reklama  
 
  play  
Wtorek, 19 Marca w Radio Derf
 Playlista   Pomoc   Parametry Play
Bluesdelta
Play
Jazz
Play
Blues Standards
Play
Soul
Play
Bluesrock
Play
Polski blues
-=-=-=-=-=-                    FROM MEMPHIS TO NORFOLK – ZBIÓR ARTYKUŁÓW PRZEDSTAWIAJĄCYCH SYLWETKI WCZESNYCH BLUESMANÓW Z DELTY MISSISIPI, ZAPRASZAMY DO LEKTURY !!!                    -=-=-=-=-=-                    
  
NOWOŚĆ : The Brothers - March 10, 2020 Madison Square Garden (Live) (2021) 4 CD



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie



NOWOŚĆ : Buddy Guy - [2022] - The Blues Don`t Lie







Bluesdelta
  Aktualnie: "Jack Owens and Bud Spires - It Must Have Been The Devil - It Must Have Been The Devil"
Jazz
  Aktualnie: "Pat Metheny Group - We Live Here - To The End Of The World"
Blues Standards
  Aktualnie: "Luther Allison - Montreux 1976 - Little Red Rooster (Live)"
Soul
  Aktualnie: "Aretha Franklin - Amazing Grace: Disc 2 - God Will Take Care Of You"
Bluesrock
  Aktualnie: "Tedeschi Trucks Band - Let Me Get By - Hear Me"
Polski blues
  Aktualnie: "Dzem - Najemnik - Najemnik I"
 
  menu  
aktualności
artykuły
download
festiwale
forum
From Memphis to Norfolk
galeria
koncerty
kontakt
linki nadesłane
o Radio Derf
reklama w Radio Derf
reportaże i wywiady
transmisje live
 
  reklama  
 
  partnerzy  
 
  odwiedzający  
 Wizyty:
start: 2007-07-03
 [14905091]  Wizyt łącznie
 [20916]  Wizyt dzisiaj
 
  reklama  
 
  reklama  
 
  statystyki  
 [291]  Zarejestrowanych użytkowników
 [0]  Zalogowanych

 [650]  Aktualności

 [7]  Koncertów
 [0]  Nieopublikowanych
 [7]  Archiwalnych

 [93]  Galerii

 [18]  Linków

 [0]  Postów RD

 [55]  Reportaży/Relacji

 [3]  Forum

 [120]  Tematów forum

 [2449]  Postów forum
 
  reportaże i wywiady  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/dokumenty 1-1) >>
BURN THE WALLS DOWN! WYWIAD Z ODELLEM MAXWELLEM I SOUTHSIDE LENNYM
Autor: administrator, 2011-07-25 14:19:26
BURN THE WALLS DOWN! WYWIAD Z ODELLEM MAXWELLEM I SOUTHSIDE LENNYM

Pod koniec maja przeprowadziliśmy wywiad z dwoma amerykańskimi, ulicznymi muzykami, pozostającymi poza oficjalnym nurtem – Southside Lennym i Odellem Maxwellem. Obaj reprezentują surowy, korzenny blues, jaki usłyszeć można jeszcze dziś w barach i na ulicach Południa. Debiutancki album Maxwella „Florida Boy”, uznawany jest przez krytyków za jedną z ciekawszych niezależnych płyt ubiegłego roku. Zafascynowała nas jego historia, tym bardziej, że Floryda pozostaje nadal białą plamą na bluesowej mapie Stanów. W dobie bluesowego rewiwalu muzykolodzy omijali Florydę, a kiedy w połowie lat 80-tych wreszcie zwrócili na nią uwagę, okazało się, że większość miejscowych muzyków przestała tworzyć lub odeszła z tego świata. Badaniom nie sprzyjały zresztą władze, ukrywające istnienie czarnych gett przed turystami i wykupującymi nieruchomości zamożnymi emerytami.
Na podstawie nielicznych zachowanych źródeł możemy się jedynie domyślać, że w gettach Orlando i Tampy żyła barwna i twórcza społeczność, a miejscowe juke-jointy kipiały bluesem. Właścicielem jednego z nich był ojciec Odella Maxwella. Odell dorastał słuchając pierwszoligowych muzyków, za gitarę sięgnął dopiero po trzydziestce. Długo szukaliśmy jego śladu – jak wielu rówieśników nie korzysta z internetu - w końcu udało się go zlokalizować dzięki jego przyjacielowi - ulicznemu muzykowi Southside Lenny’emu.

RD

BURN THE WALLS DOWN! MAXWELL ODELL I SOUTHSIDE LENNY O BLUESIE W AMERYCE

by Dominika Michalak i Guzik

„Była niedziela, świeciło słońce, ptaki śpiewały, jedliśmy ciasto i zastanawialiśmy się, o co mamy pytać. Poprzedniego dnia udało mi się umówić wywiad z Lennym, który z kolei uprzedził Odella, że zadzwonimy i do niego. Pozostawało nam tylko ułożyć scenariusz wywiadu – znaleźć dobry powód, by zawracać głowę Bogu ducha winnym mieszkańcom obcego kontynentu.(...)
Przestudiowaliśmy materiały, przesłuchaliśmy nagrania Odella, przyjrzeliśmy się obu muzykom na YouTube. Tak doczekaliśmy szesnastej, o której to mieliśmy zadzwonić – i zadzwoniliśmy – do Lenny'ego. Bez scenariusza, lecz w przeświadczeniu, że nasi rozmówcy rozmowy te poprowadzą. Tak, jak słuchamy ich płyt, tak posłuchamy, co mają do powiedzenia (...)
Mieliśmy nieprzeciętnych rozmówców – podróżnych muzyków, którzy w wieku dwudziestym pierwszym uprawiają swój zawód mniej-więcej tak samo, jak pierwsi bluesowi wędrowcy. O podróżach i występach ulicznych więcej opowiedział nam Lenny. Wywiad z Odellem był krótszy i toczył się przy udziale publiczności. Brzęk naczyń i komentarze w tle, chóralny wybuch śmiechu przy okazji jednej z naszych wpadek (którą, oczywiście, przemilczymy), skłaniają nas do przypuszczenia, że zastaliśmy Odella w barze i, choć wcale nie mieliśmy takiego zamiaru, nadawaliśmy przez głośnik. Zatem i my mieliśmy występ.

Notka na stronie Radia zaczyna się pytaniem, które i w naszych wywiadach wybija się na plan pierwszy. Czy tradycja bluesowa trwa nadal czy też wygasa? Poza dużymi miastami – w których króluje muzyka nieco chłodniejsza i grana, powiedzmy, „czyściej” – blues ma się całkiem nieźle. Mimo że brak mu reklamy, w prowincjonalnej Ameryce można się z niego najzwyczajniej w świecie utrzymać. Co pewnie ciekawsze, dzisiejsi bluesmani o swojej muzyce mówią podobnie, jak pokolenia ich poprzedników. „They'd burn the walls down” to największy komplement, jakim nasi rozmówcy obdarowywali swoich idoli, i komplement, który najpewniej sami pragnęliby usłyszeć. Nie dziwi nas więc specjalnie – chociaż chwilami smuci – że ten rodzaj ekspresji znika, jak nam powiedział Lenny, nawet z ulic Chicago. Pożary w wielkich miastach są ostatecznie szalenie niebezpieczne.

Osią naszych wywiadów pozostawał współczesny blues. Wielokrotnie dyskutowaliśmy już w radiu nad kondycją gatunku. Czy tradycja bluesowa ma szansę przetrwać, czy też wygasa? To pytanie zadaliśmy obu naszym rozmówcom. Jak dowodzą, poza dużymi miastami – w których króluje muzyka nieco chłodniejsza, grana, nazwijmy to, „czyściej” – blues ma się całkiem nieźle. Mimo, że brak mu reklamy, w prowincjonalnej Ameryce nadal można się z niego najzwyczajniej w świecie utrzymać. Co ciekawe, nasi rozmówcy o swojej muzyce mówią podobnie, jak pokolenia ich poprzedników. „They'd burn the walls down” to największy komplement, jakim obdarowują swoich idoli, komplement, który najpewniej sami pragnęliby usłyszeć. Nie dziwi nas więc specjalnie, że ten rodzaj ekspresji znika powoli, jak wspomniał Lenny, nawet z ulic Chicago. Pożary w wielkich miastach są ostatecznie szalenie niebezpieczne.
skróty: red.

SOUTHSIDE LENNY – urodził się w latach pięćdziesiątych, gdzieś pod Chicago. Jest w drodze już kilka dekad – od kiedy dostał prawo jazdy. Żyje z bluesa. Grywa na ulicy, na festynach, w barach i klubach. Obecnie gra z Odellem Maxwellem, głównie na Florydzie.

DM: Dlaczego grasz bluesa?

SL: Dla pieniędzy. Musiałem się jakoś utrzymywać jako młody chłopak. Ludzie, z którymi spędzałem czas grali bluesa, to była muzyka, z którą spotkałem się na początku, muzyka, którą nauczyłem się grać. Byłem wtedy bardzo młody. Grałem bluesa, bo chciałem trochę zarobić. Nie była może lekka ta moja młodość. Ale ludziom podobał się blues, więc graliśmy właśnie to. Byliśmy wtedy bardzo młodzi. Nagrywaliśmy kasety i sprzedawaliśmy je na ulicy. Nieźle nam szło i dlatego to robiliśmy.

DM: Ile miałeś wtedy lat?

SL: Kiedy miałem sześć lat, po raz pierwszy miałem w ręku gitarę. A kiedy miałem szesnaście, zrobiłem prawo jazdy. Wtedy dopiero wszystko się zaczęło. Wyjechałem. Urodziłem się pod Chicago – mówiliśmy na tę okolicę Robens. Przeprowadziłem się do Michigan i tam zacząłem grać z niejakim Gentry Parksem. On był czarny, śpiewał bluesa, i ja mu akompaniowałem na gitarze. Był tam też „Bowles”, pan Langley, znakomity gitarzysta, który wiele mnie nauczył. Potem poznałem Sheppa, który zabrał mnie z powrotem do Chicago. Graliśmy tam głównie w barach. Wkrótce zorientowałem się, że możemy zarobić więcej, grając na festynach i sprzedając płyty. Więc ruszyłem w trasę, jeździłem od festynu do festynu i.... dotarłem na Florydę. Tu spotkałem Odella Maxwella, który grał bluesa w Orlando.

DM: Blues na Florydzie?

SL: No właśnie. Na Florydzie niby nie ma tradycji bluesowej. Nie tak, jak u nas w Chicago, gdzie bluesa bardzo się ceni. Występy zaprowadziły mnie jednak na Florydę. Jeździłem tam, gdzie zarabiałem najlepiej. Grałem na festynach, pchlich targach, aukcjach. Od aukcji do aukcji przewędrowałem na Południe. Na jednej z imprez spotkałem Maxwella. Słyszał, jak gram. Musiało mu się spodobać, bo powiedział: „przyjdź w niedzielę”. Mieszkał w centrum Orlando, przy Lexington. Tamtej niedzieli urządzał jam session. Zeszli się czarni bluesmani z całej okolicy. Choć na Florydzie na pozór nie ma silnej tradycji bluesowej, działa tam wielu muzyków. Poza tym na pchlich targach i festynach na Florydzie sprzedawaliśmy dużo więcej płyt niż na Północy.
Granie, ciągłe podróże – to styl życia. Od kiedy zacząłem grać bluesa, jestem ciągle w drodze. Zmieniło się tyle, że mam mniejszy samochód – ciężko było manewrować w małych miasteczkach dużą ciężarówką. Nadal jeżdżę vanami, ale trochę mniejszymi. Zmieniło się jeszcze to, że granie w dużych miastach zrobiło się trudne. Ciężko znaleźć dobre miejsce, z dużą publicznością. Więc się, że tak powiem, przekwalifikowałem – wciąż jestem w drodze, ale jeżdżę po mniejszych miasteczkach.

DM: Czym busking różni się od grania na festynach?

SL: Na festynach lepiej się zarabia, bo można sprzedawać płyty. Napiwki ulicznego grajka nie są za wysokie. To maksymalnie 60-70 dolarów za cały dzień grania. Na festynie zarobisz o wiele więcej. Często udaje mi się sprzedać nawet czterdzieści płyt. Gram chętniej na festynach niż na ulicy także dlatego że łatwiej tam o liczną publiczność. W takim wędrownym graniu najważniejsze jest dobre miejsce. Giełdy samochodowe, pokazy traktorów, aukcje, pchle targi, małe miejskie festyny to świetne miejsca do grania. Masz tam zawsze wielu słuchaczy. Nie musisz ich szukać, jakoś specjalnie przyciągać. Oni już są na miejscu. Bywam buskerem. Jednak większość mojego dochodu pochodzi ze sprzedaży płyt.

DM: Wielu fanów bluesa trapi pytanie o to, czy blues ma szansę przetrwać. Mało kto interesuje się dzisiaj tym gatunkiem, muzyka pop czerpie z niego znacznie mniej niż, powiedzmy, czterdzieści lat temu. Czy blues jako gatunek ma, według ciebie, przyszłość?

SL: Występuję przeważnie przed zwykłymi ludźmi, publicznością, która nie ma zielonego pojęcia o bluesie. Większość Amerykanów słucha takiej muzyki, jaką nadają największe stacje telewizyjne, a tam bluesa jest bardzo niewiele. Zwykle nazwiska muzyków bluesowych nic nikomu nie mówią. Jednak gdy gram moje piosenki przed dużą widownią, dostaję gromkie brawa. Publiczność żywo reaguje, śmieje się i tańczy, chętnie kupuje płyty. Podróżowałem już z muzykami grającymi w innych stylach, ale ani bluegrass, ani chicano nie wywołuje takiego oddźwięku, jak blues. Blues podoba się ludziom, trafia do nich pomimo ich niewiedzy, działa na emocje, przemawia do serca, czasem rozśmiesza. Ciekawe, że większość moich płyt kupują mężczyźni. Mam taką teorię... w USA większość muzyki jest adresowana do kobiet. Męska muzyka to rynkowa nisza, w której blues świetnie się mieści... To odkryłem już na początku.

DM: A czym blues jest dla ciebie?

SL: Zacząłem grać bluesa, bo tę muzykę grali ludzie z mojego otoczenia. Kiedy byłem dzieckiem, grali mi bluesowe piosenki, a ja strasznie chciałem się ich nauczyć. Robiłem, co mogłem, żeby grać, jak oni. Potem jako nastolatek grałem z Jimem Dandym na Florydzie. Bardzo mi zależało na tym, żeby grać dobrze – byłem jedynym białym w zespole. Dużo się tam nauczyłem się. Nie, żebym dużo analizował i się nad wszystkim zastanawiał. Po prostu nabierałem wyczucia. Wyczuwałem melodię, rytm, uczyłem się moją grą wyrażać emocje.
Chociaż bardzo lubię bluesa, przyszedł czas, kiedy musiałem zacząć na siebie zarabiać. Nasze drogi się rozeszły. Cały czas spędzałem w drodze, mieszkałem w samochodach. Nigdy nie miałem samochodu osobowego. Kupowałem zawsze ciężarówki albo vany, przerabiałem też szkolne autobusy. Od kiedy wyjechałem z rodzinnej miejscowości, nie spędziłem ani jednej nocy pod dachem.
Bałem się, że zostanę bez forsy. To była moja główna obawa. Musiałem zarabiać – to było dla mnie najważniejsze. Blues nie był dla mnie po prostu muzyką. To był mój zawód, sposób na przeżycie. Udało się. Uważam się za szczęściarza, bo mogłem żyć z tego, co kocham. I to jest dla mnie blues. Mój sposób na życie.

DM: Twoi ulubieni muzycy, największe inspiracje?

SL: Cenię wielu muzyków, ale największy wpływ wywarli na mnie ci, których poznałem osobiście. Najważniejszy był dla mnie z pewnością mój pierwszy nauczyciel - Jim Dandy z Florydy. Wciąż staram się mu dorównać. Sposób, w jaki kontrolował zespół, kontrolował publiczność... To było naprawdę wspaniałe. Najbardziej podziwiam jednak Howlin' Wolfa. On umiał porwać publikę. Ogień ze sceny! Był świetnym szołmenem. I dorobił się na tym.

DM: Wielu słuchaczy RD gra bluesa albo przymierza się do grania. Co poradziłbyś początkującym muzykom?

SL: Kiedy uczycie się jakiejś piosenki, zacznijcie od beatu. Ciągle musicie grać rytm. Zagrajcie kilka taktów, krótki wstęp, ba-bam-ba-bamp, kilka nutek pa-ra-ra-ra... Ale zawsze grajcie rytm. Możecie potem dodawać kolejne nuty, ale zawsze pamiętajcie o rytmie.
Uczenie się gry przypomina uczenie się języka. Muzyka musi sama rosnąć. Nie myślcie o niej za dużo. To przyjdzie samo z siebie. Wielu młodych muzyków kopiuje gotowe schematy, uczy się grać bezbłędnie kolejne melodie. Nie tędy droga. Uczcie się mówić, a nie recytować gotowe formuły. Muzyka, którą gracie, musi być waszą własną muzyką. Moja rada dla młodych muzyków: wciąż od nowa śpiewajcie piosenki i rytm, ciągle coś przy tym zmieniając. Wiecie, call and response. I rozwijajcie swój język. Na początku to wszystko będzie brzmiało bardzo prosto, ludzie nie będą was słuchać. Ale grajcie dalej. W rok-dwa możecie się nauczyć całkiem przyzwoicie grać bluesa.

ODELL MAXWELL - urodził się w latach pięćdziesiątych w Orlando, w rodzinie właściciela juke-jointu. Z bluesem miał styczność od dziecka, ale grać zaczął dopiero po trzydziestce. Prowadził własne zespoły i grał w wielu miejscach. Występuje głównie na Florydzie.

DM: Wychowałeś się w muzycznym, bluesowym domu, prawda?

OM: Prawda. Kiedy byłem dzieckiem, mój ojciec prowadził juke joint. Mieliśmy stary piec cukierniczy. Zmieniliśmy go w szafę grającą, no i mój ojciec otworzył lokal. Prowadziliśmy restaurację, pędziliśmy bimber, sprzedawaliśmy whisky – wszystko jak na tych obrazkach z życia w Delcie. Puszczaliśmy Alamo Blues, Johna Lee Hookera, Muddy Watersa. Wielu muzyków przychodziło do nas grać – Muddy i Hooker grali u nas na żywo. Kiedy byłem mały leżałem w łóżku i słuchałem jam sessions. No i zakochałem się w bluesie, choć sam nie grałem. Mój ojciec grał trochę na gitarze, ale, prawdę mówiąc, nie za dobrze. Kiedy skończyłem 35 lat, kupiłem w lombardzie gitarę i harmonijkę. A do tego trzy płyty. I tak to się zaczęło. Mój ojciec był już stary. Powiedziałem mu: „Zanim umrzesz, usłyszysz, jak gram”. I usłyszał. Ludzie tutaj dużo grają na ulicy. Słuchałem ich i nauczyłem się grać.

DM: Grałeś z bardzo wieloma zespołami...

OM: Mój pierwszy zespół nazywał się Maxwell Blues Band. Z nim nagrałem pierwszą płytę. Potem nagraliśmy jeszcze dwie – w podobnym składzie, ale pod innymi nazwami – jako Neighborhood Blues Band, Odell and the Maxwells. Szukałem innego składu, ale nikt nie grał tak, jak chciałem. Potem spotkałem Lennyego. I teraz gramy razem. Robię też dużo muzyki na własną rękę. Piszę piosenki.

DM: Mało się mówi o bluesie na Florydzie...

OM: A jest tu całkiem nieźle. Sam gram głównie na Florydzie. W barach, restauracjach, na festynach – ludzie chętnie słuchają i kupują płyty. Często gram w HooDoo Bar w Orlando, grywam w Miami i na festynach. Płyty chodzą po dziesięć dolarów za sztukę. Jest naprawdę nieźle. Sam jestem z Florydy. Mój ojciec pochodził z Mississippi, ale matka urodziła się tutaj. Wychowałem się tu i tutaj nauczyłem się grać bluesa. Śpiewam piosenki o Florydzie, o St. John River, o moim życiu tutaj i o moim mieście. Jedna z moich płyt nazywa się „Florida Boy”, bo to właśnie ja – Florida Boy, który gra bluesa.

DM: Czy Twoje główne muzyczne inspiracje też pochodzą stąd?

OM: No, nie zupełnie. Sam najbardziej lubię Bo Didleya. Jego styl, to jak opowiadał historie. A poza tym... Muddy Waters. Muddy Waters był wielki. Bardzo go cenię za siłę, sposób w jaki grał. Muzycznie Muddy jest dla mnie wzorem. Cenię też artystów takich, jak Lightnin' Hopkins. Gram w podobnym stylu. Na gitarze, slidem. Gram też na harmonijce. Nie lubię zbyt czystej gry, ładnego grania. Wolę śmieciarskie brzmienia – grube, śmieciarskie brzmienie gitary i grube, śmieciarskie brzmienie harmonijki. Nie lubię gładkiego, ładnego grania. Gram na harmonijce odwróconej o 180 stopni i przez to moja muzyka brzmi bardziej szorstko.

DM: Gdybyś miał coś poradzić początkującym muzykom...?

OM: Weź gitarę i opowiedz jakąś historię. A przede wszystkim po prostu się nie zrażaj. Just keep on doin' what you doin'. Ja tak zrobiłem i zadziałało.
 [0] komentarzy    skomentuj  
<< (1 dokumentów/strona 1 z 1/aktualnie 1-1) >>
 
  kalendarium  
Dziś jest: 2024-03-19
43 lat temu...
1981.03.19 W Chicago zmarł w wieku 81 lat Tampa Red, jeden z pionierów urban bluesa i bluesa chicagowskiego.

94 lat temu...
1930.03.19 w Fort Worth w Teksasie ur. się Ornette Coleman, wielki saksofonista i trębacz i jazzowy, pionier free jazzu.
 
  reklama  
 
  szukaj  


[również w treści]
 
 
  logowanie  

Nie jesteś zalogowany/-a

login: 

hasło: 




Nie pamiętam hasła

Zarejestruj się

 
  reklama  
 
  najnowsze  
Powered by PHP, Copyright (c) 2007-2024 ..::bestyjek::..