reklama  
 
  play  
Wtorek, 19 Marca w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "J.w. Warren - George Mitchell Boxset, Disc 6 - Rabbit On A Log"
Jazz
  Aktualnie: "John Coltrane - Live In Japan - Afro Blue"
Blues Standards
  Aktualnie: "Eric Clapton - Crossroads 2 (2) - I Shot The Sheriff"
Soul
  Aktualnie: "Aretha Franklin - Jazz To Soul (Disc 2) - Why Was I Born"
Bluesrock
  Aktualnie: "Joe Bonamassa - British Blues Explosion Live - Double Crossing Time (Live)"
Polski blues
  Aktualnie: "Coolish Blues Session - Blues Navigator live in Harenda - Czarny z Alabamy"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [14902939]  Wizyt łącznie
 [18764]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  reportaże i wywiady  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
BLUESROADS 2011. „I LOVE THE BLUES”
Autor: administrator, 2011-06-24 00:48:28
BLUESROADS 2011. „I LOVE THE BLUES”.

Spotkanie z Jarosławem Śmietaną

Krakowski Empik, piąty dzień festiwalu Bluesroads. Jarek Śmietana promuje tego popołudnia swoją najnowszą płytę „I Love The Blues”, ale nie byłby sobą, gdyby ograniczył się tylko do reklamowania krążka.
Na spotkaniu pojawia się w haftowanej czapeczce, z szalem wojowniczo owiniętym wokół szyi. Czuć, że ma niską tolerancję na miałkość. Spogląda na słuchaczy z wysokości podium, marszczy brwi, ale błąkający się w kącikach warg uśmiech burzy srogi image. Do powiedzenia ma tego dnia sporo. Nie tylko o muzyce.
Na spotkaniu towarzyszy mu australijski wokalista Billy Neal, jedna z głównych postaci najnowszej płyty, silny, ogorzały, w nasuniętym na czoło kowbojskim kapeluszu. Nie mówi wiele, nie musi. Jest w nim jakaś szczerość i solidność, ale i nutka romantyzmu, która musiała przyciągnąć uwagę Śmietany już przy pierwszym spotkaniu. Spotkali się przypadkiem, kiedy Jarek Śmietana spacerował z psem nad Rabą. „Śpiew Billy’ego wtłoczył mnie w stołek – opowiadał później – tego samego dnia zaprosiłem go do studia”.
Jarek Śmietana zaczyna od tego, co dotyka go najbardziej – kwestii promocji muzyki:

„Niezwykle trudne – mówi - jest promowanie czegokolwiek innego, niż ta sieczka, którą oglądacie w telewizji, czy w radio. Na szczęście na nasze koncerty przychodzi sporo ludzi, więc nie mamy problemów z komunikacją na żywo, ale chcielibyśmy istnieć też medialnie - mówię tu o artystach grających rzeczy inne niż popowa papka, którą media lansują jako muzykę.

Ja się z tym nie zgadzam. Poświęciłem całe moje życie, żeby się rozwijać i robić sztukę, która wcale nie jest sztuką elitarną, ale sztuką jak najbardziej dla ludzi. Zawsze starałem się wychodzić naprzeciw oczekiwaniom normalnego słuchacza, bo w moim przekonaniu muzyka nie jest dla ludzi, którzy się znają na muzyce, tylko dla ludzi wrażliwych. Ludzi, którzy posiadają w sobie pewną wrażliwość i pewną kulturę i potrafią tą wrażliwość uruchomić. Żadna muzyka, jaka powstała na świecie, nie powstawała z myślą o znawcach. Nie potrzeba skończyć konserwatorium, ani muzykologii, żeby słuchać koncertu Strawińskiego, Beethovena, Haydna, Brahmsa, czy wreszcie Milesa Davisa, Louisa Armstronga, Beatlesów, wszystkiego co dobre spod znaku muzyki.

U nas niestety jest tendencja taka, że jeśli coś choćby zahacza o pewną wartość poza sprzedajnością, poza zamienianiem wszystkiego na pieniądze, staje się automatycznie niebezpieczne dla mediów. I media tego unikają. Dlatego właśnie, zwłaszcza ostatnio, lansuje się artystów, którzy nie mają sobą w ogóle nic do zaprezentowania, podczas gdy artyści, którzy mieliby coś światu do zaproponowania są postrzegani jako niszowi. Zwróćcie uwagę, że tacy ludzie jak Niemen, Grechuta, Ewa Demarczyk prawdopodobnie w dzisiejszych czasach w ogóle nie zaistnieliby jako znane postacie. Kto jest dziś znany, sami wiecie. Najlepiej jest ściągnąć spodnie na scenie, to już w ogóle rewelacja, sukces zapewniony. Do tego zdaje się wszyscy nieuchronnie zmierzamy. Ale my się nie dajemy. Państwo się nie dajecie i ja się nie daję. Więc jeszcze poczekamy z tym ściąganiem. Tyle gwoli zagajenia, dlaczego tu jestem.

Ja sam od wielu lat staram się grać muzykę dla ludzi. Jestem postrzegany jako muzyk jazzowy, ale ten mój jazz, to jazz z ludzką twarzą, który możecie spokojnie przynieść ze sobą do domu, posłuchać go i odpocząć przy nim, a czasem się nim zachwycić. To muzyka przeznaczona dla wrażliwych ludzi. I tylko tyle. Nie wymaga żadnego przygotowania muzycznego, nie wymaga ukończenia konserwatorium, jak już powiedziałem, wymaga tylko wrażliwości.

Staram się te moje działania notować na płytach. Dostałem kilkanaście propozycji od różnych polskich wytwórni, które chciały ze mną podpisać kontrakt. Ale te wytwórnie podpisując kontrakt z artystą zabierają mu materiał, który wyprodukował. Płacą artyście jakąś ryczałtową sumę, przejmują prawa do płyty i po krótkim nakładzie już jego muzyki nie rozprowadzają. Nie dbają o reklamę, nie dbają o ludzi - z wyjątkiem pojedynczych przypadków – ponieważ wiedzą, że ludzi, którzy będą chętni słuchać tej muzyki jest o niebo mniej, niż ludzi, którzy przyjdą na Dodę. Nie mam nic przeciwko Dodzie, natomiast wydaje mi się, że powinno się ją postrzegać w innych kategoriach niż sztuka.

My zajmujemy się kulturą i sztuką i staramy się, żeby to naprawdę miało ręce i nogi. Moje płyty wydaję sam, omijam wielkie wytwórnie. Zrobiło tak wielu artystów. Tak samo zrobił Niemen, tak samo robią współcześni artyści. Jest ich coraz więcej, również za granicą. Wychodzą z wielkich wytwórni, sami biorą w swoje ręce materiały płytowe. Ja robię to już od dziewięciu lat. Wszystkie płyty, które tu przede mną leżą, tak właśnie powstały.

Staram się co roku wydawać płytę. Robię różną muzykę, w tym muzykę stricte jazzową, ale zawsze jest to muzyka dla słuchaczy, tak jak to wcześniej powiedziałem. Robię muzykę symfoniczną, z orkiestrami symfonicznymi, robię muzykę soulową, robię muzykę z elementami rocka, i tak dalej, i tak dalej. Zrobiłem też płytę z raperami. Oprócz tego robię i muzykę kameralną. Gram różne rzeczy, nie stronię od standardów, nagrałem nawet „Polskie standardy” w trio z Karolakiem, gdzie zestawiamy najpiękniejsze polskie melodie, które powstały przez ostatnie sześćdziesiąt lat, takie jak „Pamiętasz była jesień”, czy „Ta ostatnia niedziela”, czy utwory typu „Jej portret”, „Cała jesteś w skowronkach”, Skaldowie, i tak dalej. Filtruję muzykę przez jakieś swoje przemyślenia i podaję ją w jazzowym sosie.

Ostatnia moja płyta wyszła dopiero co. To płyta jeszcze ciepła, która nie dotarła jeszcze do Empiku. Mam ją tu ze sobą. To płyta „I Love The Blues” – mówi, unosząc do góry album o ciemnej, wysmakowanej plastycznie okładce - przyniesiono mi tu zresztą cały szereg moich płyt. Powiem najpierw parę słów o nich.

Moją ostatnią płytą jest „I Love The Blues”. Przedostatnią poświęciłem Hendrixowi. W ubiegłym roku minęło czterdziestolecie śmierci Jimiego Hendrixa, wielkiego gitarzysty, przez wielu uważanego za niepokonanego dotąd giganta gitary, człowieka, który wywarł największy wpływ na światowych gitarzystów. Przez jazzmanów był postrzegany jako jazzman, przez rockmanów jako rockman, przez bluesmanów jako bluesman, a był to po prostu prosty chłopak z Seattle w Stanach Zjednoczonych, który karierę zrobił w Londynie, bo w Stanach się nikt na nim nie poznał. Ja poświęciłem mu całą płytę, to płyta „Psychedelic. Music of Jimi Hendrix” wydana w zeszłym roku. To moje przedostatnie wydawnictwo. Natomiast jak już powiedziałem jest tego więcej - płyta „A Story of Polish Jazz” w rapie. Zatrudniłem dwóch raperów z zespołu WuHae z Nowej Huty, a do tego światowej klasy muzyków, muzyków od Milesa Davisa, takich jak Bennie Maupin, czy Steve Logan.

Zrobiłem też płytę symfoniczną [Autumn Suite, 2006], ze swoją muzyką napisaną na orkiestrę i zespół jazzowy. Gra tu Nigel Kennedy, wielka gwiazda skrzypiec, grają też wybitni jazzmani światowi, tacy jak David Liebman, Ed Schuller, czy Eddie Henderson, wszystko to muzycy od Milesa Davisa. Dalej mamy „Polish Standards”, o której już wspominałem Pojechaliśmy do Łódzkiej Wytwórni Filmowej sfotografować się w strojach kosmonautów, bo taki był pomysł człowieka, który robił okładkę. Tu właśnie są te polskie przeboje w jazzowym sosie. O to płyta – „African Lake”. Firmujemy ją również w duecie, ja i Gary Bartz. Gary to oczywiście saksofonista od Milesa Davisa, bo Miles Davis jest moim guru muzycznym, człowiekiem który w XX wieku należał na pewno do najściślejszej czołówki muzyków świata. Nie tylko jazzmanów. Muzyków. Wybitny artysta. Jest to płyta właśnie jemu poświęcona. Ta płyta została wydana w Stanach, w Nowym Jorku.

Mam parę nowszych rzeczy. Trio z nieżyjącym już Andrzejem Cudzichem, naszym krakowskim kontrabasistą i perkusistą Ronniem Burrage, który jest wirtuozem bębnów, grywał z Joe Zawinulem i innymi wielkimi gwiazdami. Zrobiłem też trybut dla ortodoksyjnego muzyka jazzowego Ornette Colemana. Jest wybitnym kompozytorem, do tej pory zresztą żyje. Ma 85 lat, w zeszłym roku byłem na jego koncercie w Londynie. Trzy i pół godziny grał na saksofonie mając osiemdziesiąt pięć, czy może osiemdziesiąt cztery lata. Niebywałe. Bardzo energetyczny, kompozytor nietuzinkowy, niepokorny. Poświęciłem mu całą płytę.

A to dwie ciekawe płyty soulowe – kontynuuje Śmietana, podnosząc ze stosu kolejne krążki - z wokalami [Revolution, 2008], z genialnym wokalem Steve Logana, basisty który też otarł się o Milesa Davisa. Mieszkał tu w Krakowie przez rok, więc nie było możliwości, żebyśmy się nie zderzyli. Zaprosiłem go i wydałem dwie płyty z jego udziałem, gdzie Logan nie tylko gra fenomenalnie na basie, ale przede wszystkim absolutnie rewelacyjnie śpiewa. To jest taki soul jazz, muzyka trącająca o wspaniałe zdobycze muzyki soul, której najlepszym chyba przedstawicielem jest Ray Charles, albo Steve Wonder. W każdym razie jazzowa płyta, ale taka którą możecie posłuchać przy śniadaniu, lunchu i na kolację. A nawet w nocy.

Ale mieliśmy mówić o najnowszej rzeczy – „I Love The Blues”. To płyta bluesowa - ponieważ zaczynałem kiedyś jako muzyk bluesowy. Kiedy zaczynałem swoją karierę muzyczną, po szkole muzycznej i dyplomie w klasie gitary klasycznej, miałem właściwie być muzykiem klasycznym, ale znudził mnie szybko klasyczny repertuar. Poza tym gitara klasyczna jest stosunkowo mało słyszalna, mało nośna w sensie akustycznym, a ja strasznie chciałem być frontmanem, stać z przodu, żeby mnie było słychać. I to właśnie zrealizowałem w gitarze jazzowej, w gitarze elektrycznej. Tak to się zaczęło.

Zaczynałem z zespołami bluesowymi. To było czterdzieści, nie, trzydzieści osiem lat temu. Później już zająłem się tylko jazzem, a teraz, na starość, doszedłem do wniosku, że pora wrócić do korzeni i zrobiłem taką płytę bluesową, ale już z pozycji doświadczonego muzyka. To ta właśnie płyta, którą trzymam w ręku. Robiliśmy ją razem z Wojtkiem Karolakiem, płyta nazywa się Jarosław Śmietan & Wojciech Karolak Band. „I Love The Blues”, czyli „Kocham Blues”, powinna nazywać się „Colors of The Blues”, czyli „Kolory Bluesa”, bo jest tu czternaście utworów i każdy inny, w różnych barwach, w różnych kolorach, blues przedstawiony ze wszystkich możliwych pozycji.

W projekcie bierze udział trzech wokalistów, jednego z nich dziś przyprowadziliśmy, to jest pan Bill Neal z Australii, który jest tu dziś z nami. Jest i Z-Star, czarnoskóra wokalistka, córka Ringo Stara. Urodziła się w Trynidadzie, ale oczywiście mieszka w Londynie, jak na córkę Beatlesa przystało. Wybitna wokalistka, z pogranicza soul i w ogóle magii. Wygląda jak Jimi Hendrix w damskim wydaniu. No i jest jeszcze Karen Edwards, czarnoskóra wokalistka z Atlanty, ze Stanów, która śpiewa bardzo klasycznie jazz, na tej płycie również.

Ale główną postacią wokalną tej płyty – bo jest tu sześć utworów wokalnych, reszta instrumentalnych -jest pan Bill Neal. I tu muszę opowiedzieć krótką historię. Spacerowałem sobie – nie uwierzycie państwo, ale tak właśnie to jest – w Myślenicach na Zarabiu z psem i nagle słyszę, że ktoś fenomenalnie śpiewa. A właściwie gra i śpiewa. Zbliżam się i okazuje się, że na malutkiej scenie na Zarabiu stoi ten gentleman z gitarą i mikrofonem i śpiewa różne wspaniałe utwory. Wykonuje je w taki sposób, że po prostu usiadłem. Musiałem wysłuchać całego tego koncertu, bo mnie po prostu wtłoczyło w stołek. Po wysłuchaniu koncertu poszedłem do niego. Okazało się, że jest z Australii, ma żonę Polkę, właśnie z tych okolic, i przyjechał tutaj na mały rekonesans, zobaczyć skąd ta jego żona, jak ta Polska wygląda, a ponieważ wiedzą, że śpiewa i gra na gitarze, zrobili mu taki mały występ. Pierwsze co zrobiłem, to powiedziałem: „Bill, w takim razie to ja cię zapraszam do mojego studia. Musisz coś zagrać, bo to co robisz jest niebywałe”. I tak się zaczęła nasza współpraca.

To było niecały rok temu. Billy nagrał trzy utwory na płycie, zrobił to rewelacyjnie i ponieważ planowaliśmy promocję płyty, namówiłem go, żeby znów przyjechał do Polski. Jest tu dziś z nami. Przyjechał tydzień temu. Jutro będziemy grali w Klubie Żaczek na festiwalu Bluesroads. Właściwie pierwszy raz ze sobą, bo nagrywaliśmy płytę, ale jeszcze razem nie graliśmy. Niech to będzie pierwsza przymiarka. Dziś mamy pierwszą próbę, zaraz po spotkaniu z Państwem. Może Bill teraz coś powie – uśmiecha się Śmietana oddając mikrofon w spracowane dłonie Billy’ego Neala.

„Obym tylko nie musiał mówić po polsku – uśmiecha się Neal, dotykając palcami ronda kapelusza – bo w waszym języku umiem powiedzieć tylko „dzień dobry”. Dobry wieczór Państwu, cieszę się niezmiernie, że zostałem zaproszony tu do Empiku. Jestem z całego serca wdzięczny krakowskim studentom i Jarosławowi Śmietanie, który rok temu był na moim koncercie. Myślę, że zrobił fantastyczną robotę i dziękuję, że mój głos mógł znaleźć się ten wspaniałej produkcji obok jego muzyki. Kocham jego muzykę. Dziękuję raz jeszcze i mam nadzieję, że jutro wkrótce znów się zobaczymy”.

Wracamy do ostatniej płyty Jarka Śmietany. Jak ją ocenia?

„Nie mogę mówić na temat tej muzyki – uśmiecha się mrużąc oczy - bo sam ją wyprodukowałem. Namawiam Państwa, żeby zaryzykować i kupić sobie tą płytę. Nie ma je jeszcze w Empiku, wyszła dwa dni temu z tłoczni. Ja ją mam nielegalnie. To znaczy leganie – poprawia z uśmiecham, z fantazją odrzucając szalik – ale jeszcze przed dystrybucją. Chciałem was namówić, żebyście zaryzykowali, bo to muzyka, która na pewno was nie rozczaruje. Jest tu tyle kolorów, jest historia bluesa w pierwszym utworze, wykonana przez Z-Star, która w ogóle metafizycznie śpiewa. Jest i dużo różnych stylów, od takiego prymitywnego bluesa, sprzed lat, chicagowskiego, a nawet jeszcze wcześniejszego, rodem z plantacji, poprzez cały rozwój historii muzyki. Są również jazzowe bluesy i rockowe bluesy, mamy też elementy rocka, elementy dość ewidentne. W jednym z bluesów Buddy Holly’ego, Billy Neal śpiewa taki mocny utwór „Not Fade Away”. To mocny utwór, chyba najmocniejszy utwór płyty, brzmimy tu jak Led Zeppelin, mimo, że jesteśmy jazzmanami. Można więc znaleźć tu wiele odcieni, a przy okazji i to, czego możecie się państwo spodziewać po nas w przyszłości, bo to na pewno nie jest moja ostatnia płyta. O ile tylko zdrowie i energia, determinacja pozwolą. I jeśli nas nie zlikwidują.

Chodzi oczywiście o kulturę i o nasz rząd, który robi chyba wszystko, żeby nas artystów zlikwidować, filharmonię też, w pierwszej kolejności, ale zaraz potem jazz i blues. Niech zostanie tylko to, co przynosi dochód. Żyjemy w ciężkich czasach, drodzy państwo – dodaje Śmietana z naciskiem – Kultura nie ma przynosić dochodów. Kultura ma nieść ulgę naszym steranym sercom i duszom. Kultura powinna być sponsorowana. Powiem tylko tyle, choć generalnie śmieszy mnie Palikot, w jednym się z nim zgadzam. Walczył o to, żeby rząd dał jeden procent budżetu narodowego na kulturę. Bo w tej chwili mamy 0,6%, nie wiem, czy Państwo wiecie. Dla porównania powiem, że armia ma bodaj 42%, kościół ma 16%. Różne rzeczy są sponsorowane, a my mamy 0,6%. My, jako kultura, wszyscy razem: filharmonie, domy kultury, wszystko to, co jest taką delikatną rośliną, którą trzeba pielęgnować, bo może zniknąć. A w Niemczech? 8,5% jest z budżetu. Niemieccy artyści też narzekają, że jest to za mało, ale jednak jest to piętnaście razy więcej niż u nas.

Ciężkie czasy przyszły. Będąc zwolennikiem w miarę normalnego rządzenia krajem, nie do końca jestem przeciwnikiem tego, co się dzieje na górze, natomiast nie mogę się zgodzić, żeby kulturę tak strasznie zmniejszyć, podmieść pod dywan, zmusić do niebytu. To jest niedobre. I jeśli się czegoś boję, to tego, że nie będzie Konkursu Chopinowskiego, że nie będzie filharmonii. Jest skandalem, żeby pierwszy skrzypek filharmonii, który żeby zostać pierwszym skrzypkiem musi przejść siedem klas podstawowej szkoły muzycznej, cztery lata średniej szkoły, pięć lat wyższej, to już jest razem piętnaście lat, do tego jeszcze musi być wybitny, żeby zostać PIERWSZYM skrzypkiem i odbyć kilkuletni staż, razem powiedzmy osiemnaście lat nauki - dostaje 1.200 zł pensji. Pierwszy skrzypek! Taka jest pensja w filharmonii. Dla porównania pierwszy skrzypek u berlińczyków, u Karajana dostaje cztery, pięć tysięcy euro. Zobaczymy, jak długo sobie damy sobie radę z czymś takim. U nas chyba nawet bezrobotny zarabia więcej, niż taki artysta.

Naprawdę, artyści dostają strasznie w tyłek. Przy czym nie mylcie artystów z tym, co widzicie w telewizji, bo ci ludzie z kolei opływają w dostatki. Ale oni nie są artystami. To jest chałtura. Polukrowana z wierzchu, ale w gruncie rzeczy nic nie warta. Jeśli mi nie wierzycie, zastanówcie się sami, czy znacie jakąś melodię napisaną w XXI wieku, czyli naszej nowej rzeczywistości, o której moglibyście cokolwiek powiedzieć, którą moglibyście zanucić z przyjemnością? Coś na miarę chociażby „Pamiętasz, była jesień”, które napisano w czasach komuny, w Polsce zniewolonej, w 1960 roku. Albo „Cała jesteś w skowronkach”, albo coś Niemena, czy Grechuty. Czy coś takiego w ogóle powstało przez ostatnie jedenaście lat? Na litość boską, w muzyce pop nic takiego nie powstało.

Nic wam się z niczym nie kojarzy, bo to jest papka, wchodząca jednym uchem, wychodząca drugim. I o to chodzi, żebyście kupili płytę, zaraz o niej zapomnieli i zapragnęli kupić coś nowego. Żeby cały czas był obrót pieniądza. W ogóle nie chodzi o sztukę. Dlatego my jesteśmy w odwodzie. A my robimy rzeczy dobre.

Tyle chciałem dziś państwu przekazać i zachęcić, byście się pojawili jeszcze kiedyś w Empiku, kiedy będzie coś naprawdę dobrego. Słuchajcie dobrej muzyki, przychodźcie na koncerty, bo tylko w ten sposób możemy dać dowód na to, że jeszcze istnieje cała rzesza ludzi, którzy nie mają kultury zupełnie w nosie, którzy mają wrażliwość i potrzebne jest im coś więcej, niż to, co się dziś proponuje w mediach. I tym miłym akcentem zakończę moją wypowiedź.

Z widowni pada pytanie, kiedy pojawi się następna płyta Śmietany, dlaczego jest ich tak mało. Śmiejemy się pod nosem, uśmiecha się i Jarek Śmietana. Trudno znaleźć w Polsce artystę który wydałby tak wiele płyt. Czterdzieści pięć płyt nawet Miles Davis uznałby za całkiem przyzwoity dorobek.

„Hmm, muszę panu powiedzieć – odpowiada Śmietana z psotnym uśmiechem - że pop zaczyna mnie powoli nienawidzić, bo ja co roku wydaję płytę, pomimo, że jestem artystą niepopowym. Robię to własnym nakładem. Jest to związane z pełnym wyrzeczeniem, bo właściwie to co zarobię wkładam z następną produkcję. Jestem cały czas na zero, ale jestem szczęśliwy, bo produkuję fajne rzeczy i ma to oddźwięk, ludzie do mnie dzwonią i piszą. Widzę po ich reakcjach, że nie jest to tylko moje zdanie. Daje mi to siłę, żeby coś robić, poza tym ja mam taki charakter, że bym się nudził, gdybym czegoś nie robił. Muszę coś robić. Wydaje mi się, że płyta raz w roku to rekord świata, jak na Polskę. Częściej nie dałbym rady. Chyba, że bym miał sponsorów – śmieje się już otwarcie Śmietana – jeśli ktoś z Państwa chce być sponsorem to serdecznie zapraszam i wtedy będzie powstawało więcej, bo pomysłów mam dużo i będę je się starał realizować.

A co z planami na przyszłość?

Cóż, są dwie rzeczy. Jedna bardziej progresywna, druga bardziej łagodna. Dwie skrajności. Zacznijmy od progresywnej. Chcę zrobić płytę z big bandem, z orkiestrą big-bandową, na której będę nie tylko grał, ale również śpiewał. Będą tam przeróżne utwory, które przekomponowałem orkiestrowo. Z orkiestrą symfoniczną już płyty robiłem. Trzy płyty. Natomiast z klasycznym big-bandem, z jakim grywał i śpiewał na przykład Frank Sinatra, jeszcze nie. W Polsce w ogóle czegoś takiego nie ma. Nie było u nas okresu takiego, jaki był na przykład w Stanach, cudowny okres orkiestr Artie Shawa, Woody Hermanna, czy Glena Millera. To był cały okres w muzyce, właściwie w muzyce rozrywkowej. Glen Miller do tej pory gdzieś się tam przewija, na pewno go Państwo znacie i na pewno lubicie.
Ja chciałbym zrobić coś podobnego, tylko w naszych polskich warunkach i może niekoniecznie z muzyką amerykańską, żeby to miało taki charakter muzyki orkiestrowej, big-bandowej, ale naszej polskiej. Zrobionej po polsku, ale na poziomie amerykańskim - w sensie poziomu artystycznego. To bardzo droga produkcja. Nie wiem, czy mi się to uda.

Drugi projekt, również progresywny, to nagranie mojej drugiej suity z orkiestrą symfoniczną i zespołem jazzowym. Będę zresztą tą suitę prezentował 16 lipca na rynku w Krakowie, ma być wtedy Noc Jazzu, już niedługo, za niecałe dwa miesiące. Zaprezentuję wówczas nową suitę z pełną orkiestrą symfoniczną i zespołem jazzowym. Chciałbym to też nagrać na płytę. To jest jakiś horrendalny budżet, więc pewnie mi się to tak szybko nie uda, ale jak będę bardzo konsekwentny, to może kogoś namówię na tą produkcję. Tu już muszę mieć sponsora, muszę mieć pomoc, bo są to olbrzymie koszty.

Ma i trzeci, komercyjny pomysł, żeby wydać podwójny album, wybrać wszystkie najpiękniejsze melodie świata, które mnie dotyczą, obojętnie z jakiego stylu, z muzyki poważnej, z muzyki popowej, rockowej, jazzowej, wszelkiej, i zrobić współczesne remake’i tych utworów. Już wiem, bo sporo się na tym zastanawiałem, że większość z nich będzie pochodziła z lat 60-tych i 70-tych. Tak się dziwnie składa, że w XX wieku te właśnie lata są najbardziej płodne i ciekawe, nie tylko w Polsce, ale również samo na świecie.

Zwróćcie uwagę - jeśli mówimy o popie - kiedy w 1960 otwierało się radio, już po dwóch taktach wiedzieliśmy „Aha, to jest Janis Joplin, a to jest Ray Charles, a to są Beatlesi, a to są Rolling Stonesi, a to jest Miles Davis, a to jest Jethro Tulls. Mówię cały czas o popie. Po dwóch taktach było wiadomo, kto gra. Teraz mogę wysłuchać całej płyty i nie mam pojęcia kto grał, wszystko brzmi tak samo, nic nie zostaje w głowie, wszystko jest ujednolicone, są użyte te same patenty w instrumentacji, nie ma żadnej osobowości. Brakuje u tych artystów personality, własnej osobowości, brakuje pomysłów. Oczywiście są wybitni twórcy, tacy jak Sting, czy Peter Gabriel, ale to zaledwie parę rodzynków, natomiast dawniej dosłownie każdy artysta był indywidualnością.

Dziś, kiedy włączymy radio nie wiemy, czy gra zespół z Ukrainy, czy z Południowej Karoliny, czy amerykański, czy ruski. Czy Węgrzy grają, czy Turcy, czy Szwedzi, wszystko brzmi tak samo. Zwróćcie państwo uwagę, że tak niestety jest. Ja z tym walczę. Staram się brzmieć oryginalnie, nie używam w ogóle syntezatorów w nagraniach, ja używam tylko prawdziwych instrumentów. Na tych wszystkich płytach – mówi Śmietana wskazując ręką stos po jego lewicy – są prawdziwe organy Hammonda. Bo wy nawet nie wiecie, że większość tego, co dziś słyszycie, pochodzi to są syntezatory.

U mnie są prawdziwe organy Hammonda, prawdziwy bas, prawdziwe bębny, nie ma w ogóle komputera. Nie używamy komputera do nagrywania. Zapis jest oczywiście komputerowy – zamiast taśmy, bo teraz już się tak pisze muzykę, ale instrumenty, brzmienia nie są syntetyczne, są prawdziwe. Skrzypce są prawdziwe, nie syntetyczne, gitary są prawdziwe. Wokal jak fałszuje, no to trudno, a jak nie fałszuje, no to lepiej. Nie poprawiamy go, nie robimy editingu, tak jak się to teraz robi. Przez to właśnie traci się w muzyce całą prawdę. U nas wszystko jest takie, jakie powinno być. Lepiej zrobić cztery take’i, cztery kolejne nagrania, i poprawić fałsze, niż poprawiać je komputerowo, tak jak to jest teraz w modzie. Dziś można z kogoś, kto nie ma pojęcia o śpiewaniu, zrobić całkiem przyzwoicie brzmiącego wokalistę. To jest tendencja ogólnoświatowa, to nie tylko nasz problem.

Martwię się trochę o kondycję muzyki i sztuki w ogóle. Polska nie jest tu wyjątkiem. Nasz kraj bardzo przybliżył się do świata, a ta tendencja światowa nie jest, jak widzimy, najlepsza. Jedno jest tylko dobre, jakoś tak się składa, że w krajach o określonym już emploi jest miejsce dla wszystkich. Jest miejsce dla popu - tego przaśnego, ale jest też miejsce dla ludzi, którzy robią sztukę. A u nas powoli nie ma miejsca dla sztuki. Jest tylko miejsce dla tego, co przynosi szybkie i łatwe pieniądze.

Zapamiętajmy, że sztuka nie ma przynosić pieniędzy. Sztuka ma przynieść ulgę. Ulgę psychiczną i uczuciową. To ma przynieść sztuka. W żadnym razie dochód.
Z kim się Panu najlepiej grało – pada pytanie z widowni – i z kim by pan chciał jeszcze zagrać?
Z kim mi się najlepiej grało? Nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć. Mogę natomiast odpowiedzieć na pytanie, kogo mi brak. Brak mi Steve’a Logana. Ze Stevem zrobiłem dwie płyty. Nie dwie, trzy, bo Steve Logan gra również na „A Story of Polish Jazz”. To basista z Ameryki, człowiek genialny. Człowiek muzyka. Zginął tragicznie tu w Polsce. Strasznie mi go brak.
Na pewno dobrze mi się współpracowało w jazzmanami światowego formatu, z którymi – miałem to szczęście – nagrałem kilka płyt. Uwielbiam pracować z Wojtkiem Karolakiem, który jest w moim pojęciu wybitnym artystą, też nie docenionym w Polsce ponieważ jest za dobry. Dlatego nie ma dla niego miejsca i najchętniej by się go pozbyto, bo wszystko, co robi zamienia się w złoto - w sensie artystycznym, niekoniecznie w sensie finansowym.

A z kim chciałbym pracować? Planuję nagranie z Herbie Hancockiem, pianistą Milesa Davisa. Przymierzam się do tego już dłuższy czas. Różne schody się pojawiają. Najpierw to były schody finansowe, przebrnęliśmy przez finansowe, pojawiła się niezgodność terminów, później były jakieś problemy z utworami jakie chciałem nagrać. Okazuje się, że nie wszystko można nagrać. Nie ma tak, że wszystko, co sobie wymyślę, mogę zagrać. Są jakieś prawa autorskie, jakieś dziwne przepisy. Z tym człowiekiem chciałbym zagrać. Co jeszcze? Chciałbym też – i może w przyszłości doprowadzę do tego – zagrać z Jeffem Beckiem. Jeff Beck jest gitarzystą z branży rockowej, nie jest wcale muzykiem jazzowym, ale ja uwielbiam każdą muzykę. Chciałbym z Jeffem Beckiem kiedyś nagrać płytę. Słyszy muzykę podobnie jak ja. Jest może bardziej rockowy, ja jestem bardziej jazzowy, ale może to właśnie dałoby jakąś nową jakość. Ogromnie cenię jego melodykę, jego frazowanie.

Chciałbym też zrobić coś z polskimi artystami, z muzykami młodego pokolenia. Właśnie się za nimi rozglądam. Może zrobię właśnie taką płytę młodości, gdzie ja będę jedynym dinozaurem, a reszta to będą sami młodzi ludzie, między dwudziestką, a trzydziestką. Coś takiego też chodzi mi po głowie, chociaż tylko w dowodzie jestem od nich starszy – uśmiecha się Śmietana łobuzersko – bo jeśli chodzi o to, co mam w głowie, to jestem wielokrotnie młodszy.”

Kończymy, mielibyśmy jeszcze wiele pytań, ale Jarek Śmietana ma niedługo otwierać w Żaczku wieczór gwiazd. Brawa dla Bartka Stawiarza, który zorganizował spotkanie. Oby słowa, które padły tego dnia w Empiku stały się kroplą, która rozsadzi skałę.

by_ingeborg
foto: by Michał Kordas
http://www.michalkordas.com
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/aktualnie 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-03-19
43 lat temu...
1981.03.19 W Chicago zmarł w wieku 81 lat Tampa Red, jeden z pionierów urban bluesa i bluesa chicagowskiego.

94 lat temu...
1930.03.19 w Fort Worth w Teksasie ur. się Ornette Coleman, wielki saksofonista i trębacz i jazzowy, pionier free jazzu.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..