slimem. Zm. 07.01.1947

82 lat temu...
1942.04.19 w Fatfield w Wielkiej Brytanii ur. się Alan Price, brytyjski klawiszowiec, jeden z założycieli kultowej grupy The Animals.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..